I nagle wszystko się skończyło. Su-Suheris cofnął się o krok, uczynił obiema głowami dziwacznie wyglądający gest przyzwolenia. Wydawał się usatysfakcjonowany.
Dantirya Sambail stał nieruchomo, oszołomiony, po czym zrobił kilka chwiejnych kroków i opadł na stojący przy ścianie szezlong. Siedział na nim przez chwilę skulony, z głową podpartą i osłoniętą dłońmi. Ale też szybko odzyskał swą niezwykłą siłę. Najpierw podniósł głowę, spojrzał przed siebie, potem, powoli, stopniowo, jego twarz przybrała zwykły, demoniczny wyraz. Uśmiechnął się do Prestimiona okrutnym uśmiechem, najdobitniejszy znak, że znów był sobą.
— Na dwoje babka wróżyła tam, pod Granią Thegomar. Odrobinę celniejszy cios toporem i byłbym teraz Koronalem, a nie więźniem w twoich tunelach.
— Bogini prowadziła mnie tego dnia, kuzynie. Nie było ci pisane zostać Koronalem.
— A tobie było, Prestimionie?
— Przynajmniej tak sądził Lord Confalume. Tysiące dobrych ludzi życiem potwierdziło słuszność jego decyzji. Oni wszyscy żyliby teraz, gdyby nie zasiane przez ciebie zło.
— Aż taki jestem zły? Jeśli tak, zły był i Korsibar, i jego mag Sanibak-Thastimoon, by już nie wspomnieć o twej przyjaciółce, lady Thismet.
— Lady Thismet żyła wystarczająco długo, by spostrzec swe błędy i okazać nadmiar skruchy — powiedział Prestimion sucho. — Sanibak-Thastimoon poniósł właściwą karę wprost na polu bitwy, z ręki Septacha Melayna. Naiwny Korsibar od samego początku był figurantem i nikim więcej, poza tym i on zginął w walce. Ze wszystkich architektów buntu tylko ty pozostałeś przy życiu, zdolny ocenić głupotę, przewrotność i obrzydliwe wręcz marnotrawstwo tego niegodnego czynu. Oceń go teraz. Masz szansę. Wykorzystaj ją.
— Głupotę, mówisz, mój kuzynie? Przewrotność? Obrzydliwe marnotrawstwo? — Dantirya Sambail wybuchnął głośnym, dudniącym śmiechem. — Głupota jest twoim udziałem i to przeklęta głupota, inaczej nie sposób jej nazwać. Przewrotność i marnotrawstwo również, twoje to dzieło, nie moje. Mówisz o buncie, prawda? Ty się przecież zbuntowałeś. Nie Korsibar. Bo to on, nie ty, był Koronalem. Ukoronowano go w tym Zamku, tu zasiadł na tronie! A ty z twoimi dwoma sługusami z własnej woli wypowiedziałeś mu wojnę, w której zginęło ilu? Nie potrafię ci tego powiedzieć.
— Wierzysz w to, co mówisz, prawda?
— To prawda.
— Nie zamierzam dyskutować z tobą kwestii prawnych, Dantiryo Sambailu. Wiesz równie dobrze jak ja, że syn Koronala nie może przejąć tronu od ojca. Korsibar tylko wdarł się na niego za twoją radą i pomocą, a Sanibak-Thastimoon oszołomił starego Confalume’a hipnotyzującym czarem, przez który zaakceptował on to, co się dokonało.
— Dla wszystkich byłoby lepiej, gdybyś pozwolił sprawom toczyć się swoim torem, Prestimionie. Korsibar był idiotą, ale i dobrym, prostym człowiekiem. Umiałby prowadzić świat we właściwy sposób, a co najmniej pozwolił mądrzejszym, by go prowadzili i starał się im nie przeszkadzać. Tymczasem ty, pragnący tylko pozostawić po sobie ślad na wszystkim, od wielkich rzeczy po najmniejsze, na swój żałosny, chłopięcy sposób zdecydowany zostać Władcą Wielkim W Oczach Historii, sprowadzisz na świat nieszczęścia, doprowadzisz Majipoor do ruiny, bezustannie wchodząc w drogę ludziom…
— Dość! — przerwał mu Prestimion. — Doskonale wiem, jak twoim zdaniem powinno się rządzić Majipoorem. Poświęciłem parę trudnych lat życia, by dopilnować, że nie będzie rządzony w ten sposób. — Potrząsnął głową. — Nie masz choćby najmniejszych wyrzutów sumienia, prawda, Dantiryo Sambailu?
— Wyrzutów sumienia? Dlaczego miałbym je mieć?
