— Popatrz — powiedział, odkrywając berło z kości smoka morskiego, zdobione nieprawdopodobnie precyzyjnym filigranem — dar z Piliplok. Widzisz, jak sprytnie otoczyli wzór linią…
— Powinniśmy już iść — przerwał mu bezceremonialnie Septach Melayn. — Te wszystkie cuda mogą czekać, Prestimionie. Musisz przebrać się na ucztę.
Rzeczywiście. Co racja, to racja. Izolowanie się, zniknięcie, samotność, to nie był najlepszy pomysł. Prestimion doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że powinien otrząsnąć się z jakże nietypowego dla siebie ataku smutku i poczucia samotności, rządzącego nim przez kilka ostatnich godzin. Pozbyć się ich, tak jak zsuwa się z ramion płaszcz. Musi przecież pokazać dziś ucztującym twarz rozpromienioną satysfakcją, twarz człowieka spełnionego, jak przystoi nowemu Koronalowi.
Tak. Musi to zrobić i zrobi.
2
Prestimion i Septach Melayn razem wyszli z Sali Hendighaila. Dwaj wielcy, sękaci Skandarowie, stojący przed nią na warcie, pozdrowili Koronala powtarzanym entuzjastycznie znakiem gwiazd. Na ich salut Prestimion odpowiedział skinieniem głowy i uniesieniem ręki, Septachowi zaś polecił obdarzyć każdego srebrną monetą. Lecz podczas wędrówki krętymi korytarzami północnego skrzydła, po których hulały przeciągi, znów ogarnęło go przygnębienie. Odzyskanie pewności siebie i swobody zachowania okazywało się zadaniem trudniejszym, niż przypuszczał. Nie potrafił zrzucić okrywającego go ciemnego całunu.
Powinien zasiąść na tronie Koronala bez żadnych problemów. Nikt nie miał wątpliwości, że jest wybrańcem poprzednika, Lorda Confalume’a. Wydawało się, że wszyscy akceptują prosty fakt: to on założy koronę natychmiast po śmierci starego Pontifexa Prankipina, gdy Confalume przeniesie się do Labiryntu, zajmując pozycję starszego władcy Majipooru. Ale kiedy Prankipin wreszcie umarł, władzę przejął Korsibar, równie przystojny co głupi syn Confalume’a, którego do tego czynu namówiła banda zepsutych, groźnych przyjaciół i równie jak oni groźny mag. Dziedziczenie tronu przez syna po ojcu uważane było za bezprawne, na Majipoorze wybuchła więc wojna domowa. Zakończyła się ona powrotem władzy w ręce legalnego następcy.
Tylko te bezsensowne zniszczenia… ofiary… straszna rana na długiej, pokojowej historii Majipooru…
Prestimion zaleczył tę ranę, a przynajmniej taką miał nadzieję. Na jego rozkaz zespół magów dokonał radykalnego aktu wymazania wojny z pamięci mieszkańców Majipooru. Wszystkich, z drobnym wyjątkiem własnej osoby oraz dwóch oddanych przyjaciół, towarzyszy broni: Gialaurysa i Septacha Melayna.
Pozostała jednak rana, która nie miała się i nie mogła się zaleczyć. Prestimion odniósł ją w decydującym momencie ostatniej, decydującej bitwy, ranę wprost w serce: zamordowanie bliźniaczej siostry Korsibara, lady Thismet, jego wielkiej, jedynej miłości. Thismet zginęła z ręki czarodzieja Sanibaka-Thastimoona, magia nie była w stanie przywrócić jej do życia, inna kobieta nie była w stanie jej zastąpić i tam, gdzie była miłość, pozostała pustka. Czym będzie dla ciebie tron, jeśli po drodze do tronu stracisz kogoś, na kim zależy ci najbardziej?
Przyjaciele wyszli na dziedziniec przed Wieżą Lorda Thrayma, w której większość współczesnych Koronalów miała swe prywatne apartamenty. Septach Melayn przystanął.
— Czy mogę cię tu zostawić, Prestimionie? — spytał. — Czy może wolisz, żebym pozostał przy tobie, gdy będziesz się przygotowywał do uczty?
— Ty też musisz się przebrać, Septachu. Idź. Nic mi nie będzie.
— Czy na pewno, panie?
— Na pewno. Daję ci na to moje słowo.
