Выбрать главу

— Cokolwiek zechciałbyś kupić, dostaniesz to tutaj — szepnął Septach Melayn Prestimionowi do ucha.

Była to niewątpliwie prawda. Prestimion miał wrażenie, że towarów jest tu nieskończoność.

Na straganach najbliższych wejścia sprzedawano przede wszystkim to, co można znaleźć na każdym dowolnym targu dosłownie wszędzie: wszelkiego rodzaju przyprawy i aromaty w nabitych do granic możliwości workach: bdella, malibathron, kankamon, storax i mabaric, szary corinder i fennel, i wiele innych, różne rodzaje soli, farbowanej na kolor indygo, czerwony, żółty i czarny, by można je było odróżnić bez próbowania, niezwykle ostry sproszkowany glabbam, dodatek do duszonych mięs uwielbianych przez Skandarów, słodka sarjorelle, dodająca smaku lepkim ciasteczkom Hjortów… niczego tu nie brakowało. Za handlarzami przypraw znajdowały się jatki z wielkimi kawałami mięsa zwisającymi z drewnianych haków, dalej stragany z jajami wszystkich gatunków ptaków, we wszystkich możliwych kolorach i kształtach, za nimi zbiorniki, z których można było kupić żywe ryby i gady, a nawet młode smoki morskie, dalej na kupujących czekali sprzedawcy koszów, sakw, pacek na muchy i szczotek, mat z palmowych liści, butelek z kolorowego szkła, tanich koralików i nędznie wykonanych bransoletek, fajek i perfum, dywanów i błyszczących brokatem płaszczy, papieru do pisania, suszonych owoców, serów, chlebów i miodu, i tak dalej, stragan za straganem, po lewej i prawej, w tej sali, w następnej i jeszcze następnej.

Prestimion i Septach Melayn znaleźli się wśród plecionych klatek, w których znajdowały się żywe zwierzęta, sprzedawane do celów, których Prestimion wolał nawet nie dochodzić. Widział małe, tulące się do siebie bilantoony, jakkabole o potężnych, sterczących zębach, mintony, drole, manculainy. W którymś momencie, skręcając za jeden ze straganów w poprzeczny korytarz, stanął twarzą w twarz z ukrytym za mocnymi bambusowymi prętami niewielkim stworzeniem o rudym futrze, którego nie potrafił nazwać. Przypominało wilka, było jednak niskie i szerokie, miało ogromne łapy i łeb nieproporcjonalnie wielki do ciała, oraz grube, wygięte, pożółkłe kły wyglądające tak, jakby mogły nie tylko rwać mięso, lecz także kruszyć kości. Jego żółtozielone oczy płonęły dzikim okrucieństwem. Klatka wydzielała z siebie zapach stęchlizny, jak mięso za długo leżące na słońcu. Przyglądał się istocie w zdumieniu, a ona wydała z siebie nagle niski okropny dźwięk, coś pośredniego pomiędzy warkotem a wyciem. Brzmiała w nim groźba.

— Co to jest? — spytał. — Najokropniejsze zwierzę, jakie zdarzyło mi się widzieć.

— Krokkotas — odparł Septach Melayn. — Zamieszkuje pustynie północy, od Valmambry na wschód. Mówi się, że umie naśladować ludzki głos, czym zwabia nocami wędrowca, a kiedy wezwany przez niego podchodzi, atakuje i zabija. I pożera ofiarę całą, nie zostawiając ani kości, ani włosów czy paznokci. W ogóle nic.

Prestimion skrzywił się przeraźliwie.

— Właściwie dlaczego coś aż tak okropnego wystawiane jest na sprzedaż na miejskim targowisku?

— O to zawsze możesz spytać sprzedawcę. Ja osobiście nie mam pojęcia.

— Chyba lepiej nie wiedzieć. — Prestimion obdarzył krokkotasa pożegnalnym spojrzeniem. Nagle doznał wrażenia, że wycie stwora ma znaczenie, że mówi on: „Koronalu, Koronalu, chodź do mnie, Koronalu”. — Dziwne — mruknął do siebie.

Poszli dalej, wystawione towary stały się jeszcze dziwniejsze.

— Wkraczamy na targ czarnoksiężników — objaśnił mu przyjaciel. — A może zrobimy sobie teraz krótką przerwę? Zjemy coś?

