Jakie to dziwne — pomyślał — być celem zamachu. Czy jakiś Koronal zginął kiedyś zamordowany? Na oczach tłumu, z gardłem poderżniętym przez zabójcę? Szczerze wątpił, bo zaprzeczało to wszelkiemu rozsądkowi. Koronal jest wcieleniem świata, zabójstwo Koronala to jak zniszczenie kontynentu, zatopienie, powiedzmy, całego Alhanroelu. Próbę przejęcia tronu przez Korsibara Prestimion był niemal w stanie zrozumieć, oto książę wysuwa pretensje, jakkolwiek by były fałszywe, do tego, co jest prawem innego księcia. Ale to… to było coś nowego. To było szaleństwo, pustka w czyjejś duszy skłaniająca do stworzenia pustki w świecie. Prestimion podziękował Bogini za to, że zamach się nie udał. I nie tylko za to, że żyje, nie, dziękował za świat. Świat nie zniósłby śmierci Koronala padającego na bruk ulicy jak zarżnięte zwierzę.
Odwrócił się, spojrzał na Akbalika.
— Znajdź tego chłopca i przyprowadź go tu, natychmiast. Dowiedz się także, co z dziewczyną.
A Gialaurysa spytał: „Co z zamachowcem?”.
— Nie żyje, panie.
— Niech to! Nie chciałem, żeby zginął, Gialaurysie. Powinno się go zatrzymać i przesłuchać.
Akbalik wychodził już z komnaty, ale usłyszawszy te słowa przystanął w drzwiach.
— Na to nic się już nie poradzi, panie. Skręcono mu kark. Stałem nad trupem.
— No to dowiedzcie się przynajmniej, kim był. Czy tylko samotnym szaleńcem, czy może mamy tu do czynienia ze spiskiem?
Meglis podszedł do nich chwiejnie. Wygłaszał jakieś durne przeprosiny, bełkotał, błagając Lorda Koronala o wybaczenie „za nieszczęśliwy wypadek”. Prestimion uznał, że godny jest tylko pogardy. Kolejne nieszczęście, ściągnięte na świat przez Korsibara: kwiat arystokracji Majipooru zginął w wojnie, za wiele wspaniałych tytułów dostało się chłopcom i głupcom.
Późnym popołudniem do pałacu wrócił Akbalik. Był z nim młody człowiek, ten, który ocalił Prestimionowi życie.
— To Dekkeret — przedstawił go Akbalik. — Dziewczyna była jego kuzynką.
— Była?
— Umarła niemal natychmiast — powiedział chłopiec. Głos drżał mu lekko, był blady, nie ośmielał się spojrzeć Koronalowi w oczy. Odczuwał żal, wielki żal, to było oczywiste, a jednak potrafił doskonale kontrolować uczucia. — Taka straszna strata… Była moją najlepszą przyjaciółką. Od tygodni nie mówiła o niczym innym tylko o twych odwiedzinach, panie. I o tym, jak bardzo pragnie znaleźć się blisko ciebie, panie, kiedy do nas przyjedziesz. Sądzę, że cię kochała.
— Ja też tak sądzę. — Prestimion skinął głową. Zmierzył młodego człowieka długim, uważnym spojrzeniem; niewątpliwie wywierał on wrażenie. Dawno temu nauczył się, że są ludzie, których talenty i możliwości widoczne są na pierwszy rzut oka, a Dekkeret bez wątpienia należał do tej kategorii. Sprawiał wrażenie inteligentnego, wrażliwego, silnego duszą i ciałem. A także, zapewne, ambitnego. Mimo ciężaru, jakim była dla niego straszna śmierć ślicznej kuzynki, zachowywał się wzorowo.
Do głowy wpadła mu pewna myśl.
— Ile masz lat, Dekkerecie? — spytał.
— Skończyłem osiemnaście w dzień czwarty.
— Chodzisz do szkoły.
— Jeszcze dwa miesiące, panie.
— A potem?
— Nie podjąłem decyzji, panie. Być może służba rządowa? Na Zamku, jeśli się uda, albo dla Pontyfikatu. Ojciec jest kupcem, podróżującym od miasta do miasta, ale mnie to nie odpowiada. — Zmienił temat, jakby mówienie o sobie nie wydawało mu się interesujące. — Człowiek, który zabił moją kuzynkę… co z nim będzie, panie?
— On nie żyje, Dekkerecie. Obawiam się, że skręciłeś mu głowę trochę za mocno.
— Ach! Nie zawsze potrafię kontrolować własną siłę. Czy to źle, że go zabiłem, panie?
