Выбрать главу

– Nie! My jeszcze zostajemy. Prawda, pani Mirko? Jeszcze dwa wina, proszę.

Gdy kelnerka odeszła, pani Mira ściszyła głos i nachyliła się ku niemu.

– Czy mogę pana o coś zapytać? O coś bardzo osobistego?

Spojrzał na nią uważniej, prostując się na krześle.

– Pan wygląda dzisiaj zupełnie inaczej. Gdy wszedł pan do sali dzisiaj rano, w pierwszej chwili pomyślałam, że to pana młodszy brat. Naprawdę! Czy coś szczególnego wydarzyło się przez te ostatnie dwa dni w pana życiu? Czy jest pan… – Przerwała. – Czy jest pan może zakochany?

Zaniemówił. Nie spodziewał się tego pytania.

– Przepraszam pana. Wiem. Posuwam się za daleko. Ale to wszystko pana wina! To pan mnie przecież upił – dodała z głośnym śmiechem.

Po drodze z restauracji zatrzymali się przy perfumerii w rynku. Zaczekał na zewnątrz. Czuł wino w sobie. Bardzo dawno nie pił żadnego alkoholu. Nie przypuszczał, że tych kilka kieliszków wina może tak podziałać na niego. Był rozluźniony i spokojny. Nie czuł żadnego pośpiechu. Nawet gdyby kustoszka dopiero po godzinie wyszła ze sklepu, nie zrobiłoby to na nim żadnego wrażenia. Było mu dobrze i błogo. Jeśli tak czują się każdego dnia w czasie poobiedniej sjesty Hiszpanie, to zaczynał rozumieć, dlaczego jest ona tak ważna w ich życiu…

Oparty o okno wystawowe perfumerii, z ciekawością przyglądał się spacerującym przechodniom. Nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy ostatnio był na spacerze. Nie chodził od lat na spacery. On tylko przemieszczał się pomiędzy dwoma punktami. I to głównie samochodem. Biczyce, trasa do muzeum, czasami, wyjątkowo, bank, ratusz lub sklep spożywczy w centrum Sącza. Wieczorem ta sama trasa do Biczyc, tylko w odwrotnym kierunku. A przecież kiedyś bardzo lubił spacerować…

Ubierał matkę. Przenosił ją na rękach na wózek, okrywał wełnianym pledem i pchał przed sobą. Każdy taki spacer był dla matki jak odświętne wydarzenie. Pamięta jej uśmiech, gdy mijali ludzi po drodze. Każdy się zatrzymywał, pozdrawiał, opowiadał o sobie. Gdy nie było zbyt zimno, dochodził do Siekierkowej, wpychał wózek do chałupy i wychodził na zewnątrz. Po godzinie Siekierkowa odprowadzała ich do domu i zostawała u nich do późnego wieczoru. Nigdy nie mogły się nagadać. Matka przykuta do łóżka i Siekierkowa od dziesięcioleci nieopuszczająca wsi potrafiły nieustannie o czymś rozmawiać. Znały się tyle lat, praktycznie nic ważnego w ich życiu się nie wydarzało, a pomimo to zawsze miały sobie coś ciekawego do powiedzenia. Wydawało mu się to niesamowite i na swój sposób wzruszające…

– Ten kolor miał pan na myśli? – usłyszał nagle głos kustoszki. Stała przed nim z wyciągniętą dłonią. Poczuł zapach lakieru do paznokci. Delikatnie objął nadgarstek jej wyciągniętej ręki swoimi palcami i przyglądał się uważnie.

– Ten na serdecznym palcu, pani Mirko, prawda?

– Nie! Nieprawda! Ten na wskazującym – roześmiała się. – No nic. Przez chwilę brałam pana za wybitnego znawcę kobiecych paznokci. Ale to także bardzo dobra wiadomość! Po pierwsze, znaczy to, że nie ma pan jednak doświadczenia z kobiecymi palcami, i po drugie, że ten lakier, co mam na pozostałych palcach, też się panu podoba, prawda?

Uwolniła delikatnie rękę z jego uścisku.

– Ale chyba teraz już trochę mniej niż w południe? Bo teraz mnie pan nie pocałował – dodała kokieteryjnie. – Nie szkodzi. I tak dostanie pan ode mnie prezent. Pomyślałam, że musi pan całkowicie zaszokować muzeum i zacząć zostawiać po sobie w każdej z sal swój zapach po obchodzie o czternastej. Ten chyba będzie najbardziej pasował do pana nowych dżinsów i tego trzydniowego zarostu, w którym wygląda pan… po prostu intrygująco. – Podała mu zawinięte w folię małe ciemnoniebieskie pudełko przewiązane białą wstążką. – Niech pan się nie pogniewa na mnie, ale muszę coś powiedzieć. W pana dzisiejszym wyglądzie brakowało mi czegoś. Myślałam o tym, patrząc na pana w czasie naszego lunchu. I w końcu odkryłam. Brakowało panu zapachu!

