Выбрать главу

A jednak wielu chce tej blizny dotknąć. Tak realnie. Pójść pod tę dziurę na Manhattanie, schylić się lub uklęknąć i dotknąć ziemi przy Ground Zero. Wielu uważało, że najlepszym dniem na to jest 4 lipca. Pomimo ostrzeżeń, że „Nowy Jork może spodziewać się kolejnych ataków” (CNN), pomimo pokrzykiwania patriotycznych martyrologów z Waszyngtonu, że „w Nowym Jorku jesteśmy bezpieczni, ale pomimo to powinniśmy pokazać światu, że demokracja wymaga ofiar” (konferencja prasowa rzecznika Departamentu Stanu), ludzie przyjechali tutaj, aby 4 lipca przeżyć właśnie na Ground Zero.

Tak jak ja.

3 lipca

Wracam porannym lotem z kongresu naukowego w Columbus Ohio, aby po dwóch dniach pobytu w Nowym Jorku polecieć dalej na Florydę. Kiedyś do samolotów lecących w obszarze Stanów Zjednoczonych wsiadało się i wysiadało jak do autobusów miejskich. Teraz trzeba być na dwie godziny przed lotem, pozwolić się prześwietlać, rewidować, otwierać sobie walizki, podręczne torby i czasami nawet portmonetki, odpowiadać na pytania, znowu dać się prześwietlać. Tak było także w Columbus, rano tuż przed lotem.

Cicha milcząca kolejka zdenerwowanych ludzi. Czytali gazety. Słuchali wiadomości. „USA Today” podało na pierwszej stronie wyniki ankiety. Ponad 53% Amerykanów uważa, że USA i najprawdopodobniej właśnie Nowy Jork lub Waszyngton staną się w tygodniu od 1 lipca do 7 lipca celem spektakularnego ataku terrorystycznego.

3 lipca to dobry dzień na zamachy. Wprawdzie 4 lipca jeszcze lepszy, ale i 3 lipca można przejść do historii. Dlatego gdy losowo wybrano z kolejki młodą kobietę i kazano jej otworzyć walizkę i pomimo głośnych protestów przy wszystkich w kolejce dotykano i wykładano na metalową płytę całą zawartość, łącznie z tamponami, nikt nie wstawił się za nią. Wszyscy ze zrozumieniem traktowali to, co jeszcze 276 dni temu nie byłoby możliwe.

Na lotnisku w Nowym Jorku policja przy wyjściowym Gate, policja w korytarzach prowadzących do hali odbioru bagażu, policja z psami w samej hali. Ludzie uśmiechają się do policjantów, pozdrawiają ich. Obecność policji sprawia, że czują się bezpieczniej. NYPD – New York Police Department – to od „9/11 „jeden z najbardziej popularnych napisów na T-shirtach w USA.

Zaraz po I ♥ New York even more (Kocham Nowy Jork nawet bardziej).

Jadę taksówką do hotelu. Dostojny Roosevelt Hotel. Marmurowy wielki hol przesadnie wychłodzony klimatyzacją. Kryształowy żyrandol nad mahoniowym eliptycznym stołem. Ma stole bukiet ze słoneczników w półtorametrowym wazonie z egipskimi ornamentami. Pomiędzy słonecznikami amerykańskie flagi. Ma mahoniowym stole także amerykańskie flagi częściowo zakrywające biały pas folii z czarnym napisem We will never forget. Nigdy nie zapomnimy.

Roosevelt Hotel to stary typowy nowojorski wieżowiec. Kilkanaście pięter. Zbudowany w latach trzydziestych XX wieku. Starszy od Empire State Building. Świetnie położony. Skrzyżowanie 45 ulicy i Madison Avenue. Epicentrum Manhattanu. Dwie przecznice od 5 Alei. Stoję w kolejce do recepcji. Przede mną starsza kobieta. Słyszę, jak rozmawia z recepcjonistą.

– Czy mógłby mi pan dać pokój zaraz nad restauracjami? Wie pan, ja nie mogę już szybko schodzić po schodach. A jakby co, no wie pan… to mnie stratują.

