— Jasne, Dekkerecie, nie musisz mówić więcej. Przepraszam, że tak się z tobą drażniłam. Tylko proszę, skończ z przemowami. — Czubkami palców dotknęła skroni. — Przez ciebie znów zaczęła mnie boleć głowa.
Dekkeret natychmiast zapomniał o ogarniającej go irytacji.
— Przeze mnie? Przecież wczoraj też cię bolała, a nie wygłaszałem żadnych mów…
— Szczerze mówiąc od paru tygodni miewam częste migreny. Niektóre bardzo dotkliwe. Przedtem nie miałam tego problemu.
— Dałaś się zbadać? Byłaś u lekarza? U tłumaczki snów?
— Jeszcze nie. Ale zaczynam się bać. Niektórzy z moich przyjaciół też mają ten problem. A ty, Dekkeret?
— Migreny? Nie, niczego nie zauważyłem.
Doszli do szerokich kamiennych schodów, prowadzących w dół, ze szczytu muru na Melikand Plaza, będącą wrotami do Starego Miasta. Uliczki były tu wąskie, kręte, wyłożone błyszczącym zielonym brukiem. Dekkeret zdecydowanie wolał szerokie, skręcające łagodnie bulwary Nowego Miasta, choć stare uważał za pełne uroku i malownicze. Dziś jednak wydawały mu się raczej groźne i odpychające.
— Jeśli o bólach głowy mowa, to rzeczywiście, nie mam ich. Ale od czasu do czasu dzieją się ze mną dziwne rzeczy. — Umilkł, szukając właściwych słów. — Wiesz, trudno mi o tym mówić, Sithelle. Czuję się tak, jakby było coś, co powinienem pamiętać i prawie pamiętam, coś bardzo ważnego, ale nie jestem w stanie przypomnieć sobie, co to takiego. Kiedy o tym myślę, zaczyna kręcić mi się w głowie. Czasami aż tracę równowagę. Nie nazwałbym tego migreną, to raczej zawrót głowy.
— Dziwne — powiedziała Sithelle z namysłem. — Mnie też zdarzają się takie chwile. Jakbym coś zgubiła i chciała znaleźć, ale nie wiem, gdzie szukać. To strasznie natrętne wrażenie. Wiesz, o czym mówię?
— O tak. Chyba wiem.
Przystanęli, tu ich drogi miały się rozstać. Sithelle uśmiechnęła się ciepło, ujęła jego dłonie.
— Mam nadzieję, że spotkasz się z Lordem Prestimionem, jeśli tylko pojawi się w mieście, Dekkerecie. I że zrobi cię rycerzem Zamku.
— Mówisz poważnie?
Spojrzała na niego, zdziwiona.
— Dlaczego nie miałabym mówić poważnie?
— W takim razie bardzo ci dziękuję. A kiedy go spotkam, to czy mam mu powiedzieć o pięknej kuzynce, która jest dla niego trochę za wysoka? Czy też wolisz, żeby zostawić tę sprawę?
— Starałam się być miła — powiedziała Sithelle żałośnie, puszczając dłonie Dekkereta. — Ale ty nie masz oczywiście pojęcia, co to znaczy. — Pokazała mu język i odbiegła, gubiąc się w leżącym przed nimi labiryncie wąskich, krętych uliczek.
7
Bombifale, Nocne Targowisko — oznajmił uroczyście Septach Melayn. Skłonił się i wskazał drogę zamaszystym gestem kapelusza o szerokim rondzie.
Prestimion wielokrotnie odwiedzał Bombifale, jedno z najbliższych Miast Wewnętrznych, leżące zaledwie dzień drogi od Zamku; nikt nie podważał jego prawa do miana najpiękniejszego na Górze. Wiele setek lat temu dało ono Majipoorowi Koronala, Lorda Pinitora, a Pinitor, człowiek wyjątkowo aktywny, wizjoner i wielki budowniczy, nie oszczędzał na przebudowie rodzinnego miasta. Ciemnopomarańczowy piaskowiec ząbkowanych murów sprowadzono setkami karawan jucznych zwierząt z groźnej pustyni, rozciągającej się za Labiryntem, wspaniałe płyty błękitnego kalcytu morskiego pochodziły z niezamieszkałych terenów leżących wzdłuż wschodniego wybrzeża Alhanroelu, w które nie wysyłano ekspedycji ani wcześniej, ani później, a ciągnące się wzdłuż granic miasta mury ozdobiono smukłymi, wdzięcznymi wieżyczkami wyjątkowo delikatnej konstrukcji, przez co Bombifale nabrało czarodziejskiego wyglądu, jakby wzniosły je istoty wręcz nadnaturalne.