Speszony obracał w dłoniach nerwowo pakunek, nie wiedząc, jak się zachować.

– Dlaczego jest pani dla mnie taka dobra? – zapytał w końcu.

Zignorowała jego pytanie.

– No niech pan w końcu otworzy to pudełko! Chcę natychmiast poczuć, jak to pachnie na pana skórze. Ponieważ nalegał pan na francuskie wino, którym mnie pan tak szarmancko upijał, więc pomyślałam, że ucieszą pana francuskie perfumy. Znam ten zapach od dawna. To „Jaïpur” francuskiej firmy Boucheron z Paryża. Oni robią głównie biżuterię, ale ostatnio także perfumy. Ten moim zdaniem jest… Na co pan czeka? No, niech pan otwiera!

Odwiązał powoli wstążkę, rozerwał folię i wyciągnął elegancką buteleczkę z żółtawym płynem.

– Niech pan mi pozwoli – powiedziała pani Mira, odbierając butelkę z jego dłoni.

Spryskała jego szyję odrobiną płynu, stanęła na palcach, oparła głowę na jego ramieniu i przysunęła nos do jego skóry.

– Zmysłowo! Całe szczęście, że nie pachniał pan tak dzisiaj rano. Ta blondyna opuściłaby przed panem nie tylko bluzkę, ale także i stanik. No widzi pan, co pan ze mną zrobił?! Co ja wygaduję? Przepraszam, panie Marcinie! Nie powinnam pić przy panu wina. Staję się wredna i… zazdrosna. Chodźmy już. Sprawdzimy, czy w międzyczasie nie wyrzucili nas z pracy.

Gdy znaleźli się na Lwowskiej, zapytała:

– Czemu nagle stał się pan taki milczący? Nawet mi pan nie powiedział, czy podoba się panu ten zapach.

– Dziękuję, pani Mirko. Sprawiła mi pani ogromną radość. Perfumami także, ale najbardziej tym, że zechciała pani ze mną spędzić ten czas.

– To ja panu dziękuję. To także był mój pierwszy lunch… z mężczyzną. Od czasu Agnieszki… – dodała cicho.

Nie mógł się doczekać wieczoru. Zrobił obchód sal, dopiero gdy upewnił się, że wszyscy już poszli do domu i został sam w muzeum. Przez niektóre sale przechodził tak jak ktoś zwiedzający muzeum po raz pierwszy, a nie jak ktoś, kto pracuje tutaj od lat i od lat każdego dnia w pomiętym ze starości brulionie inwentaryzuje ikony tak jak magazynier umywalki na zapleczu sklepu z wyposażeniem łazienek. Nie potrafił sobie tego w żaden sposób sensownie wytłumaczyć, ale nawet jego rutynowy obchód był dzisiejszego dnia inny. Zatrzymywał się, wpatrywał się, czytał opisy, w myślach dopowiadał do obrazów historie.

Przy ikonie Łukasza zatrzymał się na dłużej. Przypomniał sobie zachwyt Aśki i jej spontaniczny okrzyk: „Proszę, niech pan nie zapala. Jeszcze chwilę nie. Proszę!”. Są momenty w życiu, które chciałoby się zatrzymać na zawsze. A chociaż na trochę dłużej. Na „jeszcze chwilę”. Za wszelką cenę nie zapalać światła w obawie, że znikną. Czuł, stojąc pod tą ikoną, że cały jego dzisiejszy dzień był jak taki moment. Co to będzie, gdy któregoś dnia będą spacerować po tych salach z Emilią?

Wrócił do swojego biura około dziewiętnastej, połączył się z Internetem i czekał. Wprawdzie wiedział, że Emilia zazwyczaj pojawia się na czacie dopiero krótko po dwudziestej, ale wydawało mu się, że jeśli wszystko inne tak szczęśliwie zaskakuje go dzisiejszego zwariowanego czwartku, to może i Emilia pojawi się wcześniej. Czekając, pomyślał, że mógłby wykorzystać ten czas i napisać do Jakuba. Otworzył program poczty komputerowej. Pojawiła się wcześniej! Był e-mail od Emilii!

Panie Dyrektorze! (tak nazywała Cię pani Wanda, gdy zadzwoniłam, i „dyrektor” wypowiadała z prawdziwym szacunkiem)

Lubię panią Wandę.

Polubiłam ją od pierwszego wypowiedzianego przez nią zdania „Słucham, muzeum…”.

Tak się bałam, że zadzwonię i…

I usłyszę Ciebie.