Recepcjonista wcale nie reaguje zdziwieniem. Potem, gdy zagadnąłem go na ten temat, mówi, że teraz bardzo często ludzie, rezerwując miejsca w hotelach w Nowym Jorku, zaznaczają, że chcą mieć pokoje na najniższych piętrach. Gdy nie mogą ich dostać, zdarza się, że rezygnują z rezerwacji. Myślę o tym, jadąc windą na czternaste piętro, gdzie jest mój pokój.

4 lipca

Poranek w mieście, które nigdy nie zasypia. 8 rano. Upał. Ponad 35 stopni i wilgotność bliska 85%. Śniadanie w małej kawiarence na rogu 45 i 5 Alei. Dziennikarka CNN w telewizorze podwieszonym pod sufitem przeprowadza telekonferencję z szefem NYPD. Potem wywiad z byłym burmistrzem Giullianim. W małej kawiarni prawie wyłącznie turyści. Niektórych spotykam jakiś czas potem na pobliskim Grand Central. Tak jak ja stoją i czytają. Białe, różowe, niebieskie, zielone lub żółte kartki przypięte do drewnianych tablic stojących w holu dworca, Nazwiska, imiona, numery pięter. Dziewczyna z numerem 275 na przedramieniu rozdaje swoje ulotki.

Metrem jadę do stacji World Trade Center. Nazwa pozostała. Pasażerowie obserwują się uważnie. Mało kto rozmawia. Zaczynam niepokoić się swoimi myślami:

Gdybym byt terrorystą, to w pierwszej kolejności chciałbym wysadzić w powietrze Statuę Wolności, potem Empire State Building, następnie Brooklyn Bridge, a dopiero na końcu wagon metra…

Ground Zero

Nie ma już gruzu. Obszar wielkości stadionu piłkarskiego otoczony dwuipółmetrowej wysokości płotem z drucianej siatki. Specjalne ścieżki przy płocie pozwalają obejść plac dookoła. Od północnej strony, za płotem, spory teren wyłożony betonowymi płytami. W rogu tuż przy skarpie do głębokiego na cztery, pięć pięter dołu po wywiezionym gruzie stoi krzyż. Zrobiony z fragmentów stalowych konstrukcji fundamentów południowej wieży WTC. Pordzewiały, ciemnobrązowy krzyż na piedestale z większego fragmentu betonu wydobytego z gruzowiska. Pod krzyżem kwiaty. Flaga amerykańska. Kilka zniczy na drewnianej płycie. Po lewej stronie transparent przypięty do siatki ogrodzenia. Na białym tle czarne litery: WE WILL NEVER FORGET.

Cisza.

Wszyscy chodzą w milczeniu. Atmosfera jak w kościele lub na cmentarzu. Chce się uciszyć tych, co nieopatrznie powiedzą coś zbyt głośno. Zastanawiam się, czy mi wolno… Wspinam się z aparatem ponad siatkę ogrodzenia i fotografuję. Dwa sąsiednie wieżowce przykryto czarną gęstą siecią. Czerń na kilkadziesiąt pięter. Jakiś Japończyk pyta policjanta, czy można gdzieś „kupić trochę gruzu z WTC”. Policjant stara się za wszelką cenę zachować spokój i odpowiada, że nie można.

Spaceruję ścieżkami wokół ogrodzenia. We fragmencie ścieżki prowadzącym przy przykrytym czarną siatką wieżowcu przybite do drewnianych drzwi zdjęcia strażaków, którzy zginęli w akcji ratowniczej. Wysuszone kwiaty, hełm strażacki. Ktoś przypiął relację młodego strażaka. Ręcznie pisany tekst. „Kopiąc tam, znajdowaliśmy buty. Setki par butów”.

W pewnym momencie stoi się po wschodniej stronie Ground Zero. Ogromny dół na kilka pięter, zamknięty z każdej strony równo przyciętymi fragmentami fundamentów, wystających stalowych konstrukcji. Taki dół, jak gdyby przygotowany, aby złożyć w nim jakąś monstrualną trumnę.

