Czekał na ten poniedziałek jak dziecko na moment rozpakowywania prezentów w Wigilię. Jakby miało go spotkać coś niezwykłego. Irracjonalnie wierzył, że tak właśnie będzie. Miał wrażenie, że ten weekend ciągnie się w nieskończoność i poniedziałek nigdy nie nadejdzie. Gdy po południu skończył niedzielny dyżur w muzeum, nie wiedział, co ma z sobą zrobić. Napisał długi e-mail do Karoliny, uzupełnił nudne sprawozdania dla ministerstwa w Warszawie, próbował czytać kolejny rozdział książki o Internecie, ale nie mógł się skupić i przerwał po kilku stronach. Wieczorem odszukał w biurku butelkę koniaku, którą dostał w prezencie od pracowników muzeum na urodziny, i pojechał do Piotra. Nie był u niego od kilkunastu lat, choć brat mieszkał w Nowym Sączu.
– Szymona nie ma w domu – powitał go zdumiony wizytą Piotr.
– Nie przyszedłem do Szymona. Pomyślałem, że dawno nie rozmawiałem z tobą przy koniaku – powiedział i uściskał brata.
W poniedziałek rano wstał w pośpiechu. Gdy wyjechał przed podwórze i wysiadł z samochodu, by jak zwykle zamknąć bramę, spiker w radiu zapowiadał ulubioną muzykę Natalii. Ruszył dalej. Otworzył okno, aby poczuć zapach tego wiosennego poranka. Po chwili dojeżdżał do granic Nowego Sącza.
Ta myśl pojawiła się nagle. Poddał się jej bez wahania. Tak jak gdyby dawno wiedział, że kiedyś nadejdzie i że tak będzie najlepiej. Minął znak drogowy zapowiadający skrzyżowanie. W lewo do Tarnowa, prosto do Sącza. Pięćdziesiąt metrów za skrzyżowaniem gwałtownie zahamował, sprawdził w lusterku, że za nim nie jadą samochody. Zjechał na trawiaste płaskie pobocze i skręcając w lewo, z piskiem opon zawrócił. Chwilę później był na drodze do Tarnowa. Po omacku znalazł w torbie telefon komórkowy. Wybrał numer kustoszki. Zamknął okno, wyłączył radio w samochodzie i skupił się, aby nie okazać zdenerwowania.
– Pani Mirosławo… mówi Marcin. Nie będzie mnie dzisiaj w muzeum. I jutro także nie. Muszę załatwić coś bardzo ważnego. Do zobaczenia w środę.
Nie czekając na odpowiedź, przerwał połączenie.
Przyśpieszył. Rozwiązał krawat i rzucił na tylne siedzenie. Dotknął dłonią swojej twarzy.
Na stacji benzynowej przed Ciechocinkiem się ogolę, pomyślał.
Jechał, zatrzymując się tylko na tankowanie. Im bliżej był Ciechocinka, tym większy czuł niepokój. Około czternastej zbliżał się do Włocławka. Miał bardzo dużo czasu. Natalia pojawiała się na czacie około dwudziestej.
W Ciechocinku znalazł centrum handlowe. Kupił nową koszulę i przybory do golenia. W recepcji jednego z sanatoriów dowiedział się, że stadnina koni z kawiarnią internetową znajduje się przy drodze prowadzącej do Torunia.
Pojawił się tam o wpół do ósmej. Zostawił samochód na małym parkingu naprzeciwko wejścia do głównej stajni. Wąska ścieżka z parkingu prowadziła do budynku przypominającego fabrykę. Wszedł do gwarnej sali restauracyjnej zamkniętej z jednej strony szklaną ścianą, za którą znajdowała się rozświetlona hala ujeżdżalni. Przechodzącego kelnera zapytał o komputery. Kelner poprowadził go do małego pustego pomieszczenia obok kuchni. Monitory migotały w mroku pokoju bez okien.
Więc to tutaj… – pomyślał, dotykając spoconą drżącą dłonią klawiatury jednego z komputerów.
Wrócił do restauracji i usiadł przy wolnym stoliku tuż przy szybie oddzielającej restaurację od ujeżdżalni. Spoglądał niecierpliwie na zegarek. Salka z komputerami zaczęła powoli zapełniać się ludźmi. Minęła dwudziesta. Usłyszał podjeżdżający samochód. Otworzyły się drzwi do restauracji. Na wózku inwalidzkim siedziała młoda atrakcyjna kobieta. Dwóch mężczyzn stało za wózkiem. Jeden z nich przytrzymywał nogą drzwi. Kobieta się uśmiechała. Miała rudawe włosy, spięte w kok. Prawą dłonią nerwowo poprawiała fryzurę. W sali restauracyjnej zrobiło się małe zamieszanie. Niektórzy goście wstawali z krzeseł, aby zrobić drogę dla wózka inwalidzkiego. Jeden z mężczyzn pchających wózek powiedział głośno do starszej kobiety stojącej za barem:
– Natalia dzisiaj jak zwykle. Około dwudziestej drugiej przyjedziemy po nią.
Po chwili wózek zniknął w salce z komputerami.
Marcin wstał gwałtownie z miejsca. Wybiegł na parking i z piskiem opon ruszył w kierunku asfaltowej drogi prowadzącej do miasta.
Frankfurt nad Menem, 2003