Usłyszałam głos obcej kobiety. Musiałam się zachować. Urzędowo, poważnie i oficjalnie. Zapomnieć w jednej chwili, że czuję się jak przestraszona licealistka, która w końcu się przemogła i dzwoni do chłopaka: on jej się bardzo podoba, przypatruje się jej w czasie dużej przerwy, ale nie ma odwagi podejść.

Dobrze, że jako pierwszego nie usłyszałam Ciebie.

Bałam się, że to mnie przestraszy, zawstydzi, sparaliżuje i w ciągu jednej sekundy, jak domek z kart, runie misternie w myślach wyreżyserowany plan mojej pierwszej rozmowy z Tobą.

I tak runął – jak sam słyszałeś – ale i tak jestem z siebie dumna, że przedstawienie w ogóle się odbyło. Bo to jest przedstawienie w pewnym sensie. No sam powiedz, czy nie jest rodzajem pełnego napięcia słuchowiska pierwsza telefoniczna rozmowa dwóch osób, które się nigdy nie widziały, wiedzą o sobie już tak wiele, mają wyuczone na pamięć swoje role, ale zupełnie nie znają ról partnera? W moim przypadku słuchowisko zawierało jeden dodatkowy bardzo istotny element dramatyzujący fabułę: Ty, biedaku, nawet nie wiedziałeś, że masz brać w nim udział!

Jeśli Ty także miałeś swoje własne wyreżyserowane słuchowisko pod tytułem „Moja pierwsza rozmowa z Emilią” i ja Ci wszystko zepsułam, to wybacz mi. Musiałam zadzwonić. Chciałam się koniecznie upewnić, że mogę przestać się martwić. Przestać martwić się o Ciebie. Że u Ciebie wszystko dobrze i że zniknąłeś tylko na chwilę, że nie uraziłam Cię niczym i że dalej mam powód, aby zanim wieczorem pojadę do mojego małego pokoiku przy stajni, chcieć malować usta, spryskiwać się perfumami, poprawiać fryzurę, nakładać cień na powieki, malować paznokcie, siedzieć przez godzinę przed otwartą szafą, wkładając i zdejmując sukienki, których nie nosiłam od lat…

Czy lubisz, gdy kobiety noszą sukienki?

1. Tak się bałam, wybierając numer telefonu…

Nie wiedziałam wprawdzie, jak można poznać po głosie kogoś, kogo nigdy przedtem się nie słyszało, ale byłam pewna, że ja mimo wszystko poznam. Tyle razy wyobrażałam sobie Twój głos, że nie mogło być inaczej. Bałam się, że zaniemówię. Albo że Ty zaniemówisz. Tego drugiego bałam się o wiele bardziej. Mogłeś przecież zaniemówić z wrażenia, zaskoczony moim natręctwem i bezczelną próbą wdarcia się do Twojego pozainternetowego życia. Nigdy nie dałeś mi takiego prawa i może wcale nie zamierzałeś mi go kiedykolwiek dać. Bałam się, że dzwoniąc do Ciebie, dowiem się o tym. Boże, jak ja się tego bałam…

2. Tak się cieszyłam, wybierając numer telefonu… Cieszyłam się głównie na to, że dzwoniąc do Ciebie, przekroczę pewne granice. Minimum dwie ważne dla mnie granice.

a. Po pierwsze, granicę własnej dumy.

Nie jestem dojrzewającą licealistką, a gdybym nawet nią była, to i tak nie zadzwoniłabym do tego chłopaka z dużej przerwy. Moja kobieca duma by mi na to nie pozwoliła! Bo niby dlaczego miałabym zadać sobie trud wyszukania numeru telefonu i zadzwonić do niego pierwsza? Ten chłopak przecież widziałby, jak na niego patrzę, jak wyszukuję go wzrokiem pośród innych, jak się czerwienię, gdy spotkają się, niby przypadkowo, nasze spojrzenia, jak staram się być zawsze w tym samym miejscu szkolnego korytarza, aby mógł mnie tam znaleźć, jak demonstracyjnie przechodzę, czwarty raz (!) w ciągu jednej przerwy, obok niego do toalety, jak na trzy minuty niby się obrażam, odwracając się do niego plecami, gdy zamiast spoglądać na mnie, rozmawia z jakąś małolatą z pierwszej klasy wpatrującą się w niego maślanymi oczami. Ty tego spektaklu, oczywiście w innej, dorosłej postaci, bardziej pasującej do dojrzałej ponadtrzydziestolatki zobaczyć nie możesz. Jeśli tak, to kobieca duma ma mniej powodów, aby być dumna, co jednocześnie przy Twojej chłopięcej roztkliwiającej mnie czasami nieśmiałości – wiem, że bez znaku z mojej strony nie zadzwoniłbyś nigdy, prawda? – odebrało mojej dumie wszelki sens i…