— Z litości. Młody człowiek ciężko przeżył śmierć ojca.
— A co z właścicielami zatopionych łodzi? Odbiera im środki utrzymania. Ciężko to przeżywają?
— Hrabia, jak rozumiem, rekompensuje im straty.
— Straciliśmy nasz ładunek. Kto nam to zrekompensuje? Czy mamy zwrócić się ze skargą do pana hrabiego?
— Być może powinniście. — Simbilon Khayf lekko zmarszczył brwi, jakby zmiana, która zaszła w Prestimionie, przemawiającym stanowczo, wręcz oskarżycielsko uświadomiła mu, że nie jest osobą tak skromną, za jaką jeszcze przed chwilą zamierzał uchodzić. — Ale przyznaję ci rację, człowieku, tej sprawy nie powinno tolerować się dłużej. Do dziś nikt nie utonął, ale w końcu dojdzie i do tego, a wówczas Fisiolo uświadomi chłopcu, że czas skończyć z tą maskaradą, po cichu wyśle go gdzieś na leczenie i na rzece znów zapanuje spokój.
— O co też się modlę — rzekł Septach Melayn.
— A na razie — mówił dalej pan domu — wygląda na to, że mamy wśród nas Koronala, jaki by był i trudno. Niech będzie. Jak już wspomniała moja córka, ostatnio wiele rzeczy nie jest całkiem w porządku. Ten smutny incydent, mam na myśli śmierć naszej pokojówki, jest tego najlepszym dowodem. — Wstał ze swego tronu, najwyraźniej postanowił zakończyć rozmowę. — Przykro mi z powodu kłopotów, które stały się waszym udziałem. Jeśli zechcecie powrócić z nowym modelem waszego urządzenia, proszę, umówcie się z moimi ludźmi. Zdecydujemy wówczas o inwestycji w waszą firmę. Życzę miłego dnia.
— Czy mam panów odprowadzić, ojcze? — spytała Varaile.
— Gawon Bari się tym zajmie. — Simbilon Khayf zaklaskał na służącego, który przyniósł mu krzesło.
Kiedy wyszli, Prestimion odetchnął głęboko.
— No, przynajmniej w mieście nie ma zakonspirowanej grupy, pragnącej pozbawić mnie władzy — powiedział. — Jest biedny szaleniec, którego hrabia Fisiolo pochopnie utwierdza w jego szaleństwie. Ta wiedza przynosi ulgę, prawda? Kiedy zakończymy już te zwariowane podróże, wyślemy notę do hrabiego Fisiolo, nakazując mu zakończenie wariackich wypadów młodego Karspa. Oraz położenie kresu jego bełkotowi, jakoby był Lordem Prestimionem.
— Tyle jest szaleństwa wokół nas — westchnął Septach Melayn. — O co tu chodzi?
Gialaurys zwrócił uwagę na coś innego.
— Zauważyliście, że rozpoczęliśmy od zwykłej prośby o pożyczkę, a on skończył mówiąc o „inwestycji”? Gdybyśmy rzeczywiście mieli firmę, produkującą coś wartościowego, szybko zdobyłby w niej pakiet kontrolny. Zdaje się, że teraz rozumiem, jak doszedł do takich pieniędzy tak szybko.
— Ludzie tacy jak on nie słyną z delikatności w interesach.
— Ach, ale ta jego córka, ta córka — westchnął Septach Melayn. — Oto wyższe sfery, mój panie.
— Zdaje się, że wywarła na tobie piorunujące wrażenie — zauważył Prestimion.
— Na mnie? Tak, oczywiście, w ten abstrakcyjny sposób, w jaki piękno i wdzięk zawsze wywierają na mnie wrażenie. Przecież wiesz, że nie uważam towarzystwa kobiet za istotne. Za to ty, przyjacielu, wyszedłeś z tego domu najgłośniej wyśpiewując jej pochwały.
— Jest bardzo piękną dziewczyną — zgodził się z nim Koronal. — I doskonale wychowaną jak na córkę prostackiego dorobkiewicza. Ale w tej chwili mam na głowie sprawy zupełnie inne niż urodziwe damy. Na przykład sąd nad prokuratorem. Głód w okręgach zniszczonych przez wojnę. Nie zapomnijmy też o przypadkach szaleństwa, mnożących się jak grzyby po deszczu. I o krewnym hrabiego Fisiolo, tym drugim Lordzie Prestimionie, któremu pozwala się terroryzować szlak rzeki Stee. Ciekawe, kto jest większym szaleńcem: chłopiec, który twierdzi, że jest mną, czy Fisiolo, tolerujący jego szaleństwo. Chodźmy. Znajdziemy sobie miejsce w gospodzie, a jutro… Hoikmar, tak? Być może zastaniemy tam trzech Prestimionów, sprawujących sądy.
