Dotknąłeś mnie…
Znowu inaczej.
I znowu tak jak lubię.
Czy nie uważasz, że pewne doznania są możliwe tylko przez kable łączące dwa komputery? Dwa światy, dwa życia, dwie wyobraźnie, ale jedno zdumienie, gdy coś, na odległość, czujemy tak samo?
Gdzieś przeczytałam, że Eskimosi mają ponad osiemdziesiąt słów, którymi nazywają śnieg.
Może jeśli coś jest dla kogoś ważne i odwieczne, to zaczyna się to nazywać na tysiąc sposobów.
Zaczynam rozumieć Eskimosów.
Całe szczęście, że na Grenlandii nie piszą o śniegu po francusku!
Zaczynali powoli splatać ze sobą swoje biografie i swoje światy. Rozpoznawać i kojarzyć z konkretnymi osobami imiona ludzi, którzy mieli znaczenie dla losów ich obojga. Ona zaczynała o Błażeju pisać „Błażej” zamiast „Twój starszy brat z Gdańska”, on o Martynie „Martyna” zamiast „Twoja najlepsza koleżanka z roku”. On zaczynał „podziwiać pana Michała od stajni”, ona „zakochiwała się powoli w Siekierkowej”.
W pewnym momencie napisała:
Już czas na mnie.
Gdy wrócę do domu, pierwsze co zrobię, to pocałuję swój telefon. Potem zdejmę sukienkę i na metce z instrukcją prania i prasowania grubym flamastrem napiszę cyfrę 1. Tak dużą, jaka tylko się zmieści. Będzie mi łatwiej wyszukać ją z szafy następnym razem. Gdybym zapomniała, że miałam ją dzisiaj na sobie. Ale nie zapomnę. Następnie rozepnę stanik, by sprawdzić, czy nie ma dziur…
Wiem, że zasnę dzisiaj bardzo późno. Ale to nic nie szkodzi. Zaczną tłumaczyć „Małego Księcia” po raz dziewiąty. Jestem pewna, że Saint-Exupery będzie tym razem zachwycony.
Je suis heureux que tu sois là.
Dobranoc
Twoja Emilia
PS Nie opowiedziałeś mi o Twojej mamie. To moja wina. Uwodziłam Cię, nie dając Ci chwili wytchnienia, prrrrrawda? Opowiesz?
PPS Czy pani Siekierkowa ma dostęp do Internetu w swojej chałupie?
Od tego wieczoru zawsze tak wyglądało jej pożegnanie: „Twoja Emilia”. Nie potrafił zdefiniować, co tak naprawdę znaczy „Twoja”. Jej nigdy o to nie zapytał. Ale tak było dobrze. Tak jak jest. Nie potrzebował żadnych definicji. Już raz chciał coś zdefiniować i potem umierał ze strachu. Chciał tylko, żeby była i żeby to trwało. Żeby czekał na wieczór już przy goleniu się rano, żeby chciał jej o tym czekaniu opowiedzieć i żeby ona, każdego dnia inaczej, się tym zachwycała.
I trwało…
Na metkach kolejnych sukienek pisała jedynki, zakochała się bezwarunkowo w Siekierkowej, przypominała mu, żeby opróżnił pralkę nastawioną poprzedniego wieczoru, wiedziała, jak na imię ma kelnerka przynosząca mu wino w foliowej torbie, znała na pamięć rozkład sal w muzeum i pokoi w jego domu, martwiła się razem z nim o Błażeja i Sylwię, bywała zazdrosna o kustoszkę, była…
Po prostu była w jego życiu. Tak jak żadna inna kobieta dotychczas. I to było najważniejsze. Rozumiała go. Uczucie wynikające z przekonania, że wreszcie spotkał kogoś, kto go do końca i ostatecznie rozumie, było dla niego ważniejsze niż wszystko inne. Któregoś wieczoru napisał do niej:
Zawsze mnie to zastanawiało, dlaczego ludzie się nie rozumieją. Dotychczas wydawało mi się, że jedyną osobą, która mnie rozumie, i to też nie do końca, jest ekspedientka w sklepie.
