Sytuacja, która jeszcze przed chwilą wydawała się zabawna, zaczęła wielkim głosem domagać się wyjaśnienia.
— Zbliż się do jachtu — polecił Prestimion.
— Panie… nie… błagam…
— Tak, zbliż się — warknął Gialaurys, dodając kilka skandarskich przekleństw.
Przerażony przewoźnik nadal się wahał, błagając swych pasażerów o litość. Septach Melayn uśmiechnął się bezwstydnie, podniósł dłoń; zabłysły w niej wielkie, okrągłe dziesięciorojale.
— To dla ciebie, przyjacielu, na wypadek kłopotów. Jesteś w pełni zabezpieczony. Trzydzieści rojali, widzisz? Trzydzieści!
Biedny Skandar wyglądał doprawdy żałośnie, zrezygnował jednak z oporu, ujął ster w dwie dłonie i utrzymał trappagasis na kursie.
Pozostali na rzece sami, widoczni jak na dłoni, jedna jedyna jednostka na kanale kursowym… za wyjątkiem luksusowego jachtu domniemanego Lorda Prestimiona. Zbliżali się do niego z każdą chwilą, ogromnego, onieśmielającego, władającego rzeką, a przynajmniej tą jej częścią.
Byli już bardzo blisko. Niebezpiecznie blisko; Prestimion dopiero teraz w pełni uświadomił sobie niebezpieczeństwo. Jacht mógł z największą łatwością zmiażdżyć łódź, skruszyć ją i popłynąć dalej, a na pokładzie nie poczuto by najlżejszego drgnięcia. Nigdy nie był ekspertem w tej dziedzinie, ale nie miał wątpliwości, że rosnącą im w oczach jednostkę wybudowano na prawdziwie królewską skalę, że Oljebbin czy Serithorn uznaliby ją za w pełni odpowiednią dla siebie. Kadłub zrobiony był z jakiegoś czarnego lśniącego drewna, błyszczącego niczym polerowana stal, nadbudówki jeżyły się gęsto od bomów, wysięgników, drzewców, fałów, obwieszonych flagami sygnałowymi masztów i wiszących dosłownie wszędzie kolorowych lamp. Na dziobie wznosił się zębaty łeb o wytrzeszczonych ślepiach, łeb jakiejś legendarnej bestii z głębin, precyzyjnie rzeźbiony i pomalowany na żywe barwy: szkarłatną, żółtą, fioletową i zieloną. Jacht wywierał przez to potężne wrażenie: oszałamiał, budził podziw, a także strach.
Płynął zaś pod flagą, której widok najbardziej zdumiał Prestimiona, była to bowiem flaga floty Koronala, zielony rozbłysk gwiazd na złotym tle.
— Widzicie? — krzyknął wstrząśnięty, szarpiąc Gialaurysa za rękaw. — Ta flaga… oficjalna flaga…
— A oto, jak mi się zdaje, i sam Koronal. — Septach Melayn zachowywał kamienny spokój. — Co prawda słyszałem, że Lord Prestimion jest przystojnym mężczyzną, ale były to zapewne zwykłe plotki.
Prestimion stał nieruchomo, sparaliżowany ze zdumienia, przyglądając się człowiekowi, mającemu być nim. Stał on dumnie na pokładzie dziobowym swego wspaniałego statku, ubrany w szaty w królewskich barwach, iście po królewsku kontemplując nadchodzącą noc.
Rzeczywiście, w niczym nie przypominał władcy, którym miał być. Jak wielu mężczyzn przewyższał Prestimiona wzrostem, ramiona miał jednak węższe, a pierś wątlejszą. Jego złotobrązowe włosy bardzo różniły się od matowoblond włosów Koronala, poza tym były nie proste, lecz zwijały się w miękkie fale. Twarz, mięsista, nalana, nie sprawiała przyjemnego wrażenia przez przesadnie gęste brwi i orli nos. Jej właściciel przyjął pozę wręcz królewską, z dumnie odrzuconą głową i ręką sztywno zasadzoną za rozcięcie kasaka. Za nim stał wysoki, szczupły mężczyzna w bufiastym kaftanie i ognistoczerwonych bryczesach, grający zapewne rolę Septacha Melayna, obok niego zaś, przy drugim boku władcy, tęgi mężczyzna z kwadratową szczęką w bryczesach w stylu Piliplok, bez wątpienia mający być Gialaurysem. Ich obecność czyniła tę przedziwną maskaradę tym bardziej niepokojącą, czyniła wydarzenie bardziej oszukańczym; Prestimion zapomniał już, że poprzednio tylko go niepokoiło, teraz czuł coś bardzo podobnego do gniewu. Przeżył już jedną uzurpację, nie czuł w sercu gotowości na walkę z kolejną, jeśli to, na co teraz patrzył można określić tym słowem.
Skandar szczękał zębami ze strachu.