— Na dodatek do kilku Confalume’ów — westchnął Septach Melayn.
Stojąca w oknie swej sypialni na drugim piętrze córka Simbilona Khayfa odprowadzała wzrokiem trzech gości, idących przez brukowany plac w stronę rozpościerającego się za nim ogrodu.
W każdym z nich jest coś niezwykłego, pomyślała. Coś, co odróżnia ich od większości ludzi, przychodzących do ojca z prośbą o pożyczkę. Choćby ten bardzo wysoki, smukły, poruszający się z wdziękiem tancerza; w rozmowie sprawiał wrażenie wioskowego idioty, ale było oczywiste, że udaje; w rzeczywistości jest wyjątkowo inteligentny i bystry. Łatwo to poznać po spojrzeniu, a jego przenikliwe, niebieskie oczy dostrzegały wszystko w jednej chwili. Zapamiętywał to, na co patrzył na wypadek, gdyby miało mu się kiedyś przydać. Sprytu też mu nie brakowało, a wszystko, co mówił, choć brzmiało bardzo poważnie, podszyte było ironią. Ten mężczyzna jest przebiegły, mądry i najprawdopodobniej bardzo niebezpieczny. A ten drugi? Mówił niewiele, z bardzo wyraźnym akcentem z Zimroelu… ileż w nim siły, potężnej, doskonale opanowanej! Prawdziwy człowiek — skała.
Trzeci z nich? Niski, szeroki w ramionach… i to spojrzenie, które nie sposób zignorować. I twarz, wspaniała mimo śmiesznie do niej nie pasujących wąsów i brody. Bez nich musi być naprawdę przystojny. Niezwykła osobowość, myślała Varaile. Otacza go prawdziwie pańska aura. Nie uwierzę, że ktoś taki może być prostakiem, zwykłym drobnym handlarzem, nic nieznaczącym fabrykantem maszyn księgowych. Musi być kimś ważniejszym. Kimś o wiele, wiele ważniejszym.
11
Pojechali ku szczytowi Góry. Ich celem był krąg Miast Strażniczych, a jako pierwsze odwiedzili Hoikmar. Tam, w publicznym ogrodzie, wśród rozkwitających właśnie tanigalów i karmazynowych eldironów, na brzegu spokojnego, idyllicznego kanału o brzegach porośniętych krótko przystrzyżoną, czerwonawą trawą, miękką jak futro thangi, spotkali żebraka, brudnego, obdartego, starego siwego człowieka, który jedną dłoń zacisnął na nadgarstku dłoni Septacha Melayna, drugą na nadgarstku Prestimiona i powiedział dziwnym, napiętym głosem:
— Wielcy panowie, o wielcy panowie, poświęćcie mi chwilę swego cennego czasu, mam bowiem skrzynkę pieniędzy na sprzedaż po dobrej cenie. Po bardzo, bardzo dobrej cenie.
Wpatrywał się w nich oczami błyszczącymi z niezwykłego napięcia, a nawet, być może, błyskotliwej inteligencji. A jednak odziewał się w szmaty, podarte i śmierdzące. Stara, bladoczerwona blizna przecinała jego lewy policzek, sięgając kącika ust. Septach Melayn zerknął nad jego głową na Prestimiona i uśmiechnął się krzywo, jakby chciał powiedzieć: „Chyba mamy kolejnego szaleńca”. Prestimion, którego ta myśl przygnębiła, poważnie skinął głową.
— Skrzynka pieniędzy na sprzedaż? Co chcesz przez to powiedzieć? — spytał.
Starzec najwyraźniej chciał powiedzieć dokładnie to, co powiedział. Z wytartej płóciennej torby, wiszącej mu u pasa, wyjął zardzewiałą, umazaną ziemią skrzyneczkę, przewiązaną grubymi wypłowiałymi, popękanymi rzemieniami. Otworzył ją i okazało się, że rzeczywiście, wypełniają ją po brzegi monety o wysokich nominałach, dziesiątki monet, rojale, pięciorojalówki i kilka dziesiątek. Zanurzył dłoń w tym bogactwie, przegarnął je, monety zabrzęczały srebrzyście.
— Są takie piękne — zachwycił się. — I wasze, wielcy panowie, za taką cenę, jaką zechcecie zapłacić.
Septach Melayn wyjął jedną ze srebrnych monet, postukał w nią paznokciem. Zwrócił się do Prestimiona.
— Popatrz tylko! Widzisz litery napisu wzdłuż krawędzi? Poznajesz, jakie są stare? Poznajesz Lorda Arioca? Jego Pontifexem był Dizimaule.