Kaitinimon poradził sobie doskonale, podobnie jak trzeci zawodnik, wysoki mężczyzna o jastrzębiej twarzy, leśnik Rizlail z Megenthorp, który — jak i sam Prestimion — nauczył się sztuki łuczniczej od słynnego earla Kamby z Mazadone. Po jego występie publiczność znów zamilkła, bo w szranki wstąpił jeden z zaledwie dwóch zawodników niebędących człowiekiem, a w dodatku Su-Suheris, przedstawiciel przedziwnej, dwugłowej rasy, która ostatnio pojawiła się w dużej liczbie na Majipoorze. Obwołany został nazwiskiem Gabin-Badinion.
Jak ktoś mający dwie głowy może dobrze celować? Czy głowy nie mogą poróżnić się w prawidłowym wymierzeniu łuku? Jeśli był to problem, to nie dla Gabina-Bandiniona, który na zimno, nie zdradzając śladu jakichkolwiek uczuć, trafiał raz za razem w sam środek tarczy, po czym krótko skinął oboma głowami krzyczącemu, bijącemu mu brawo na stojąco tłumowi.
Przyszedł czas na Prestimiona. Niósł on w ręku wielki luk, który earl Kamba podarował mu w dzieciństwie, łuk tak potężny, że niewielu dorosłych potrafiło go naciągnąć, choć on radził z nim sobie bez problemu. Łuk ten dobrze mu służył w bitwach wojny domowej; teraz Prestimion myślał o tym, że o wiele lepiej jest używać go w pokojowym współzawodnictwie niż do odbierania życia ludziom.
Dotarłszy na linię strzału pokłonił się obecnym podczas igrzysk Wysokim Mocom Królestwa. Najpierw Pontifexowi Confalume, siedzącemu na majestatycznym tronie z drzewa gamandrusu pośrodku trybuny po prawej stronie Łąki Vildivara. Ceremonia, podczas której Pontifex wybierał nowego Koronala była w swej istocie adopcją, a więc w zwyczaju Majipooru leżało, by Prestimion uznał w nim ojca — a jego naturalny ojciec zmarł dawno temu — i traktował go z należnym ojcu szacunkiem.
Następny pokłon należał się jego matce, księżniczce Therissie. Siedziała ona na podobnym, wspaniałym tronie po lewej stronie trybuny, w towarzystwie poprzedniej Pani Wyspy Snu, lady Kunigardy. Następnie Prestimion obrócił się i oddał salut swemu własnemu, pustemu miejscu na trzeciej trybunie, czcząc w ten sposób nie osobę, lecz sprawowany przez nią urząd, majestat Koronala Majipooru.
Następnie mocno zacisnął dłoń na luku, łuku Kamby, łuku, którego posiadaniem cieszył się od tak dawna. Przygnębiało go, że dobrodusznego, zawsze wesołego Kamby, mistrza sztuki łuczniczej, nie było tu dziś i nie mógł wziąć udziału w zawodach. Niestety, należał on do tych arystokratów, którzy opowiedzieli się po stronie Korsibara i zginął, jak wielu dzielnych żołnierzy, pod Granią Thegomar. Czar magów sprawił, że wojna została zapomniana, ale nie był w stanie przywrócić zmarłych do życia.
Prestimion stanął na linii strzału i stał tak nieruchomo przez długą chwilę. Był człowiekiem impulsywnym, lecz nie wtedy, gdy znajdował się naprzeciw celu. Zwężonymi oczami mierzył drogę do niego, a kiedy wyczuł idealną równowagę duszy podniósł łuk, napiął go, przesunął wzrokiem wzdłuż strzały.
— Prestimion, Prestimion, Lord Prestimion! — rozległ się ryk tysiąca gardeł.
Był świadom tego krzyku, ale nie miał on na niego żadnego wpływu. Nie teraz. Liczyło się tylko jedno: wyczucie. Jakąż przyjemność czerpał z tej sztuki. Wystrzelenie strzały samo w sobie nie miało wielkiego znaczenia, ale zrobić coś w sposób doskonały, z absolutną pewnością, że robi się to dobrze, niezależnie od tego, czym „to” jest… ach, co za radość!
Uśmiechnął się i wypuścił strzałę. Widział, jak zmierza w samo serce celu i wbija się w nie z donośnym, zadowalającym stuknięciem.
