Przez obie twarze Maundiganda-Klimda przemknął wyraz zdziwienia.
— Doprawdy, panie?
— Wymazanie pamięci miało być całkowite. Wyjątkiem jestem ja. A także Septach Melayn. I Gialaurys. Od tamtego dnia tylko tobie powiedziano, co się naprawdę zdarzyło.
— Ach!
— Nie spieszy mi się do powiększenia grona wtajemniczonych, nawet o Gominika Halvora i jego syna. Ale Dantirya Sambail był mózgiem spisku. Uzurpacja to jego dzieło, musi więc ponieść za nią karę, lecz złem byłoby karanie kogoś, kto nie ma świadomości swych uczynków. Nim ogłoszę wyrok, chciałbym dostrzec w nim choć cień skruchy. A przynajmniej cień świadomości winy, poczucia, że zasłużył na los, który zamierzam mu zgotować. Powiedz mi jedno, Maundigandzie: czy potrafisz przywrócić mu pamięć?
Su-Suheris zastanawiał się przez chwilę.
— Bardzo prawdopodobne, że potrafię, panie — odpowiedział.
— Zawahałeś się. Dlaczego?
— Rozmyślałem o konsekwencjach takiego czynu. Dostrzegłem… pewne dwuznaczności.
Prestimion zmarszczył brwi, zdziwiony.
— Wyrażaj się jasno, czarnoksiężniku.
I znów ta chwila milczenia.
— Czy wiesz, w jaki sposób sięgam w przyszłość, panie?
— Skąd mógłbym to wiedzieć?
— Więc pozwól, że wytłumaczę. — Su-Suheris podniósł prawą rękę do czoła prawej głowy, lewą do czoła lewej. — Nasza rasa jako jedyna spośród wielu rozumnych w znanym wszechświecie, obdarzona została podwójnym umysłem. Nie podwójną tożsamością, choć zwyczajowo nosimy dwa nazwiska, ale umysłem. Jedna tożsamość rozdzielona między dwa mózgi. Mogę mówić jednymi albo drugimi ustami, to zależy ode mnie, mogę obrócić jedną albo drugą głowę, by podążyć za czymś wzrokiem, ale pozostaję przecież jedną osobą. Każdy z dwóch mózgów może prowadzić własny proces myślowy, ale mogą one także zjednoczyć się dla wspólnego celu.
— Doprawdy? — Prestimion ledwie rozumiał, co mag do niego mówi i był tylko ciekaw, do czego prowadzi ta przemowa.
— Czy sądzisz, panie, że do poznania tego, co może się zdarzyć konieczne jest palenie kadzidła i wygłaszanie zaklęć, przywołujących ciemne moce? Nie, a w każdym razie my tak nie postępujemy. Czarnoksiężnicy z Tidias i im podobni mogą stosować tę metodę, lub podobne, owszem, mogą potrzebować trójnogów z brązu i kolorowych proszków, mogą uciekać się do śpiewów i czarów. Ale nie my. — Maundigand-Klimd przeciągnął ręką przed obiema parami oczu. — My ustanawiamy połączenie między swoimi mózgami. Wir, jeśli wolisz, panie, napięć sił neuralnych, zderzających się i wirujących wokół siebie. I on daje nam siłę, dzięki której potrafimy przemieścić się w górę strumienia czasu. Widzimy fragmenty tego, co jeszcze przed nami.
— Wiarygodne fragmenty?
— Zazwyczaj tak, panie.
Prestimion próbował wyobrazić sobie, jak może to wyglądać.
— Widzicie sceny przyszłych zdarzeń? Ludzkie twarze? Słyszycie wypowiadane słowa?
— Nie, nic takiego. Nasze widzenie jest znacznie mniej konkretne i jednostkowe. Jest subiektywne: wrażenia, wnioski, subtelne uczucia, intuicje. Wgląd w prawdopodobieństwa. Nie ma sposobu, bym nauczył cię to rozumieć, musiałbyś sam doświadczyć tego, czego my doświadczamy. A to…
— Jest niemożliwe dla kogoś obdarzonego tylko jedną głową. W porządku, Maundigandzie-Klimdzie. Przynajmniej brzmi to racjonalnie. Wiesz, że osobiście faworyzuję racjonalność, prawda? Nie czuję się swobodnie w towarzystwie czarnoksięstwa, zaklęć i pachnących proszków, i to się prawdopodobnie nie zmieni, ale w tym, co mówisz, dostrzegam aspekt naukowy, lub podobny do nauki. Telepatyczne zjednoczenie twych umysłów, czasowy wir niosący widzenie pod prąd strumienia czasu; łatwiej mi to strawić niż gadanie o ammetapilasach, pentagramach i magicznych amuletach. Powiedz mi więc, co widzisz, gdy rozważasz możliwość przywrócenia Prokuratorowi utraconej pamięci.
