— Ojciec będzie wkrótce do panów dyspozycji — powiedziała urocza, ciemnowłosa dziewczyna, która powitała ich u wejścia do salonu domu Simbilona Khayfa. — Tymczasem może zechcą panowie napić się wina? Bardzo cenimy wino z Muldemar. Ojciec twierdzi, że pochodzi z piwnic należących do samego Lorda Prestimiona.
Dziewczyna miała na imię Varaile. Prestimion przyglądał się jej ukradkiem ze swego miejsca spod ściany imponująco wspaniałego pokoju, myśląc o tym, jak nieprawdopodobne wydaje się, że tę piękną istotę spłodził człowiek tak toporny i szpetny jak Simbilon Khayf, którego brzydota dorównywała brzydocie Hjortów.
Bo Varaile była prawdziwą pięknością. Nie w ten tajemniczy, kruchy sposób, cechujący urodę Thismet, która była niska, bardzo drobna, delikatna, wąska w talii, z której rozkwitały piękne biodra. Rysy miała idealnie wymodelowane, a oczy czarne, błyszczące w gniewie i w radości z twarzy bladej jak Wielki Księżyc. Jej skóra była zaskakująco biała.
Nie. Ta dziewczyna wzrostem dorównywała Prestimionowi, nie sprawiała też wrażenia kruchej, co Thismet czyniło tak niezwykle atrakcyjną. Thismet wydawała się promieniować własnym blaskiem, do czego córka Khayfa nie była zdolna. Nie poruszała się też w ten majestatyczny, chłodny, królewski sposób, jakże charakterystyczny dla wysokiego urodzenia.
Takie porównania trudno jednak uznać za sprawiedliwe, z czego Prestimion doskonale zdawał sobie sprawę. W końcu Thismet była córką Koronala, wychowała się w pełnym pułapek, niebezpiecznym świecie władzy. Życie na dworze dało jej godność, zdolną wyłącznie podkreślić, a nie zaćmić wrodzoną urodę. Ta Varaile, czemu nikt nie byłby w stanie zaprzeczyć, była po prostu piękna, lecz na swój własny sposób, szczupła, elegancka, bardzo zgrabna. Wydawała się też spokojna, zrównoważona; kobieta, a właściwie jeszcze dziewczyna, pełna niezwykłego wdzięku i pewności siebie.
Prestimiona zaskoczyło, że tak bardzo się nią interesuje. Przecież nadal opłakiwał utraconą miłość. Los dał mu zaledwie kilka niesłychanie intensywnych tygodni z Thismet przed bitwą, mającą zadecydować o losach wojny domowej. Z kobietą będącą jego śmiertelnym wrogiem do chwili, gdy porzuciła swego nieodpowiedzialnego brata i w poszukiwaniu Prestimiona przebyła długą drogę; kobietą, którą śmierć mu odebrała, gdy ich wspólne życie dopiero miało się rozpocząć. Z taką stratą trudno się pogodzić i nieprędko się o niej zapomina. Prestimion myślał nawet czasami, że nie sposób o niej zapomnieć. Od jej śmierci nie spojrzał nawet na inną kobietę, a pomysł, by związać się z kimś, nawet w najbardziej powierzchowny sposób, nie postał mu w głowie.
A jednak przyjmował teraz z rąk Varaile kielich doskonałego wina z jego rodzinnych winnic, choć o tym nie mogła wiedzieć, podnosił na nią wzrok, patrzył jej w oczy, ich spojrzenia spotkały się i cóż wówczas nastąpiło? Czyż nie poczuł drżenia, w którym było i zastanowienie, i chyba także odrobina pożądania…?
— Zamierzacie zostać w Stee dłużej? — spytała. Miała głęboki głos jak na kobietę, bogaty, dźwięczny i muzykalny.
— Dzień, może dwa dni, nie dłużej. Mamy interesy w Hoikmar, pilne, a także w Minimool, choć możemy odwrócić kolejność. Potem wrócimy do domów, do Gimkandale.
— Ach, więc wszyscy jesteście z Gimkandale?
— Ja, tak. I ten tu Smirok Morlin. Rodzina naszego partnera Gheveldina — Prestimion spojrzał na Gialaurysa — pochodzi z Piliplok.
Nie sposób było nie rozpoznać śpiewnego akcentu, zdradzającego jego pochodzenie ze wschodniego wybrzeża Zimroelu; lepiej nie mijać się z prawdą tam, gdzie nie jest to absolutnie konieczne.