Ale nie całe Bombifale było delikatne, magiczne, fantastyczne. Tu, gdzie stali w tej chwili Prestimion i Septach Melayn, na ścieżce brukowanej spękanymi, nierównymi kamieniami, prowadzącej ostro w dół do słabo oświetlonej, mrocznej dzielnicy magazynów przy granicy miasta, niedaleko baśniowych murów Lorda Pinitora, było tak nędznie i cuchnęło tak strasznie jak w byle jakim, trzeciorzędnym porcie.
Coś w tym otoczeniu wydawało się znajome. Może paki luźno powiązanych śmieci, pomyślał Prestimion. A może odór stojących gdzieś blisko ścieków. I te stojące blisko ceglane budynki wyglądające tak, jakby miały się lada chwila zawalić, stare, opierające się o siebie; one też budziły jakieś echo w pamięci.
— Już tu kiedyś byłem, prawda? — spytał.
— Prawda, panie. — Septach Melayn wskazał gestem małą, brudną gospodę po drugiej stronie ulicy. — Nocowaliśmy tu niedługo przed wojną. Wracaliśmy wówczas z Labiryntu po pogrzebie Pontifexa, byliśmy wyrzutkami, chcieliśmy sprawdzić, czy Korsibar jest w stanie utrzymać się na zagarniętym tronie.
— A tak, pamiętam. Rzeczywiście, cieszyliśmy się grubiańską, niechętną gościnnością tego wspaniałego przybytku. — I Prestimion, zniżając głos do niemal niesłyszalnego szeptu, dodał: — Nie powinieneś nazywać mnie „panem”, nie tu.
— Któż uwierzyłby, że jakiś pan zabłąkał się w miejsce takie jak to? Poza tym nie jesteś do siebie podobny.
— Mimo wszystko. Przybyliśmy tu w sekrecie, więc bądźmy konsekwentni. A teraz chodźmy, pokażesz mi te swoje słynne Nocne Targowisko.
Nie chodziło o to, że Prestimion obawiał się o swe bezpieczeństwo. Był więcej niż pewien, że nikt tu nie ośmieli się podnieść ręki na Koronala, gdyby jego prawdziwa tożsamość miała wyjść na jaw. Poza tym potrafił zadbać o siebie i nie bał się bójek, a nie narodził się jeszcze szermierz, zdolny dorównać Septachowi Melaynowi. Tyle, że demaskacja byłaby czymś głęboko zawstydzającym; oto sam Koronal Lord Prestimion przemykający przez nieprzyjemne, nędzne miejsce w poplamionym płaszczu i połatanych portkach, z połową twarzy ukrytą pod brodą czarną jak broda Gonivaula i odpowiednio dobraną do niej peruką, z włosami opadającym na plecy. Jaki mógłby podać powód takiej maskarady? Gdyby wieść o niej się rozniosła, cały Zamek śmiałby się z niego miesiącami. I wiele czasu upłynęłoby, nim Kimbar Hapitaz, dowódca straży Koronala, pozwoliłby mu na podobną wyprawę.
Septach Melayn, także w przebraniu, z obrzydliwą szopą sztywnych jak druty rudych włosów ukrywających jego eleganckie jasne loki i obszarpaną apaszką, osłaniającą elegancko przystrzyżoną bródkę, poprowadził przyjaciela zarośniętą chwastami dróżką prowadzącą do skupiska kilku na pół zrujnowanych budynków, zamykających uliczkę. Przybyli tu we dwóch, Gialaurys nie mógł im towarzyszyć, bowiem daleko na północy ścigał i tępił sztuczne istoty, stworzone przez Korsibara na potrzeby wojny, lecz nigdy przez niego nie użyte. Część z nich zdołała wyrwać się na wolność i pustoszyła nieszczęsny okręg Kharax.
— Zapraszam do środka — powiedział Septach, otwierając ciężkie, przeraźliwie zgrzytające drzwi.
Prestimiona uderzył najpierw panujący we wnętrzu mrok, a potem jadowity odór, przeraźliwy hałas i chaos. To, co z zewnątrz wydawało się grupą budynków okazało się w istocie jednym, długim i niskim, podzielonym przejściami, ciągnącymi się jak okiem sięgnąć. Głównym, dalece niewystarczającym źródłem światła były unoszące się pod deskami dachu świetlne kule. Uzupełniały je płonące przed straganami pochodnie, plujące gęstym, śmierdzącym dymem.