Выбрать главу

W taki sposób, z takim przejęciem i w takim upojeniu słucham tylko raniącej do krwi arii La mamma morta w wykonaniu Marii Callas i Unchained melody Righteous Brothers, oglądam tylko jedną z końcowych scen „Co się wydarzyło w Madison County”, tę deszczową, na ulicy, kiedy Meryl Streep walczy ze sobą, czy nie pobiec do samochodu Clinta Eastwooda, i piję tylko martini extra dry…

Słucham, na zmianę śmiejąc się i zalewając łzami… Przy Pana muzyce znowu czułam tak intensywnie, jak czułam przy Niej, moje serce znowu biło tak szybko, jak biło przy Niej, płuca znowu tak zachłannie chwytały tlen, jak chwytały przy Niej, a ja byłam tak pełnym i prawdziwym człowiekiem, jakim byłam przy Niej…

Właśnie za to chciałam podziękować, za przypomnienie mojemu sercu, że powinno pompować krew, moim płucom – że powinny oddychać, moim oczom – że powinny płakać, moim ustom – że powinny się śmiać, mnie – że powinnam żyć. Odnajdywać chwile radości i poczucia sensu istnienia.

Nawet Pan nie wie, ile mi ich Pan do tej pory dostarczył, jakie są dla mnie ważne i jak znacząco wpłynęły na moje życie…

Dziękuję. Danke.

Ashia

*

Przeczytał do końca, nie przerwał, chociaż z każdym akapitem coraz bardziej czuł swoją niezręczność. Miał wyrzuty sumienia, ale cóż, stało się. Trochę usprawiedliwiał się faktem, iż nie spodziewał się, że tekst będzie tak osobisty i tak niezwykle intymny. I że będzie dotyczył kogoś, kogo wprawdzie nie zna, ale z kim zetknęło go zupełnym przypadkiem życie.

Był poruszony. Na chwilę wrócił do strony z fotografią i wpatrywał się najpierw w skupioną twarz kobiety stojącej przy tablicy, a potem w twarz uśmiechniętej blondynki siedzącej w pierwszym rzędzie sali wykładowej. Chciał dojrzeć w twarzach tych kobiet jakiś znak bliskości, która je łączyła. Nie dojrzał nic takiego. Po chwili wstał, znalazł w szufladzie regału białą tekturową teczkę zawiązywaną na tasiemki i zamknął w niej notatnik. Wsunął go do przegródki swojej skórzanej torby i uważnie zasunął zamek błyskawiczny. Wyszedł na podwórze przed dom. Usiadł na ławce pod dzikim winem. Wpatrywał się w przesuwające się chmury zasłaniające księżyc.

Boże! Czy naprawdę w życiu jest tak, że wszyscy wszystkim robią krzywdę?! Czy to jest aż tak powszechne? Czy jedynie krzywda wyrządzana przez kogoś lub krzywda wyrządzona komuś jest tym, co warte jest opisu? Czy nie ma na tym świecie ludzi szczęśliwych? A może pisanie lub mówienie o szczęściu nie jest warte uwagi? Może nawet szkoda czasu, aby pisać o tym, ponieważ trwa to tak krótko? A może szczęście wszyscy przeżywają zawsze jednakowo, a nieszczęście wszyscy inaczej? Nie mógł sobie przypomnieć, może tylko poza bajkami z dzieciństwa, żadnej istotnej książki, która utkwiłaby w jego pamięci na dłużej i jednocześnie byłaby opisem czyjegoś szczęścia.

Niektóre zwroty i określenia użyte w tym liście były jak wyjęte z jego ust. Jak gdyby ta dziewczyna przysłuchiwała się jego psychospowiedzi, do której sprowokowała go lata temu psychiatra w Katowicach. Prawie dokładnie takie same. On też mógłby napisać podobny list, chociaż sam pomysł takiego pisania wydawał mu się naiwny i dziecinny. Ale wyobrażał sobie, że młode dziewczyny zdolne są pisać coś takiego do swoich idoli. Kimkolwiek oni by byli.