— Wielcy panowie, umrzemy. Umrzemy… umrzemy… błagam was… pozwólcie mi zawrócić łódź…
Ale w tej chwili zmiana kursu nie miała już sensu. Jednostki znajdowały się tak blisko siebie, że jacht mógł bez problemu staranować łódkę, gdyby Koronalowi Lordowi Prestimionowi przyszła na to ochota. Ale wydawało się, że jest dziś w pogodnym humorze i kiedy łódka mijała się z jachtem po jego sterburcie, Lord Prestimion opuścił wzrok, spojrzał na znajdującego się o tyle niżej od niego Lorda Prestimiona i skrzyżował z nim spojrzenie. Dwaj Lordowie patrzyli sobie w oczy przez długą chwilę w napiętym milczeniu, po czym ten wywyższony i wspaniały uśmiechnął się do tego płynącego skromną łódką jak król, obdarzający łaskami prostaczka, dworsko skinął mu głową, wyciągnął ukrytą pod kasakiem dłoń, w której trzymał mały woreczek z zielonego aksamitu i cisnął go mniej więcej w kierunku łódki.
Prestimion trwał w takim osłupieniu, że nawet nie próbował po niego sięgnąć, ale Septach Melayn, obdarzony błyskawicznym refleksem, pochylił się i chwycił go nim przeleciał im nad głowami i wpadł do wody. Tymczasem wielki jacht minął ich i majestatycznie popłynął dalej, pozostawiając po sobie kilwater, na którym mała łódka kołysała się szaleńczo.
Przez chwilę na jej pokładzie trwała zdumiona cisza. Przerwał ją monotonny głos Skandara, odmawiającego jedną po drugiej modlitwy dziękczynne za ocalenie od niechybnej śmierci i, zaraz potem, okrzyk Prestimiona.
— Bythois i Sigei! — krzyknął, równie wstrząśnięty co rozwścieczony. — Rzucił pieniądze! Rzucił mieszek z pieniędzmi! Mnie! Za kogo mnie uważa?
— Najwyraźniej nie wie, z kim miał przyjemność — powiedział Septach Melayn uspokajająco. — A jeśli chodzi o to, za kogo uważa siebie…
— Niech Remmer odbierze mu duszę!
— Ach, panie, nie powinieneś przywoływać imion demonów — zauważył przestraszony nie na żarty Gialaurys. — Nawet żartem.
Prestimion skinął głową, pobłażając jego słabostce.
— Tak, Gialaurysie, oczywiście. — Dla niego te straszne słowa były tylko słowami, dźwiękami bez znaczenia, rodzajem przekleństwa. Ale nie dla przyjaciela.
Uspokajał się, choć powoli. Zbyt ozdobna to była maskarada, by uznać ją za naprawdę groźną, ale z drugiej strony trzeba było jednak koniecznie sprawdzić, o co tu właściwie chodzi.
Przeniósł wzrok na Septacha Melayna.
— Czy przynajmniej te pieniądze są prawdziwe? — spytał.
Melayn wyciągnął ku niemu rękę pełną monet.
— Wydają mi się wystarczająco prawdziwe. To dziesięciokoronówki, będzie ich za dwa, trzy rojale. Chcesz zobaczyć?
— Daj je naszemu przewoźnikowi. I powiedz mu, żeby podpłynął do prawego brzegu. Simbilon Khayf mieszka na nim, prawda? Niech dobije do przystani najbliższej domowi Khayfa.
— Simbilon Khayf? Zamierzasz go odwiedzić?
— To najważniejsza postać w handlowych kręgach Stee, a przynajmniej tak mi mówiono. Każdy, kto dysponuje pieniędzmi w ilości pozwalającej na ciskanie mieszkami dziesięciokoronówek w przepływające obok łodzie, musi być mu dobrze znany. Od niego dowiemy się z pewnością, kim jest nasz dumny żeglarz.
— Ale… Prestimionie, Koronal nie może tak bez jednego słowa uprzedzenia narzucać się nieznajomym! Nawet nieznajomym tak bogatym jak Khayf. Każda oficjalna wizyta wymaga przecież przygotowań. Sam wiesz, że nie możesz tak sobie wpaść do niego na pogawędkę. „Cześć, Simbilonie, wpadłem do miasta, więc korzystając z okazji chciałbym zadać ci kilka pytań… ”.
— Och, nie. Nie powiemy mu, kim jesteśmy. Całkiem możliwe, że mamy do czynienia ze spiskiem, do którego i on należy. Fałszywy Prestimion może równie dobrze być jego kuzynem, więc jeśli pojawimy się w jego domu jako my, zawsze istnieje szansa, że już z niego nie wyjdziemy. Nie, Septachu Melaynie, mamy odpowiednie, wspaniałe przebrania, więc będziemy tylko skromnymi kupcami, potrzebującymi pożyczki. Przy okazji opowiemy, co nam się wydarzyło i zobaczymy, jak zareaguje.