— Nikt mu w tym nie dorówna, prawda? — spytał Navigorn z Hoikmar, siedzący wśród mężczyzn wysokiej rangi w jednej z lóż po tej samej stronie trybun co loża Koronala. — To nie w porządku. Powinien siąść tu z nami i pozwolić, żeby ktoś inny zdobył tytuł w łucznictwie, tylko raz, tak dla odmiany. Nie wspomnę już o tym, że świadczy to o bardzo wątpliwym smaku: Koronal uczestniczący w igrzyskach na własną cześć.
— Co? Prestimion ma siedzieć spokojnie, pozwolić komuś wygrać? — zdumiał się Wielki Admirał Królestwa, Gonivaul z Bombifale, ponury mężczyzna o brodzie tak gęstej i włosach zachodzących na czoło tak nisko, że ledwie widziało się rysy jego twarzy. Oferował Navigornowi swą wersję uśmiechu; ktoś, kto go nie znał, z pewnością uznałby ją za grymas niezadowolenia. — Przecież nie leży to w jego naturze. Wydaje się przyzwoitym, dobrze urodzonym młodym człowiekiem i taki rzeczywiście jest, ale interesuje go tylko zwycięstwo, prawda? Confalume zrozumiał to od razu, kiedy zobaczył go jeszcze jako chłopca. To dlatego Prestimion tak szybko awansował w zamkowej hierarchii i teraz jest naszym Koronalem.
— No i popatrzcie tylko. Wstydu nie ma! — powiedział Navigorn, bardziej z podziwem niż krytycznie. Prestimion właśnie rozłupał pierwszą strzałę drugą. — Wiedziałem, że znowu spróbuje tej sztuczki. Robi to zawsze.
Do rozmowy włączył się książę Serithorn.
— Wiem od syna, że Prestimion nie bierze udziału w turnieju, ale występuje z prostego upodobania sztuki. Wniósł do sędziów o nieprotokołowanie jego wyniku.
— A to oznacza — stwierdził Gonivaul cierpko — że zwycięzca, ktokolwiek nim zostanie, będzie musiał pogodzić się z myślą, że jest najlepszym łucznikiem ze wszystkich tych, którzy nie nazywają się Prestimion.
— Powiedziałbym że odziera to nieco z chwały zwycięstwa — zauważył Navigorn.
— Glaydin pozwolił sobie na podobną uwagę — przytaknął Serithorn — ale okażcie odrobinę litości Prestimionowi. Albo bierze udział w zawodach i najprawdopodobniej wygrywa, albo dyskwalifikuje sam siebie i w ten sposób rzuca cień na zwycięzcę. I co ma biedak zrobić? Nalej mi wina, Navigornie… masz zamiar sam wypić wszystko?
— Przepraszam. — Navigorn podał mu flaszę.
Tymczasem Prestimion nadal popisywał się swą sztuką. Tłum głośno wyrażał swój podziw.
Navigorn, potężnie zbudowany, ciemnowłosy mężczyzna o dumnej postawie, przyglądał się mu nie kryjąc podziwu, w którym nie było ani odrobiny zazdrości lub niechęci. Podziwiał doskonałość w każdej jej postaci, a także bardzo podziwiał Prestimiona. Mimo pańskiej postawy nigdy nie ubiegał się o urzędy, ale grzanie się w słońcu władzy sprawiało mu przyjemność, a Koronal zaledwie wczoraj zaproponował mu członkostwo w nowej Radzie.
— Nigdy nie byliśmy bliskimi przyjaciółmi — powiedział — ale umiem docenić twe zalety. Powinniśmy zawrzeć bliższą znajomość, Navigornie.
Prestimion wreszcie zszedł z pola przy akompaniamencie ogłuszających braw. Biegł lekkim, młodzieńczym krokiem, uśmiechając się od ucha do ucha. Jego miejsce zajął szczupły chłopak w niebieskich legginsach i olśniewająco kolorowej, szkarłatnozłotej tunice, typowych dla dalekiego zachodniego wybrzeża Zimroelu.
— Jest teraz taki szczęśliwy — westchnął książę Serithorn. — Znacznie szczęśliwszy niż na uczcie. Widzieliście, jaki był zamyślony?
— Owszem, wydawał się strasznie ponury — przytaknął admirał Gonivaul. — Cóż, jest najszczęśliwszy, kiedy trzyma w garści ten swój łuk. A jego smutek, o którym mówicie może świadczyć o tym, że zaczął trzeźwo myśleć o konsekwencjach bycia Koronalem. Żadne tam Wielkie Procesje i radość zachwyconych tłumów. Nie, nie, nie! Będzie harował do końca życia, już to pewnie rozumie. Wiesz, co to znaczy „harować”, prawda, Serithornie? Nie, skąd masz wiedzieć. Tego słowa nie ma przecież w twoim słowniku.