Prestimion wszedł do wieży. Reprezentacyjne apartamenty, będące jego oficjalną rezydencją, nie zostały jeszcze urządzone. Lord Confalume, obecnie już Pontifex Confalume, kazał przewieźć swą niezwykłą kolekcję kuriozów i cudów świata do swego nowego mieszkania w trzewiach Labiryntu. Podczas krótkiego panowania samozwańczy Koronal Korsibar urządził ją wedle swego gustu, mnóstwem najzwyklejszych, ordynarnych przedmiotów, wulgarnych i nachalnie bogatych, absolutnie nieinteresujących, lecz ten sam akt magii, który wyparł okres jego rządów z pamięci świata doprowadził do zniknięcia wszystkiego, co było z nim związane. Korsibar przestał istnieć. Wymazano go wstecznie z grona żyjących kiedykolwiek. Prestimion zamierzał we właściwym czasie nakazać przetransportowanie do Zamku rzeczy osobistych z rodzinnej rezydencji w Muldemar, ale na razie nie miał wolnej chwili, by o tym pomyśleć, więc poprzestał na tych kilku meblach, które dało się przenieść z jego znacznie skromniejszego mieszkania we wschodnim skrzydle Zamku, gdzie zwykli byli zatrzymywać się arystokraci i książęta królestwa.
Nilgir Sumanand, siwobrody człowiek, który od wielu lat pełnił rolę sekretarza Prestimiona, czekał na niego nie kryjąc zniecierpliwienia.
— Panie, uczta koronacyjna…
— Tak, oczywiście. Wykąpię się szybko, a jeśli chodzi o strój, to zapewne już go przygotowałeś, czyż nie? Zielony aksamitny biesiadny, złota pelerynka spięta broszą, tą samą co dziś po południu, lżejsza korona zamiast ciężkiej, formalnej.
— Wszystko już przygotowane, panie.
Aż do sali bankietowej Prestimionowi towarzyszyła ceremonialna gwardia, prowadzona przez dwóch najdostojniejszych i najwyższych rangą dworzan: diuka Oljebbina ze Stoienzar i odchodzącego Najwyższego Doradcę i niezmiernie bogatego księcia Serithorna z Samivole. O krok za nimi szedł pompatyczny książę Ginivaul z Bombifale, Wielki Admirał Majipooru. Ci trzej swymi niemałymi przecież wpływami wsparli Korsibara, uczestniczyli w wojnie po jego stronie, ale nie byli już tego świadomi, a wstępujący na tron Koronal uznał, że będzie dla niego lepiej, jeśli zapomni o nielojalności, o której przecież nie sposób już było mówić i potraktuje ich z szacunkiem, na jaki zasługiwali z racji zajmowanej pozycji i wpływów, którymi ciągle dysponowali.
Miejsca po prawej i lewej ręce Prestimiona zajmowali Septach Melayn oraz potężnie zbudowany, wielki jak góra wojownik Gialaurys. Pochód zamykali jego dwaj młodsi bracia: młody, porywczy Teotas i wysoki, gwałtowny Abrigant. Równie mądry co sprytny trzeci z braci, Taradath, zginął podczas wojny, w bitwie w Dolinie Iyann, będącej najdotkliwszą porażką Prestimiona. Korsibar nakazał wówczas przerwanie tamy Mavestoi, topiąc tysiące żołnierzy przeciwnika.
Uczta koronacyjna miała odbyć się w Wielkiej Sali Świątecznej w skrzydle Tharamonda, większej nawet od Sali Hendighaila i znacznie lepiej ulokowanej. Jednak nawet tak ogromne pomieszczenie nie było w stanie pomieścić wszystkich zaproszonych gości, wszystkich książąt, diuków i hrabiów, burmistrzów setek miast oraz różnorodnej arystokracji samego Zamku, spadkobierców dziesiątków Koronali i Pontifexów z dawnych czasów. Ale Lord Tharamond, jeden z najsprytniejszych spośród wielu władców — budowniczych, którzy odcisnęli swój ślad na architekturze Zamku, opracował projekt w ten sposób, że sala jego imienia łączyła się z szeregiem innych, pięciu, ośmiu, może nawet dziesięciu. Po otworzeniu masywnych drzwi otrzymywało się jedną wieloczłonową komnatę o rozmiarze odpowiadającym wielkości Majipooru. Tam też usadzono zaproszonych zgodnie z dokładnie opracowanymi kryteriami, uwzględniającymi rangę i wymagania protokołu.