Kolejna chwila wahania…
— Widzę wiele rozbieżnych ścieżek, panie.
— Tyle to i ja widzę. Muszę wiedzieć, dokąd te ścieżki prowadzą.
— Niektóre do pełnego sukcesu we wszystkich twych przedsięwzięciach. Niektóre do wielkich kłopotów. A krańca niektórych nie sposób zobaczyć.
— Nie pomagasz mi, czarnoksiężniku.
— Są wśród nas tacy, którzy swym książętom powiedzą dokładnie to, co ich książęta chcą usłyszeć. Ja do nich nie należę.
— Wiem i jestem ci za to wdzięczny. — Prestimion odetchnął głęboko, wypuszczając powietrze z płuc z lekkim świstem. — Przynajmniej podaj mi rozsądną ocenę ryzyka. Odczuwam moralny nakaz przywrócenia Dantiryi Sambailowi pełni wiedzy jako warunku do wydania na niego wyroku. Czy w twojej opinii samo to może być niebezpieczne?
— Nie, jeśli pozostanie twym więźniem aż do wypełnienia kary — odparł Su-Suheris bez wahania.
— Jesteś tego pewien?
— Nie mam żadnych wątpliwości.
— Doskonale. Mnie to wystarczy. W takim razie idziemy. Złożymy mu wizytę.
Prokurator Zimroelu zachowywał się znacznie mniej ujmująco niż przy ostatniej wizycie Koronala; najwyraźniej dodatkowe kilka tygodni spędzonych w więziennej celi nadużyły jego cierpliwości i miały zły wpływ na humor. W spojrzeniu bazyliszka, jakim powitał kuzyna, nie było nic uprzejmego. A kiedy za nim do środka wszedł Su-Suheris, pochylając obie głowy w za niskich dla niego drzwiach, Dantirya Sambail nieomal wybuchł gniewem.
Ale poza wściekłością w pięknych, ametystowej barwy oczach była też spora doza strachu. Prestimion nigdy przedtem nie widział niczego choćby zbliżonego do niepokoju w twarzy tego człowieka, zawsze absolutnie pewnego siebie, zawsze w pełni panującego nad swą duszą. A jednak widok Su-Suherisa wstrząsnął tym doskonałym opanowaniem.
— Co się stało, Prestimionie — spytał lodowatym tonem. — Dlaczego ściągasz mi na głowę tego potwora?
— Niesprawiedliwe dla niego są twe ostre słowa — odparł spokojnie Prestimion. — Oto Maundigand-Klimd, wielki mag dworu i wielki uczony. Przybył tu, by naprawić twój uszkodzony mózg, kuzynie, przywrócić ci pamięć pewnych uczynków, która została ci odebrana.
Oczy prokuratora rozbłysły płomieniem.
— Aha! A więc przyznajesz, że moim umysłem manipulowano? Czemu zaprzeczyłeś podczas poprzedniej wizyty, kuzynie.
— Niczemu nie zaprzeczałem, a tylko nie udzieliłem odpowiedzi, kiedy mnie o to zapytałeś. Cóż, rzeczywiście, twój umysł podległ manipulacji, czego teraz żałuję. Przyszedłem dziś dopilnować naprawienia mych błędów. No, to zaczynamy. — Prestimion zwrócił się do Maundiganda-Klimda. — Co zamierzasz zrobić?
Furia i strach, w równych proporcjach, sprawiły, że twarz prokuratora nadęła się i poczerwieniała od napływającej do niej krwi. Nozdrza wielkiego, spłaszczonego nosa rozdęły się, oczy zwęziły w szparki; w tej twarzy nie było już śladu piękna, wyłącznie zło. Dantirya Sambail cofnął się, przywarł plecami do pulsującej zieloną poświatą ściany ogromnego pomieszczenia. Zaciskał dłonie w pięści, jakby dusił Su-Suherisa lub przynajmniej groźbą próbował powstrzymywać go od podejścia bliżej. Z jego gardła wydobył się zwierzęcy warkot.
Ale ten ohydny dźwięk zmienił się nagle w łagodny pomruk, twarz złagodniała i odprężyła się, szerokie ramiona rozluźniły i przygarbiły. Prokurator sprawiał wrażenie zdezorientowanego; stał naprzeciw ogromnego Su-Suherisa nie próbując już żadnych form oporu.
Prestimion nie miał pojęcia, co dzieje się pomiędzy tymi dwoma, ale jedno było pewne: coś się działo. Wydłużone głowy Maundiganda-Klimda wysunęły się do przodu na lekko pochylonej, masywnej kolumnie szyi. Wydawały się stykać, lub niemal stykać skrońmi. Coś niewidzialnego, lecz bez wątpliwości rzeczywistego, wisiało w powietrzu pomiędzy dwoma istotami różnych ras. W sali panowała przeraźliwa, wydająca się aż trzeszczeć, cisza. Napięcie stawało się nie do zniesienia.