Odkąd jesteś, już tak nie myślę…
Wcale nie musiał nazywać tego, co odbywało się między nimi. Nie odczuwał też potrzeby określania jakimś terminem jej roli w swoim życiu. Nie była w żadnym wypadku ani „jego wirtualną kochanką”, ani też „jego kobietą z netu”. Te określenia go raziły. Odbierały godność temu, co działo się między nimi. Poza tym jak dotychczas, myśląc o niej, cierpliwie i wytrwale bronił się przed używaniem słowa „jego”. W każdym dotyczącym jej kontekście. Ale to jej pierwszej chciał powiedzieć, że wieczorem poczuł się bardzo samotny i było mu smutno i źle, że w niedzielę wyszedł o świcie na Banach, spojrzał na góry i był bardzo szczęśliwy lub że oglądał w telewizji po raz czwarty „Zaklinacza koni” i płakał, czwarty raz przy tych samych scenach. Jej pierwszej. I jedynej…
Mijały miesiące. Zaczynał się grudzień. Rozmawiali na czacie. Pisali e-maile. Zadzwonił do niej w tym czasie tylko dwa razy. Ten pierwszy raz wcale nie był taki, jak planował. Nie było to „wieczorem po wyczekanym, pełnym myśli o niej dniu”. Zadzwonił do niej dwudziestego pierwszego listopada, we czwartek. Około czwartej nad ranem.
Najpierw myślał, że to budzik. Zaspany wychylił spod kołdry rękę, aby go uciszyć.
Dzwonienie nie ustawało. Po chwili rozpoznał dźwięk dzwonka swojego telefonu komórkowego. Wstał i po omacku, obijając się w ciemności o meble, szukał swoich spodni. Telefon, jeśli nie zapomniał zabrać go z samochodu, zazwyczaj trzymał w kieszeni spodni. Dzwonienie wciąż nie ustawało. Klęknął przy fotelu, na którym przewiesił spodnie, i zaczął przeszukiwać kieszenie.
– Halo… – powiedział do słuchawki, siadając na podłodze i opierając się plecami o fotel.
– Marcin? To ja, Sylwia… – usłyszał niepewny głos po drugiej stronie.
Płakała.
– Sylwia, co się stało? Dlaczego płaczesz? Sylwia!?
– Przepraszam, że cię obudziłam. Tutaj jest dopiero wpół do siódmej.
– Gdzie jesteś?
– W San Diego. Ale to nieważne. Marcin, słuchaj… Jestem z niego taka dumna. Gdy skończył wykład, wszyscy na sali wstali z miejsc i klaskali. I on wtedy powiedział do mikrofonu, że najbardziej dziękuje… Marcin…
– Co powiedział?
– No, że najbardziej mnie dziękuje… I wtedy wyszłam, żeby do ciebie zadzwonić. Marcin, dobrze, że przyjechałeś wtedy do Gdańska. Zostajemy tutaj na pół roku. Błażej znalazł już szkołę dla Ilonki. Nie gniewaj się, że cię obudziłam. Muszę kończyć…
Poszedł z telefonem do łazienki, obmył załzawioną twarz i pierwszy raz w życiu zadzwonił wtedy do Emilii.
Drugi raz zadzwonił, gdy przyszła odpowiedź na jego e-mail do Jakuba. Przeczytał ją dopiero około północy. Nie chciał czekać z tą wiadomością do następnego dnia. Emilia często wracała do tematu Jakuba w ich rozmowach. Była także na jego stronie internetowej. Więcej niż o Jakubie chciała wiedzieć o Natalii. Fascynowała ją ta para. Musiał jej wielokrotnie opowiadać o tym, jak Jakub traktował kalectwo Natalii – jakby była to po prostu jej przyrodzona cecha. Tak samo jak kolor oczu lub karnacja.
Przeczytał e-mail Jakuba przez telefon.
Nie mogłem uwierzyć, że to naprawdę Ty. Bardzo rzadko sprawdzam moją skrzynkę na „epost.de”, ale tego dnia zatrzymałem się na jeden dzień w Paryżu. W Paryżu mieszkam zawsze w hotelu Relais Bosquet koło wieży Eiffla. W recepcji hotelu mnie znają i dobrze wiedzą, że muszę dostać pokój z komputerem i dostępem do sieci. W Paryżu też zawsze sprawdzam tę skrzynkę. Przeważnie jest tam mnóstwo spamu, ale raz w roku, osiemnastego lipca, jest zawsze jeden ważny dla mnie e-mail. W zasadzie utrzymuję tę skrzynkę tylko dla tego jednego e-maila. I zawsze chcę go przeczytać właśnie w Paryżu…