— Powinieneś je widzieć wędrujące po całej równinie Kharax. Gdziekolwiek spojrzałeś, wzrok padał na bestię, warczącą na jeszcze groźniejszą bestię, zupełnie jak w najgorszych koszmarach. Mamy szczęście, że równina zamknięta jest z trzech stron wysokimi granitowymi wzgórzami, więc mogliśmy zagonić je w pułapkę i zabijać z dystansu.
— Mam nadzieję, że zginęły wszystkie?
— Wszystkie te, które wyrwały się na wolność. Nie zostawiliśmy przy życiu ani jednej, a kilka złapaliśmy na upominek dla Prestimiona. Ale w zagrodach są jeszcze setki. Ci, którzy ich pilnują nie wiedzą, z czym mają do czynienia, bo jak mogą wiedzieć, nie pamiętając ani wojny, ani Korsibara? Rozumieją tyle, że na Kharax, a powiem ci, że to okropne, jałowe miejsce, ani drzewa jak okiem sięgnąć, wybudowano wielkie zagrody, zamknięto w nich potwory, mieli ich pilnować, ale zdarzył się jakiś wypadek i niektórych nie upilnowali. Chcesz wiedzieć, jak się nazywają?
— Kto? Ci pilnujący?
— Nie, zwierzęta — wyjaśnił cierpliwie Gialaurys. — Bo one mają nazwy, wiesz? Prestimion pewnie będzie chciał je poznać. — Wyjął spod tuniki kawałek brudnego zwiniętego papieru, nad którym pochylił się marszcząc brwi; czytanie nie należało do jego specjalności. — No tak… więc ten tu… — wskazał długie, białe, kościste coś wyglądające jak wąż, zrobiony z zespolonych ze sobą, ostrych jak brzytwa sierpów, wijące się w najdalszej klatce, sycząc jadowicie — … to zytoon. A ten z różową, luźną skórą, mnóstwem nóg, czerwonymi ślepiami i obrzydliwym włochatym ogonem, uzbrojonym w czarne żądła, to malorn. Za nim mamy vourhaina… to ten zielony, krostowaty, przypominający niedźwiedzia, z mordą uzbrojoną w wielkie zakrzywione zębiska. Tu jest zeil, tam minmollitor, a tam kassai… nie, to jest kassai, ten z łapami kraba, a zeil to tamten… a z tyłu, widzisz weyhanta? Ma gębę tak wielką, że mógłby połknąć trzech Skandarów na raz. — Gialaurys splunął. — Och, Korsibarze, powinniśmy zabić cię raz jeszcze tylko za to, że przyszło ci do głowy walczyć z nami w ten sposób. A także znaleźć czarnoksiężników, którzy je stworzyli i ich także pozabijać.
Odwrócił się z grymasem obrzydzenia na twarzy. Zmienił temat.
— A teraz powiedz mi, Septachu Melaynie, co nowego i interesującego zdarzyło się na Zamku, kiedy ja uganiałem się za zeilami i vourhainsami.
Melayn uśmiechnął się szelmowsko.
— Cóż… powiedziałbym, że nowy Su-Suheris jest interesujący.
Gialaurys spojrzał na niego, zdezorientowany.
— Jaki znowu Su-Suheris?
— Maundigand-Klimd, mówiąc dokładniej. Tak się nazywa. Spotkaliśmy go na Nocnym Targowisku w Bombifale. A raczej on nas spotkał, przejrzał nasze przebrania, podszedł i przywitał się, wymieniając właściwe imiona, Prestimiona i moje. — I znów ten szelmowski uśmiech. — Rozbawi cię zapewne wiadomość, że jest nowym nadwornym magiem Prestimiona.
— Su-Suheris? Myślałem, że Heszmon Gorse będzie głównym czarnoksiężnikiem.
— Heszmon Gorse wkrótce wraca do Triggoin. Będzie rządził miejscowymi magikami jako adiutant ojca i w końcu, kiedyś go zastąpi. Nie, Gialaurysie, ten Su-Suheris dostał w nagrodę posadę na dworze. Wtedy, w Bombifale, spodobał się Koronalowi od razu. Dzień czy dwa później wezwano go na Zamek, Prestimion wydał odpowiednie polecenia, no i teraz są bliskimi przyjaciółmi. Nie chodzi tylko o to, że tę swoją sztukę opanował do mistrzostwa, choć w to akurat nie sposób wątpić. Prestimion jest nim urzeczony, kocha go jak sądzę tak, jak kiedyś kochał diuka Svora. Wydaje się, że potrzebuje przy swym boku kogoś o duszy mroczniejszej, niż moja czy twoja. No i znalazł kogoś takiego.
— Ale żeby Su-Suherisa…? — Gialaurys rozłożył ręce w bezradnym geście. — Żeby te dwie obleśne, wężowe głowy cały czas patrzyły na ciebie z góry… i te zimne oczy! I jeszcze zdradziecka natura tej rasy, to też trzeba wziąć pod uwagę, Septachu. Jak Prestimion mógł tak szybko zapomnieć o Sanibaku-Thastimoonie?