Mimo to nie napisałby go z pewnością do Mozarta – nigdy nie przyszłoby mu to do głowy – ale adresat tak naprawdę nie miał tutaj żadnego znaczenia. Poza tym wybór Mozarta w kontekście tego, co przeczytał o nim w pierwszej części notatnika, wydawał mu się co najmniej dziwaczny. Mozart powiernikiem zdradzonych?! Ten miłosny ćpun inspirowany muzycznie swoimi niezliczonymi romansami jako spowiednik i pocieszyciel? To tak jak gdyby wyżalić się na niewierność żony lub męża, wypłakując się w rękaw Don Juana lub Rasputina! Jedno tylko mogło uzasadnić wybór powiernika: jego muzyka, która – tutaj zgadzał się z tą dziewczyną w zupełności – jest zdolna otworzyć duszę na oścież. Ale tak samo na oścież duszę otwierała muzyka Chopina i gdyby on był młodą kobietą, to jemu, a nie Mozartowi powierzyłby swoje tajemnice.

Analogia do jego sytuacji i do tego, co przeżył „po Marcie”, była uderzająca. To, co on przeżywał w postaci panicznego strachu, ta dziewczyna przeżywała, według niego, „normalniej” – cokolwiek to znaczy – w postaci bólu i odtrącenia. Analogia była również w tym – dla niego w pierwszej chwili absurdalna – iż oboje czuli się porzuceni i zdradzeni przez kobietę. Ale na tym ta analogia się kończyła. Nie potrafił zrozumieć elementu poczucia zdrady, który w jej przypadku związany był z przejściem na „drugą stronę barykady”, jeśli chodzi o płeć. Czy cierpienie po utracie wyłącznego prawa do ciała jakiegoś człowieka jest związane z płcią tego, który nam to wyłączne prawo odbiera? Czy to, że kobieta odbiera mężczyźnie kobietę, boli w związku tym bardziej?

Z pewnością! To nie jest zwykła cielesna zdrada, którą można po pewnym czasie wybaczyć. To jest absolutny szok, po którym nic już nie może być jak dawniej. Mąż oznajmiający żonie, że ma kochanka, a nie kochankę, jest jak ktoś, kto przychodzi z wyrokiem śmierci na związek łączący dotychczas parę ludzi. Od takiej zdrady nie ma już odwrotu. Jedyne, co w tej utracie rozumiał doskonale, to jej ostateczność. Z większości przypadków, które znał, mógł wywnioskować, że orientację seksualną zmienia się przeważnie raz w życiu. Victoria z jakiegoś powodu nie podporządkowała się tej regule. Poza tym w przypadku tej młodej dziewczyny było to o wiele bardziej skomplikowane. To raczej ona była kochanką i to ona odbierała tę wyłączność do Victorii jej mężowi. To ona powinna mieć poczucie winy, a nie czuć się ofiarą…

Homoseksualizm nie był dla niego nigdy żadną oznaką perwersji, ale także nigdy nie zaprzątał jego specjalnej uwagi. Dotyczył jak dotychczas wyłącznie ludzi, których znał z gazet, telewizji lub z filmów. Dzisiaj nagle okazało się, że tacy ludzie są w pobliżu, chodzą tymi samymi ulicami, żyją obok niego. Byli inni, ale nie byli przez to dla niego gorsi, niewarci jego szacunku lub w jakikolwiek sposób skazani na potępienie. W Polsce, szczególnie tej małomiasteczkowej i wiejskiej, którą znał najlepiej, takie potępienie i skrajna nietolerancja były jednakże na porządku dziennym. W ogóle pod tym względem Polska jawiła mu się jako kraj obywateli, którzy uważają, że świat, a już na pewno Polskę, powinni zamieszkiwać wyłącznie biali, heteroseksualni katolicy. Stykał się z tą odmianą potrójnego rasizmu nie tylko w małych Biczycach, ale i w Gliwicach wielokrotnie, już dawno zrezygnował z dyskusji na ten temat. Jego zdaniem nie miały sensu, bo prawie zawsze kończyły się bezsensownymi kłótniami i agresją. Często później komentarze takich dyskusji wracały do niego w postaci rozpowszechnianych na jego temat absurdalnych plotek o tym, iż „Marcin musi być pedałem, bo przecież od lat nie ma żadnej kobiety” lub „Marcin przestał tak jak jego mądry braciszek chodzić do kościoła”. Trudno jedynie, nawet bardzo pijanemu góralowi, było puścić we wsi plotkę, że „Marcin jest Murzynem”.