— Piliplok! — krzyknęła dziewczyna, a w jej oczach pojawił się wyraz tęsknoty. — Tyle o nim słyszałam, o ulicach, biegnących idealnie prosto. Piliplok i oczywiście Ni-moya, i Pidruid, i Narabal… dla mnie nazwy tych miast są jak z legendy. Czy kiedykolwiek je zobaczę? Zimroel jest tak strasznie daleko.
— Tak, nasz świat jest wielki, pani — powiedział Septach Melayn tonem wykładu, obdarzając ją poważnym spojrzeniem kogoś wygłaszającego głęboką prawdę — ale podróże to wspaniała rzecz. Ja osobiście byłem nawet w Alaisor na zachodzie, w Bandar Delem na północy, a pewnego dnia, jestem pewien, pożegluję i na Zimroel. — Obrzucił dziewczynę dwuznacznym spojrzeniem, uśmiechnął się krótkim, nieprzyjemnym uśmiechem. Czy byłaś kiedyś w Gimkandale, pani? Sprawiłoby mi niezwykłą wręcz przyjemność, gdybym mógł pokazać ci moje miasto, jeśli kiedykolwiek zdecydujesz się je odwiedzić.
Nim zdołał się powstrzymać, Prestimion obrzucił przyjaciela zaskoczonym spojrzeniem. Czy Septach Melayn zdaje sobie sprawę z tego, co właśnie powiedział? Czyżby poważnie oferował swe usługi przewodnika po Gimkandale? I jeszcze uśmiecha się tak nieprzyzwoicie bezpośrednio? Przecież to bardzo ryzykowna taktyka. Przybyli do tego domu w interesach, nie w konkury. A poza tym, od kiedy to Septach ma raptem ochotę na flirt, nawet z tak piękną kobietą? Ale… — Prestimion spytał sam siebie, zaskoczony — …czy nie odczułem przypadkiem ukłucia zazdrości?
Córka Simbilona Khayfa dolała im wina. Nietrudno było zauważyć, że nie szczędzi go gościom, mimo iż było kosztowne. Lecz w tym domu mieszkało bogactwo. Już kiedy stanęli na progu dostrzegli meble i wyposażenie godne samej Zamkowej Góry: drzwi z ciemnego drzewa thuzna intarsjowane złotymi filigranami, hol, który swą wspaniałością przyniósłby zaszczyt władcy, w którym perfumowana woda tryskała pod sufit z dwunastościennej fontanny wyłożonej szkarłatnymi płytkami o krawędziach z turkusa, no i ten salon: gęsto tkane kosztowne dywany z Makroposopos, obficie brokatowane poduszki. A przecież był to parter cztero, a może nawet pięciokondygnacyjnego budynku, liczącego sobie, wszystko na to wskazywało, najwyżej kilka lat. Ktokolwiek wykonywał tę pracę dla Simbilona Khayfa, wykonał ją doprawdy bardzo dobrze.
— Och, jest i ojciec — powiedziała Varaile. Klasnęła w dłonie. W drzwiach po lewej pojawił się służący w liberii, dźwigający krzesło tak bogato dekorowane klejnotami i rzadkimi metalami, że zasługiwało wręcz na nazwę tronu, a jednocześnie przez drzwi od strony przeciwnej wszedł szybkim krokiem sam Simbilon Khayf, witając niezapowiedzianych gości krótkim ukłonem. Usiadł na podsuniętym mu szacownym siedzisku.
Okazał się jeszcze brzydszy niż Prestimion zapamiętał go z uroczystości koronacyjnych, podczas których miał czas zaledwie raz rzucić na niego okiem: niski wzrost, zacięta twarz, wielki nos, cienkie okrutne usta oraz narzucająca się, wręcz wpadająca od razu w oko wielka szopa siwych włosów, absurdalnie spiętrzonych na czubku głowy. Dziś miał na sobie strój pretensjonalnie formalny: kasztanowatą kamizelkę przetykaną lśniącą metalicznie nicią, w parze z obcisłymi bryczesami wykończonymi czerwoną aksamitną lamówką.
— Ach, tak… — powiedział zacierając ręce w nieświadomym geście drobnego handlarza wietrzącego okazję do zarobienia paru koron — …zapewne doszło do jakiegoś nieporozumienia w związku z umówionym terminem spotkania, bowiem muszę przyznać szczerze, panowie, nie pamiętam, bym wyrażał zgodę na spotkanie trzech kupców z Gimkandale, dziś wieczorem, w moim domu. Ale nie doszedłem do tego, co posiadam, odrzucając zyskowne propozycje powodowany fałszywą dumą. Jestem więc do usług. Mam nadzieję, że córka potraktowała was odpowiednio?