Prestimion nie miał pojęcia, co sprzedawane jest w kilku przylegających do siebie, małych straganach z jedzeniem, przed którymi stali. Septach Melayn nie był chyba wiele mądrzejszy od niego. Za to zapachy urzekały. Kilka pytań zidentyfikowało dla nich mielone mięso bilantoona z siekaną cebulką z czubków palm, pieprzną wyeille w liściach winorośli, kolejny stragan specjalizował się zaś w przygotowaniu miąższu wielkiej dyni zwanej khiyaar duszonego z fasolą i małymi kawałkami ryby. Wszyscy sprzedawcy byli Liimenami, kamiennie spokojnymi, trzyokimi istotami o płaskich twarzach, podejmującymi najcięższe i najgorzej płatne na Majipoorze prace. Wypytującemu o naturę ich towaru Septachowi Melaynowi odpowiadali ochrypłymi, niemal niezrozumiałymi z powodu gardłowego akcentu monosylabami, a czasami nie odpowiadali wcale, więc w końcu kupił nieco specjałów, wybranych mniej lub bardziej przypadkowo, płacąc także za Prestimiona, który, jak to było w zwyczaju, nie miał przy sobie pieniędzy. Zatrzymali się przy wejściu na targ czarnoksiężników, spróbowali specjałów. Okazały się wyjątkowo smaczne; na prośbę przyjaciela Melayn dopełnił ucztę butelką prostego, ale wyraźnego w smaku wina.

Prestimion wiedział, jak wygląda targ czarnoksiężników, widział go na wygnaniu, w mieście magów Triggoin. Można tam było dostać najdziwniejsze maści i eliksiry, wszelkiego rodzaju amulety oraz zaklęcia, przydatne w bardzo różnych okolicznościach. Tego rodzaju miejsce pasowało do mrocznej, tajemniczej stolicy magii, należało się go nawet spodziewać. Ale piękne, pogodne Bombifale? Leżące u samego progu Zamku? Wydawało się to wręcz niesamowite. Po raz kolejny Prestimion otrzymał dowód na to, jak dalece okultystyczne sztuki wdarły się w ostatnich latach w samą tkankę życia na Majipoorze. Kiedy był chłopcem, nic nie wiedział o magii i czarach, a teraz świat tańczył do muzyki magów i czarodziejów.

W porównaniu z tym, na co patrzyli w tej chwili, zewnętrzne sektory Nocnego Targowiska wydały się im niemal puste. Tu, gdzie handlowano towarem bardziej ezoterycznej natury, klienci tłoczyli się w przejściach tak gęsto, że Prestimion i Septach Melayn mieli poważne trudności, by się wśród nich przecisnąć.

— Ciekawe, czy jest tu tak co noc? — zdziwił się Prestimion.

— Targowisko czarnoksiężników otwiera się tylko w pierwszy i trzeci Dzień Morza każdego miesiąca — odparł Melayn. — Jeśli ktoś chce coś kupić, musi przyjść w któryś z tych dni.

Prestimion gapił się przed siebie szeroko otwartymi oczami. Tu też widział stragany ze stosami wypchanych worków, ale nie było w nich przypraw i zapachów lecz, o czym niezmordowanie informowali sprzedawcy, surowce do produkcji artykułów przydatnych w czarnoksięskich sztukach, proszki i oleje, olustro, elecamp i złota ruta, i sproszkowana pistacja, i chochli cukier, mirra, aloes, cynober, maltabar i rtęć, i siarka, i thekka ammoniaca, scamion, pestash i yarkand, i dvort. Czarne świece służyły do przepowiadania przyszłości z błyskawic i zwierzęcych wnętrzności, przeróżne specyfiki broniły przed klątwami i oddaniem się we władzę demonom, wino przywracało życie, kataplazmy odpędzały diabelską gorączkę. Grawerowane talizmany miały moc przywoływania irgalisteroi, podziemnych prehistorycznych duchów antycznego świata, zaklętych potężną mocą Metamorfów przed dwudziestoma tysiącami lat; czasami, jeśli znało się odpowiednie formuły przywołujące, można je było nagiąć do własnej woli. Prestimion dowiedział się o nich w Triggoin, w którym znalazł schronienie przed armiami Korsibara.

W głowie kręciło mu się na widok niekończącego się mnóstwa amuletów, magicznych instrumentów i narzędzi, roślinnych leków i innych specyfików rozłożonych wokół jak daleko sięgał wzrok. Przykro było patrzeć na obywateli pięknego Bombifale, tłoczących się setkami w przejściach między straganami tego przedziwnego targu, rozpychających się łokciami, równie chętnie co pospiesznie pozbywających się zarobionych w pocie czoła koron i rojali, przeznaczając je na tego rodzaju dziwactwa. Bo przecież przeważali zwykli, skromnie ubrani ludzie, a jednak potrafili trwonić pieniądze jak książęta na wyścigach.