Tej nocy w Minimool nie było już mowy o śnie. Od czasu do czasu nawiedzał go dziwny dreszcz udręki, a przed świtem nabrał przekonania, że wszechobecne szaleństwo wyciąga ku niemu swe macki, że i on został nim zarażony. Skupił się i zdołał je od siebie odepchnąć. Nie dotknie go, czymkolwiek by było, lecz o Bogini, ci ludzie… ten świat!
— Mam dość naszej wycieczki — powiedział rano. — Jeszcze dziś wracamy na Zamek.
Na świecie, wśród zwyczajnych ludzi działo się najwyraźniej wiele złego, więc zaraz po powrocie Prestimion wydał polecenie przyspieszenia przygotowań do oficjalnej wizyty w miastach Góry. Nie miał zamiaru kryć się pod fałszywymi wąsami i nędznym strojem, już nie. W majestacie władzy, jako Lord Koronal, pojedzie do sześciu, siedmiu spośród Pięćdziesięciu Miast, porozmawia z diukami, hrabiami, burmistrzami, ogarnie wielkość kryzysu, rozprzestrzeniającego się po świecie z tak przerażającą szybkością akurat teraz, w pierwszych miesiącach jego rządów.
Najpierw należało jednak rozwiązać jakoś problem uwięzionego Dantiryi Sambaila.
Prestimion złożył wizytę Maundigandowi-Klimdowi, który tymczasem zdążył urządzić sobie pracownię w kilku pustych pokojach po drugiej stronie Dworu Pinitora, apartamentach zajmowanych przez Korsibara nim ogłosił się Koronalem. Spodziewał się zobaczyć tam wszystkie te słynne, skomplikowane magiczne akcesoria, bez których nie mogą się obejść czarnoksiężnicy: skomplikowane astrologiczne mapy i wykresy, stosy oprawnych w skórę ksiąg pełnych tajemnej wiedzy, zagadkowe mechanizmy, które widział w domu Gominika Halvora, mistrza czarnoksięskich sztuk, pod którego kierunkiem studiował je w Triggoin — phalangarie i ambiviale, hexaphory, ammatepilasy, sfery armilarne, astrolabia, alembiki i tak dalej. Ale niczego takiego tu nie było, tylko kilka małych, nie wyglądających zbyt godnie mechanizmów stało na górnych półkach prostych regałów na książki, poza tym pustych. Prestimion nie potrafił rozpoznać ich przeznaczenia, równie dobrze mogły być maszynami liczącymi do wykonywania najprostszych funkcji arytmetycznych, dokładnie takimi, jakimi handel udawał podczas pobytu w Stee. Lub tanimi urządzeniami do przepowiadania przyszłości, jakie widział na straganach na Nocnym Targu w Bombifale, gdzie spotkał Maundiganda-Klimda i usłyszał od niego pogardliwą opinię, że są bezwartościowym oszustwem. Nie, Su-Suheris by ich tu nie trzymał — uznał Prestimion. Ale surowa oszczędność wnętrza wyraźnie go zdziwiła, bo czarnoksiężnik wyposażył swą kwaterę tylko w to, co absolutnie niezbędne. W głównym pokoju znajdowała się uprząż do snu z rodzaju faworyzowanego przez Su-Suherisów, kilka krzeseł dla gości — ludzi oraz niewielki stół, na którym leżało parę książek oraz jakieś papiery, rzucone niedbale, najwyraźniej pozbawione znaczenia. Pozostałe pokoje były puste. Ściany ze starego kamienia pozostawiono nagie, bez ornamentyki. W efekcie pracownia czarnoksiężnika wydawała się odpychająco sterylna.
— Nie była to dla ciebie przyjemna wyprawa, panie — przywitał Prestimiona czarnoksiężnik.
— Widziałeś to, prawda?
— Nie trzeba być mistrzem sztuk proroczych, żeby to widzieć.
Prestimion uśmiechnął się krzywo.
— Czyżby takie to było oczywiste? No owszem, przypuszczam, że tak. Widziałem rzeczy, których wolałbym nie widzieć, śniłem sny, których wolałbym nie śnić. Jest dokładnie tak, jak mi mówiono: na świecie szerzy się szaleństwo, Maundigandzie. Jest go więcej niż się spodziewałem. O wiele więcej.
Su-Suheris skinął obiema głowami, ale poza tym wstrzymał się od komentarza.
