Выбрать главу

— Twoje pytanie nie zasługuje na odpowiedź, chłopcze. Mimo to coś ci wyjaśnię: mogłem dawać im nawet sto rojali tygodniowo i nic bym przez to nie zyskał. On przejął władzę nad ich duszami.

— Tak jest rzeczywiście. — Septach Melayn lekko dotknął palcami piersi królewskiego brata, powstrzymując go tym gestem od odpowiedzi. — Mandralisca płaci diabelskim pieniądzem. Kiedy ma dobry dzień, podporządkuje sobie każdego, dosłownie każdego.

— Mnie? Ciebie? Prestimiona? — Teotas odsunął jego rękę gwałtownym gestem. — Demon czy nie demon, nie jest przecież w stanie kupić wszystkich! Mówisz wyłącznie za siebie, Septachu Melaynie!

Prestimion stracił wreszcie cierpliwość.

— Dość tych kłótni! Odbiegamy od tematu. Więc co powiesz, Navigornie? Jak Mandralisca odnalazł celę swego pana?

— Nie wiem, po prostu nie wiem. Zakładam, że pomógł mu jeden z czterech przekupionych. Mogę tylko powiedzieć, że do niej dotarł, uwolnił go i przeprowadził przez tunele tak, że nikt ich nie zatrzymał. Bardzo prawdopodobne, że na strażników przy bramie rzucił jakiś czar, zdolny zaćmić ich umysły i przeszedł między nimi niczym między śpiącymi.

— Nie wiedziałem, że ten Mandralisca tak dobrze posługuje się czarnoksięstwem — zauważył zaskoczony Prestimion.

— Każdy może nauczyć się jednego czy drugiego zaklęcia — odparł Maundigand-Klimd. — A takie należą do najprostszych.

— Może dla ciebie. Ale czary rzucałby zaraz po aresztowaniu, gdyby je tak dobrze znał. Nie, zaklęcia dostał dzień przed ucieczką.

— Ale od kogo? — spytał Gialaurys.

— Kogoś z bezpośredniego otoczenia prokuratora, który mu je przeszmuglował! — krzyknął Septach Melayn. — Wślizgnął się pewnie do tuneli w ten sam sposób, w jaki Mandralisca z prokuratorem z nich wyszli. Spisek! Ludzie z Ni-moya dowiedzieli się, gdzie jest ich prokurator i postanowili uwolnić go za pomocą magii!

— Wstyd! — Teotas znów obrzucił Navigorna wściekłym spojrzeniem. — Jeśli czarnoksięstwem tak łatwo uwolnić więźniów, dlaczego nie użyto go do ich zatrzymania? Dlaczego nie położono na celach jakiegoś kontrzaklęcia?

— Zaklęcia, zaklęcia na zaklęcia, zaklęcia na zaklęcia na zaklęcia… można tak bez końca — zirytował się Prestimion. — Nie da się wykluczyć wszystkich możliwości, Teotasie. — Spojrzał na Su-Suherisa. — Poleciłem ci wymazać z umysłu Dantiryi Sambaila pewne specjalne wspomnienia. A także miałeś pozbawić go zdolności czynienia zła. Czy to zrobiłeś?

— Dopiero zacząłem, byłem jeszcze we wstępnej fazie. Usunąłem wspomnienia, owszem. Poważniejsza praca, stłumienie instynktu czynienia zła, tak głęboko w nim zakorzenione, wymaga wielkiej ostrożności, panie, jeśli nie chce się zredukować człowieka do bełkoczącego idioty.

— Nic byśmy nie stracili, gdyby ten człowiek stał się śliniącym się idiotą — prychnął Gialaurys. — No to mamy teraz niezły bałagan: Dantirya Sambail na wolności, nadal wypełniony tą swoją obrzydliwością, zmierza właśnie na Zimroel, gdzie może zgromadzić armię. Z tym sobie poradzimy. Wyślemy najszybszych posłańców, na zachód i na południe. Nałożę obowiązek prowadzenia obserwacji we wszystkich portach na obu wybrzeżach. Stoien, Treymone, Alaisor… odetniemy go od domu, wytropimy i przyprowadzimy z powrotem na Zamek. W kajdanach. Bo to nie tak, żeby prokuratora trudno było rozpoznać.

— To ostatnie jest prawdą — Abrigant do tej pory milczał, odezwał się po raz pierwszy. — Możliwe jednak, że nie zmierza ani na południe, ani na zachód.

— Co? — spytali jednym głosem Septach Melayn i Gialaurys.

Abrigant rozłożył formularz depeszy.

— Akbalik dostarczył mi ją pięć minut przed początkiem naszego spotkania — wyjaśnił. — Zgodnie z tym, co tu napisano, dwa dni temu widziano kogoś bardzo przypominającego prokuratora w prowincji Vrambikat. Zwracam waszą uwagę na to, że to na wschód stąd.