Nikt nie wie dokładnie, ilu ludzi zginęło 11 września tutaj. Zresztą liczba ofiar od pewnej wysokości już nie działa na wyobraźnię. 5 lub 6 tysięcy. A może 4 tysiące…

Byłem na wieży WTC kilkanaście razy w życiu. Przeważnie stało się w długiej zawiniętej kolejce. Raz do kasy, potem – aby wziąć udział w tym wydarzeniu. Ale to było za każdym razem czekanie na coś wyjątkowego i niecodziennego. Bo to było wyjątkowe miejsce. Kolejka była długa, a mimo to ludzie uśmiechali się, żartowali. Cieszyli się. Słyszało się różne języki, widziało się różne kolory oczu, skóry i włosów. Były malutkie niemowlęta w nosidełkach na plecach rodziców, były dzieci w wózkach, byli młodzi chłopcy i młode dziewczyny. Przychodziły całe szkolne klasy. Całe rodziny. Czas szybko mijał i potem było się TAM, i widziało się to, i zapierało dech. Wiem, bo byłem w tej kolejce i TAM kilkanaście razy. Potem się wracało z pamięcią pełną tego, co się widziało.

11 września 2001 rano także była kolejka. I do windy, i do kasy. I w tej kolejce czekały na wjazd na taras widokowy WTC także całe rodziny. Nikt nie wrócił.

Battery Park

Z nabrzeża przy Battery Park, najbardziej na południe wysuniętego punktu Manhattanu, odpływają statki dowożące turystów między innymi na Wyspę Statuy Wolności. Dzisiaj Battery Park jest wyjątkowo pusty. Nie trzeba stać w żadnych monstrualnych kolejkach. Przychodzi się, kupuje bilet i natychmiast wsiada na statek. Nawet trzeba czekać, aż statek wypełni się ludźmi. W każdy inny dzień jest to nie do pomyślenia.

I to wcale nie dlatego, że od września 2001 nie można wejść do wnętrza statuy. Ludzie się dzisiaj, 4 lipca, po prostu boją. I nie pomaga pokonać tego lęku ani policja przy nabrzeżu, ani kontrole przy wejściu na statki, ani zapewnienia szefa NYPD.

Kiedyś było można wejść nawet na koronę Statuy Wolności. Teraz nie. Oficjalnie mówi się wszystkim, że prowadzone są prace konserwacyjne. Nieoficjalnie mówi się, że uszkodzenie Statuy Wolności w przypadku terrorystycznego ataku byłoby zbrukaniem świętości. Dlatego można popłynąć na wyspę, ale zbliżyć do statuy nie wolno.

Wybieram przejażdżkę statkiem dookoła statuy, obok Ellis Island i po East River, aż pod Brooklyn Bridge. niezapomniany widok linii Manhattanu, z którego wymazano jak gumką z rysunku dwa elementy. Bo wieże przecież „zawsze były”. Statek zatrzymuje się naprzeciwko miejsca, gdzie „zawsze były”. Załoga wyłącza silniki. Zapada cisza. Po chwili płyniemy dalej.

Pier 17

Z Battery Park przechodzę pieszo do tzw. Seaport we wschodniej części dolnego Manhattanu, tuż pod Brooklyn Bridge, pokazywany w większości amerykańskich filmów. Pier 17 to fragment Seaport i nazwa miejsca na nabrzeżu East River, gdzie zacumowano historyczne, muzealne żaglowce. Kiedyś wypływały stąd w rejsy prawdziwe żaglowce. Teraz jest to rodzaj parku rozrywki z kawiarniami, restauracjami, sklepami i ulicznymi artystami. Kolorowy tłum ludzi przychodzi tam, aby spędzić miło czas. Dzisiaj także jest tłumnie. Atmosfera relaksu. Leniwy tłum chodzący od sklepu do sklepu lub siedzący przy kawiarnianych stolikach. Wszędzie policja.

Na placu przed miejscem, gdzie cumuje muzealny żaglowiec „Peking”, lokalne nowojorskie radio Kiss FM postawiło małą scenę i promuje swoją stację radiową.

Obok do wywiadów przygotowuje się lokalna telewizja. W pewnym momencie murzyński DJ z Kiss FM miksuje kawałki czarnej muzyki z Bronksu. Na plac przed sceną powoli wchodzą ludzie. Zaczynają tańczyć, tłum przed sceną gęstnieje. DJ zaczyna w takt muzyki wymieniać nazwy wszystkich stanów w USA. Każdemu towarzyszy krzyk tańczących.