Czytając dzisiejszej nocy ten niesamowity list, przekonał się, że inność tych ludzi jest o wiele mniej inna, niż sobie wyobrażał. Gdyby zmienić Victorię na Victora, ten list byłby prawie identyczny w swoim wyrazie zapisu zdrady, porzucenia i następującego po nich cierpienia.

Ale tylko prawie identyczny, ponieważ byłby o wiele mniej erotyzujący. Nie wywoływałby tak czysto seksualnego ewidentnego podniecenia, gdyby była to zwykła historia mężczyzny i kobiety. Pomimo przeczytanej opowieści o smutku i tragedii Marcin nie potrafił nie zauważyć, że spycha, wbrew swojej woli, tę opowieść na odległy plan i nieustannie wraca do obrazu dwóch nagich młodych kobiet dotykających swoich ciał ustami i dłońmi. Nie wiedział, czy to jest fantazja wszystkich mężczyzn, ale dla niego był taki obraz bardzo ekscytujący, wręcz podwójnie ekscytujący. Jeśli kiedykolwiek miał ochotę oglądać pornografię, to jedynymi filmami, które mogłyby przyciągnąć jego uwagę, zawsze były te przedstawiające kochające się kobiety. Inne wydawały mu się bezsensowną gimnastyką dwóch rozebranych obcych ludzi i miały w sobie mniej erotyki niż worek cementu.

Wyobrażał sobie, że kobiety robią to inaczej i za każdym razem tak, jak gdyby to był pierwszy i jednocześnie ostatni raz. Z nieporównywalnie większą delikatnością i czułością. Znając mapę swojego ciała, potrafią zatrzymywać się w dotyku przy tych miejscach, które mężczyzna z niewiedzy, zaniechania lub pośpiechu, poganiany swoim narastającym podnieceniem, z pewnością pomija. Kobiety nie zostawiają nic na „drugi raz”, obiecany sobie lub jej, i nie zasypiają rozładowane jak kondensator przed tym drugim razem, do którego przeważnie nie dochodzi. Kobiety, które się pragną – tak mu się wydaje – uwolnione od obowiązku udowadniania swojego pożądania widoczną erekcją, idą ze sobą do łóżka, jak idzie się na koncert, który nie musi mieć nie tylko bisów, ale nawet nie musi osiągnąć finału.

Był zaskoczony swoją reakcją. Podniecająca nagość kobiet dotychczas kojarzyła mu się wyłącznie z Martą. Ale jej nagość nie była dla niego. Jej nagość była przypadkowa. Jako element prowokacji, a nie oddania. Marta nigdy nie rozebrała się tylko dla niego. Nigdy mu tego nie podarowała z zamysłem. Wydzielała mu tylko tę swoją nagość tak samo jak wydzielała ją wszystkim innym. Nie przeżył z Martą nigdy tego, o czym pisała ta dziewczyna.

Wstał z ławki. Przeszedł szybko do swojego pokoju. Zrzucił ubranie na podłogę, wyłączył światło i nagi położył się na kołdrze. Nie wyobrażał sobie tym razem Marty. Po raz pierwszy wyobrażał sobie przy tym inną kobietę…

Następnego dnia rano obudziła go Siekierkowa. W pośpiechu zostawił w nocy otwarte drzwi i gdy zbyt długo nie reagował na pukanie, weszła do mieszkania i usiadła na krawędzi łóżka. Poczuł szarpanie za ramię.

– Pani Siekierkowa, niech pani otworzy okno. Uduszę się od tego dymu – powiedział, podnosząc się na łóżku i przecierając oczy.

Zauważył, że leży nagi, więc czym prędzej wsunął się pod kołdrę. Siekierkowa wstała z papierosem w ustach, pokuśtykała bez słowa po laskę opartą o stół w kuchni, wróciła do jego pokoju i zaczęła otwierać wszystkie okna po kolei. Potem znowu usiadła przy nim na łóżku.