— Mogę ci od razu powiedzieć, że ten to zupełnie inna para trzewików. Od Sanibaka cuchnęło złem. Wydzielał zło przez skórę, jak trujący pot. Maundigand-Klimd jest spokojny i bardzo bezpośredni. Może wydaje się mieć ciemną duszę, może nawet wygląda groźnie, ale taka jest natura tych istot. Mimo wszystko ma się ochotę mu zaufać. Przekazał nawet Prestimionowi sekret przepowiadania przyszłości za pomocą zaklęć z tych swoich figur, wiesz?
— Doprawdy? Czy to możliwe?
— Owszem, w dodatku wydają się takie matematyczne, takie czyste, że zrobiły wrażenie nawet na Koronalu, mimo charakterystycznego dla niego sceptycyzmu, ledwie maskowanego pozorną tolerancją dla czarów. Muszę przyznać, że ja też…
— Su-Suheris wśród przybocznych władcy — warknął Gialaurys. — Bardzo mi się to nie podoba, Septachu Melaynie.
— Najpierw się z nim spotkaj, potem będziesz go oceniał. Inaczej wówczas zaśpiewasz. — Szermierz zmarszczył nagle brwi. Wyjął miecz z pochwy, jego czubkiem zaczął rysować na klepisku starych stajni wzór podobny do tych mistycznych, z jakich przepowiadali przyszłość czarnoksiężnicy jego rodzinnego miasta Tidias. — Chociaż — powiedział z namysłem — zdążył już udzielić Prestimionowi rady, która nieszczególnie mi się podoba. Wczoraj rozmawiali o problemie Dantiryi Sambaila i Maundigand-Klimd stwierdził, że prokuratorowi należy przywrócić pamięć wojny. — Gialaurys wytrzeszczył oczy. Patrzył na przyjaciela, zdumiony. — Koronal — mówił dalej Septach Melayn, bardzo spokojnie — Koronal wyraził zgodę. Powiedział, że najprawdopodobniej tak właśnie należy zrobić.
— O, na Panią! — ryknął Gialaurys, wyrzucając ręce do góry i czyniąc modlitewne gesty. — Opuszczam Zamek na kilka tygodni i natychmiast zaczyna się w nim szerzyć szaleństwo. Odtworzyć pamięć prokuratora? Prestimion zwariował. Ten czarnoksiężnik musiał mu odebrać zmysły!
— Naprawdę tak przypuszczasz? — spytał Koronal, który właśnie pojawił się w stajniach; jego głos odbił się echem od kamiennych sklepień. Skinął im głową, wchodząc do środka. — Podejdź, Gialaurysie, niech cię powitam uściskiem, znów na Zamku, a potem powiesz mi, czy naprawdę uważasz mnie za szalonego.
Gialaurys podszedł do niego. W połowie drogi zauważył stojącego za Prestimionem Su-Suherisa, wysoką, dostojną postać w zdobnej fioletowej szacie gęsto przeszywanej złotą nicią, paradnym stroju dworskiego czarnoksiężnika. Długa, rozwidlona szyja, zakończona dwiema bezwłosymi, wydłużonymi głowami wyrastała ponad ciężki, obszyty klejnotami kołnierz niczym rzeźbiona kolumna lodu. Gialaurys obdarzył go nieprzyjaznym spojrzeniem, przycisnął Prestimiona do serca i trzymał go w objęciach przez kilka długich chwil.
— I co — spytał Prestimion, uwalniając się i odstępując o krok. — I co teraz powiesz? Nadal sądzisz, że jestem szaleńcem czy też może, że masz przed sobą Prestimiona takiego, jakim zostawiłeś go na Zamku, nim wyjechałeś na Kharax?
— Mówisz o przywróceniu Dantiryi Sambailowi pamięci wojny, tak przynajmniej słyszałem. Dla mnie to szaleństwo. — I Gialaurys powtórnie spojrzał wrogo na maga.
— Brzmi jak szaleństwo? Być może, ale czy jest szaleństwem, nad tym trzeba się zastanowić. — Prestimion przerwał, pociągnął nosem, skrzywił się. — Co za potworny smród! Mam wrażenie, że tak pachną te twoje śliczne zwierzątka, nie mylę się? Będziesz musiał mi je pokazać, ale to za chwilę. — Odprężył się wyraźnie. Wskazał swego towarzysza. — Najpierw wypada się sobie przedstawić. To nasz nowy dworski czarnoksiężnik, Gialaurysie. Nazywa się Maundigand-Klimd. Upewniam cię, że już udowodnił swą przydatność. — Zwrócił się do Su-Suherisa. — A oto słynny Wielki Admirał imieniem Gialaurys z Piliplok. Ale jego z pewnością już znasz, Maundigandzie-Klimdzie.