— Doskonale. Potępiłeś się własnymi słowami. Dlatego też uznaję cię winnym zdrady stanu, kuzynie i niniejszym skazuję cię…
— Winnym? A proces, kuzynie? A oskarżyciel? Kto przemówi w mojej obronie? Gdzie ława przysięgłych?
— Ja jestem oskarżycielem. Nie chciałeś przemówić we własnej obronie i nikt inny tego nie uczyni. Nie potrzebujemy też ławy przysięgłych, chyba że chcesz, bym przywołał Gialaurysa i Septacha Melayna. To życzenie mogę spełnić.
— Bardzo zabawne. I co teraz, Prestimionie? Co masz zamiar zrobić? Obciąć mi głowę w obecności tłumów, zgromadzonych na Dziedzińcu Dizimaule’a? Ten czyn zapisałby się w historii wielkimi literami! Publiczna egzekucja, pierwsza od ilu tysięcy lat? Dziesięciu? A po niej, oczywiście, wojna domowa, bo cały Zimroel powstanie przeciwko barbarzyńcy, który ośmielił się skazać legalnego, właściwie mianowanego prokuratora Ni-moya z powodów, których sam nie umie wyjaśnić.
— Powinienem skazać cię na śmierć, i do diabła z konsekwencjami, Dantiryo Sambailu. A jednak tego nie zrobię. Brakuje mi odpowiedniej dozy barbarzyństwa. — Prestimion przeszył więźnia przenikliwym spojrzeniem. — Wybaczam ci przestępstwa główne, których jesteś winien, jednakże pozbawiam cię tytułu prokuratora i na zawsze odbieram ci władzę inną, niż piastujesz w swych posiadłościach, które pozostawiam ci nienaruszone, wraz z resztą twego majątku.
Dantirya Sambail spojrzał na niego spod półprzymkniętych powiek.
— Jesteś bardzo łaskawy, Prestimionie.
— To jeszcze nie wszystko, kuzynie. W głębi duszy knujesz jadowite zdrady. To musi się zmienić i zmieni… nim opuścisz Zamek i powrócisz do siebie, za ocean. Jak sądzisz, Maundigandzie-Klimdzie, czy możliwa jest taka zmiana umysłu tego człowieka, by dzięki niej stał się przykładnym obywatelem? Czy można odjąć mu gniew, zazdrość, nienawiść tak, jak prokuratorowi odjęto stanowisko i władzę? Czy można wysłać go w świat uczciwym człowiekiem?
— Na miłość Bogini, Prestimionie, wolałbym stracić głowę! — ryknął Dantirya Sambail.
— O, tak! Sądzę, że rzeczywiście byś wolał. Wyssać jad, którym przesiąkłeś, a sam dla siebie będziesz obcym człowiekiem. Co powiesz, czarnoksiężniku? Czy możliwe jest to, o co proszę?
— Potrafię spełnić twe życzenie, panie. Tak przynajmniej sądzę.
— Doskonale. Spełń je więc i zrób to szybko. Wymaż pamięć o wojnie domowej, którą mu przed chwilą przywróciłeś, bo wie już, czym zasłużył sobie na nałożoną na niego karę, zrób to najpierw, bez zwłoki, a potem zrób wszystko, by dopasować tego człowieka do cywilizowanego społeczeństwa. Wkrótce wyjeżdżam, jak wiesz, do Peritole, do Strave i kilku innych miast Góry. Chcę mieć tego człowieka unieszkodliwionego, a nie chcę na to czekać. Kiedy zaś wrócę, Dantiryo Sambailu, spotkamy się znowu, porozmawiamy i jeśli zdecyduję, że uwolnienie cię obciążone jest ryzykiem możliwym do przyjęcia, cóż, zostaniesz uwolniony. Czyż to nie uprzejmość z mej strony, kuzynie? Czy to nie łaska? Czy nie dowodzi najcieplejszych uczuć, jakie do ciebie żywię?
12
Nie była to wielka procesja, nie w dosłownym znaczeniu tego słowa, bo wielka procesja wymagałaby od niego wizyt w najdalszych regionach królestwa, miastach nie tylko Alhanroelu, lecz także innych kontynentów, miejscach, o których wiedział niewiele: Pidruid, Narabal, Tilomon na najdalszych wybrzeżach Zimroelu, co najmniej Tolaghai i Natu Gondnu w pustynnym Suvraelu. Wielka procesja ciągnęłaby się przez lata, a za krótko jeszcze rządził, by móc pozwolić sobie na tak długą nieobecność na Zamku.