— Szczerze mówiąc chciałem mu zadać kilka pytań, dowiedzieć się, dlaczego czuł do mnie nienawiść. Ale w zaistniałej sytuacji trudno mieć do ciebie pretensje o to, że nie potraktowałeś go z jakąś wyjątkową delikatnością. To dobrze, że potrafisz poruszać się tak szybko, jak to nam pokazałeś. A o karierze na Zamku mówisz poważnie, chłopcze?
Dekkeret zaczerwienił się.
— Och, panie! O, tak! Tak! Tak! Niczego w życiu nie pragnę tak bardzo, jak właśnie tego!
— Gdyby wszystko dało się załatwić tak łatwo, jak to — Prestimion uśmiechnął się do niego przyjaźnie, a potem spojrzał na Akbalika. — Ten młody człowiek powróci na Zamek w naszym towarzystwie. Zostanie wpisany na listę rycerzy kandydatów. Dopilnuj, by przeszedł naukę w trybie przyspieszonym. Przygarniesz go pod swoje skrzydła. Oddaję ci go pod opiekę, Akbaliku. Nadaj mu właściwy kierunek.
— Dobrze się nim zaopiekuję, panie.
— O to właśnie mi chodzi. Kto wie, może właśnie dziś znaleźliśmy nowego Koronala? Co o tym sądzisz? Zdarzały się już i dziwniejsze rzeczy.
Twarz Dekkereta płonęła. Mrugał szybko, raz za razem, jakby tak zdumiewające spełnienie najfantastyczniejszych marzeń doprowadziło go do łez, z którymi czuł się zmuszony walczyć. Lecz i teraz potrafił się opanować niemal natychmiast. Przyklęknął przed Koronalem z wielką godnością, uczynił gest rozbłysku gwiazd, podziękował opanowanym, nieprzesadnie donośnym głosem.
Prestimion łagodnie kazał mu powstać.
— Poradzisz sobie między nami, wiem o tym — powiedział. — I bardzo, bardzo mi przykro z powodu twojej kuzynki. Zamieniłem z nią zaledwie kilka słów, ale to wystarczy, bym mógł wyobrazić sobie, jak wspaniałą musiała być dziewczyną.
Nie były to puste słowa. Upiorne, bezsensowne morderstwo ślicznego dziecka obudziło w nim ponure wspomnienia. Wyprostował się i zwrócił do Gialaurysa.
— Poinformuj Meglisa — polecił — że dzisiejszy bankiet zostaje odwołany, bo dureń pewnie sam na to nie wpadł. Lekką kolację zjem u siebie. Nie chcę się z nikim widzieć ani rozmawiać, czy to jasne? Rano wracamy na Zamek.
Pogrążony w myślach Koronal spędził długi, ponury, samotny wieczór. Obraz wymachującego sierpem mężczyzny i drugi, tryskających strumieni krwi, miał go już nigdy nie opuścić. Łagodna twarz dziewczyny, jej oczy szeroko rozwarte z uwielbienia i strachu, zacierały mu się w pamięci, tańczyły jak mgła na wietrze, zmieniały w zupełnie inne rysy Thismet. Raz za razem jego udręczony umysł powracał do sceny, którą oglądał wielokrotnie: krwawe błota Beldak, ostatnie chwile bitwy pod Granią Thegomar, czarnoksiężnik Sanibak-Thastimoon powstający przed Thismet ze sztyletem w dłoni…
Nie ośmielił się zasnąć, bowiem wiedział, jakie może mieć sny. W bagażach miał kilka książek. Wybrał jedną na chybił trafił, zabrał się do lektury. „Szczyty Zamkowej Góry”, trzeszczący ze starości poemat epicki, opisujący dzieje bohaterskich Koronalów, wyprawiających się w najdalsze, najbardziej niebezpieczne zakątki Majipooru. Prestimion z ulgą pogrążył się w lekturze, zagubił się w niej, znikł w owym świecie. Czy oni rzeczywiście istnieli, ci wspaniali bohaterowie z odległej przeszłości, czy też byli tylko imionami, zaczerpniętymi z wyobraźni? Czy ktoś kiedyś, pewnego dnia w odległej przyszłości, zacznie pisać o nim, tragicznym, heroicznym Lordzie Prestimionie, który kochał i utracił siostrę śmiertelnego wroga, a potem…
Rozległo się pukanie do drzwi. O tak później godzinie?
— Kto to? O co chodzi? — spytał, nie starając się ukryć irytacji.
— Gialaurys, panie.
— Nie chciałem dziś widzieć nikogo…
— Przecież wiem, Prestimionie. Ale Septach Melayn przysłał wiadomość. Z Zamku. Jest przeznaczona wyłącznie dla ciebie i wymaga natychmiastowej odpowiedzi. Nie mogłem sobie pozwolić na czekanie do rana.