— Na wschód? — zdumiał się Gialaurys. — Co mu da ucieczka na wschód? Musisz się mylić. Nie uciekniesz z Góry na Zimroel jadąc na wschód.

Septach Melayn uśmiechnął się szelmowsko.

— Uciekniesz, jeśli zdołasz dotrzeć na wybrzeże Wielkiego Morza i przepłyniesz na jego drugą stronę.

Gialaurys prychnął, zirytowany.

— Nikt w całej naszej historii nie przepłynął Wielkiego Morza. Dlaczego sądzisz, że Dantirya Sambail mógłby spróbować czegoś aż tak niemożliwego?

— Miejmy nadzieję, że rzeczywiście spróbuje. — Akbalik uśmiechnął się szeroko. — I nigdy go już nie zobaczymy.

Septach Melayn roześmiał się głośno, wesoło.

— A nawet jeśli jakimś cudem po roku lub dwóch wyląduje wreszcie na Zimroelu, będzie miał przed sobą jeszcze pół roku podróży z Pidruid, Narabalu, czy gdzie tam uda mu się dotrzeć, do swojego Ni-moya. Gdzie już będą na niego czekali żołnierze. I natychmiast go aresztują.

Tylko Prestimion nie sprawiał wrażenia rozbawionego.

— Sama myśl, że prokurator zdecydowałby się na takie przedsięwzięcie, jest dowodem wyjątkowej głupoty — powiedział stanowczo. — Tego po prostu nie da się zrobić.

— Mówi się — powiedział powoli Maundigand-Klimd — że za czasów Lorda Arioca podjęto próbę przepłynięcia oceanu. Statek wypłynął z Tilomon na zachód, ale wplątał się w dryfującą smoczą trawę, potem zgubił kierunek, błądził pięć lat, a niektórzy twierdzą, że nawet jedenaście, ale w końcu udało mu się wrócić do portu macierzystego…

— Świetnie, doskonale — przerwał mu zirytowany Prestimion — ale ja nie wierzę, by Dantirya Sambail myślał o tego rodzaju wyczynach. Jeśli rzeczywiście pojechał na wschód, to z pewnością próbuje jakichś sztuczek. Wschodni Alhanroel jest względnie pusty, słabo zaludniony. Łatwo tam zniknąć, a po jakimś czasie, kiedy zrobi się spokojniej, zmienić kierunek na północny i poszukać transportu na Zimroel choćby w Bandar Delem albo w Vythiskiorn. Albo pojechać na południe, przez tropiki. Jednego pomysłu nigdy nie zaakceptuję. Nie wierzę, by rzeczywiście chciał wrócić do domu drogą morską, której nikt przed nim nie był w stanie pokonać.

— Więc co masz zamiar zrobić? — spytał Septach Melayn.

— Wysłać wojsko do Vrambikat. Ma go wytropić, nim prokurator ostatecznie zniknie nam z oczu. — Prestimion wskazał palcem Gialaurysa. — Pod twoją komendą. Wspólną, twoją i Abriganta. Macie wyruszyć w ciągu pięćdziesięciu godzin. — Zawahał się chwilę, po czym wskazał Su-Suherisa. — Pojedziesz z nimi, Maundigandzie-Klimdzie. Chcę też mieć w ekipie Vroona. Vroonowie są świetni, jeśli chodzi o wyczarowywanie kierunku na drodze. Masz może jakiegoś wśród znajomych czarodziejów, Maundigandzie-Klimdzie? Takiego, który zgodziłby się pojechać z tobą.

— Owszem. Znam niejakiego Galielbera Dorna. Posiada umiejętności, których będziemy potrzebowali.

— Gdzie go można znaleźć?

— W Morpin Wysokim, panie. Ma pozwolenie na czytanie w myślach, w parku lustrzanych zjazdów.

— To nie tak daleko. Wyślij do niego wiadomość, ma stawić się na Zamku do jutrzejszego popołudnia. Zapłać tyle, ile zechce wziąć za stanowisko przewodnika.

W tym momencie Prestimionowi przyszła do głowy myśclass="underline" jak by to było wyruszyć na wschód, gdzie nigdy nie był, do krainy, której nikt niemal nie odwiedzał? Poczuł pokusę, podniecenie, tęsknotę za włóczęgą, tak silne, że niemal nie do zwalczenia. Pożądanie, by opuścić Zamek z jego mnóstwem odbijających echo komnat, wyruszyć na poszukiwanie kolejnych cudów Majipooru, jedyną tęsknotę, jedyne pożądanie zastępujące mu posiadanie towarzyszki życia.

Nie pozwoli, by udali się w te dziwne kraje bez niego.