— Widziałem ludzi, chodzących po ulicach jak we śnie, śmiejących się do siebie, płaczących, krzyczących — mówił Prestimion. — Krewniak hrabiego Stee, Fisiolo, nazywa samego siebie Lordem Prestimionem. Pływa po rzece wspaniałym jachtem i dla kaprysu zatapia nim łodzie na Stee. — W Hoikmar… — miał przy sobie trzy monety, które żebrak wcisnął mu do ręki; przyniósł je i teraz pokazał Maundigandowi-Klimdowi — … dostałem je od żałosnego, zwariowanego starego żebraka. Chciał nam sprzedać zardzewiałą skrzynkę pełną dobrych, srebrnych rojali, żądając w zamian garści koron. Popatrz tylko, niektóre z nich mają tysiące lat. To Lord Sirruth, a to Lord Guadeloom, a tu…
Mag ułożył monety w równym rzędzie na swej szczupłej, białej dłoni. Lewa głowa spojrzała na Koronala z lekką, lecz widoczną kpiną.
— Kupiłeś od niego tę skrzynkę, prawda, panie?
— Jak bym śmiał! Dałem mu trochę pieniędzy, jałmużnę, a on podarował mi za nie te trzy monety, odwrócił się i uciekł.
— Mam wrażenie, że nie był taki szalony jak podejrzewasz, panie. Dobrze zrobiłeś, że nie przyjąłeś jego oferty. Te monety są fałszywe.
— Fałszywe?
Maundigand-Klimd nakrył jedną dłoń drugą. Przez chwilę stał nieruchomo.
— Czuję wibrację atomów — oznajmił w końcu. — Są odlane z brązu, pokrytego cienką warstewką srebra. Można zdrapać ją i paznokciem. Jaka jest szansa, że za Lorda Stirrutha odlewano brązowe monety? — Oddał je Prestimionowi. — Nie brak na świecie szaleńców, panie, ale starzec z Hoikmar nie był jednym z nich, tylko zwykłym oszustem.
— Powiedziałbym, że to pocieszające — powiedział Prestimion tonem tak lekkim, jak to tylko było możliwe w tych okolicznościach. — O jednym człowieku możemy powiedzieć z całą pewnością, że zachował pełnię władz umysłowych. Ale… jak myślisz, skąd wzięła się plaga chorób umysłowych? Septach Melayn twierdzi, że to przez wymazanie pamięci. Że w umysłach ludzi istnieje próżnia w miejscu, gdzie kiedyś były wspomnienia z wojny, a kiedy pojawia się próżnia, wciąga różne dziwne rzeczy.
— Znajduję ziarno prawdy w tej opinii, panie. Kilka miesięcy temu poczułem w pewnej chwili wdzierającą się we mnie próżnię, której pochodzenia nie znałem. Byłem wystarczająco silny, by się jej oprzeć, ale inni najwyraźniej nie mieli tyle szczęścia.
Słowa czarnoksiężnika wzbudziły w Koronalu wstyd i poczucie winy. Czy to możliwe? Czy cały świat ma postradać zmysły na skutek decyzji podjętej pod wpływem chwili, na polu bitwy?
Nie — powiedział sobie. Nie, nie i jeszcze raz nie. Teoria Septacha Melayna jest błędna, a to, co widziałem, to tylko izolowane przypadki. Wśród miliardów żyjących na świecie istot musi być proporcjonalna liczba szaleńców. I tylko przypadkiem tylu z nich ujawnia się właśnie teraz.
— Niech i tak będzie — powiedział, odpychając od siebie niepokój. — Całej prawdy poszukamy przy innej okazji. Na razie… wkrótce znów opuszczę Zamek. Na kilka tygodni, być może kilka miesięcy. Składam formalną wizytę w miastach Zamkowej Góry. Nim wyjadę, chcę zakończyć jeszcze sprawę Dantiryi Sambaila.
— Czego sobie życzysz, panie?
— Niedawno wspominałeś o możliwości przywrócenia mu wspomnień wojny. Czy rzeczywiście jest to możliwe?
— Każde zaklęcie może odwrócić ten, który je rzucił.
— To uczynił Heszmon Gorse z Triggoin i jego ojciec Gominik Halvor. Obaj powrócili do domu na północy; jeśli teraz po nich poślę, minie wiele tygodni, nim się tu zjawią. Poza tym obaj nie mają pojęcia o tym, co nakazałem im zrobić.