Выбрать главу

Po prostu była w jego życiu. Tak jak żadna inna kobieta dotychczas. I to było najważniejsze. Rozumiała go. Uczucie wynikające z przekonania, że wreszcie spotkał kogoś, kto go do końca i ostatecznie rozumie, było dla niego ważniejsze niż wszystko inne. Któregoś wieczoru napisał do niej:

Zawsze mnie to zastanawiało, dlaczego ludzie się nie rozumieją. Dotychczas wydawało mi się, że jedyną osobą, która mnie rozumie, i to też nie do końca, jest ekspedientka w sklepie.

Odkąd jesteś, już tak nie myślę…

Wcale nie musiał nazywać tego, co odbywało się między nimi. Nie odczuwał też potrzeby określania jakimś terminem jej roli w swoim życiu. Nie była w żadnym wypadku ani „jego wirtualną kochanką”, ani też „jego kobietą z netu”. Te określenia go raziły. Odbierały godność temu, co działo się między nimi. Poza tym jak dotychczas, myśląc o niej, cierpliwie i wytrwale bronił się przed używaniem słowa „jego”. W każdym dotyczącym jej kontekście. Ale to jej pierwszej chciał powiedzieć, że wieczorem poczuł się bardzo samotny i było mu smutno i źle, że w niedzielę wyszedł o świcie na Banach, spojrzał na góry i był bardzo szczęśliwy lub że oglądał w telewizji po raz czwarty „Zaklinacza koni” i płakał, czwarty raz przy tych samych scenach. Jej pierwszej. I jedynej…

Mijały miesiące. Zaczynał się grudzień. Rozmawiali na czacie. Pisali e-maile. Zadzwonił do niej w tym czasie tylko dwa razy. Ten pierwszy raz wcale nie był taki, jak planował. Nie było to „wieczorem po wyczekanym, pełnym myśli o niej dniu”. Zadzwonił do niej dwudziestego pierwszego listopada, we czwartek. Około czwartej nad ranem.

*

Najpierw myślał, że to budzik. Zaspany wychylił spod kołdry rękę, aby go uciszyć.

Dzwonienie nie ustawało. Po chwili rozpoznał dźwięk dzwonka swojego telefonu komórkowego. Wstał i po omacku, obijając się w ciemności o meble, szukał swoich spodni. Telefon, jeśli nie zapomniał zabrać go z samochodu, zazwyczaj trzymał w kieszeni spodni. Dzwonienie wciąż nie ustawało. Klęknął przy fotelu, na którym przewiesił spodnie, i zaczął przeszukiwać kieszenie.

– Halo… – powiedział do słuchawki, siadając na podłodze i opierając się plecami o fotel.

– Marcin? To ja, Sylwia… – usłyszał niepewny głos po drugiej stronie.

Płakała.

– Sylwia, co się stało? Dlaczego płaczesz? Sylwia!?

– Przepraszam, że cię obudziłam. Tutaj jest dopiero wpół do siódmej.

– Gdzie jesteś?

– W San Diego. Ale to nieważne. Marcin, słuchaj… Jestem z niego taka dumna. Gdy skończył wykład, wszyscy na sali wstali z miejsc i klaskali. I on wtedy powiedział do mikrofonu, że najbardziej dziękuje… Marcin…

– Co powiedział?

– No, że najbardziej mnie dziękuje… I wtedy wyszłam, żeby do ciebie zadzwonić. Marcin, dobrze, że przyjechałeś wtedy do Gdańska. Zostajemy tutaj na pół roku. Błażej znalazł już szkołę dla Ilonki. Nie gniewaj się, że cię obudziłam. Muszę kończyć…

*

Poszedł z telefonem do łazienki, obmył załzawioną twarz i pierwszy raz w życiu zadzwonił wtedy do Emilii.

Drugi raz zadzwonił, gdy przyszła odpowiedź na jego e-mail do Jakuba. Przeczytał ją dopiero około północy. Nie chciał czekać z tą wiadomością do następnego dnia. Emilia często wracała do tematu Jakuba w ich rozmowach. Była także na jego stronie internetowej. Więcej niż o Jakubie chciała wiedzieć o Natalii. Fascynowała ją ta para. Musiał jej wielokrotnie opowiadać o tym, jak Jakub traktował kalectwo Natalii – jakby była to po prostu jej przyrodzona cecha. Tak samo jak kolor oczu lub karnacja.

Przeczytał e-mail Jakuba przez telefon.

Nie mogłem uwierzyć, że to naprawdę Ty. Bardzo rzadko sprawdzam moją skrzynkę na „epost.de”, ale tego dnia zatrzymałem się na jeden dzień w Paryżu. W Paryżu mieszkam zawsze w hotelu Relais Bosquet koło wieży Eiffla. W recepcji hotelu mnie znają i dobrze wiedzą, że muszę dostać pokój z komputerem i dostępem do sieci. W Paryżu też zawsze sprawdzam tę skrzynkę. Przeważnie jest tam mnóstwo spamu, ale raz w roku, osiemnastego lipca, jest zawsze jeden ważny dla mnie e-mail. W zasadzie utrzymuję tę skrzynkę tylko dla tego jednego e-maila. I zawsze chcę go przeczytać właśnie w Paryżu…

Marcin, stary koniu!

Ile to lat? Policzysz za mnie dokładnie? Matematycy mają kłopoty z liczeniem do tyłu. Nawet ci z habilitacją. Ciągle jeździsz na koniach czy już reumatyzm Ci nie pozwala?

Sprawiłeś mi ogromną radość. Wróciłem do szczęśliwej, chyba najszczęśliwszej mojej przeszłości. Ciągle pamiętam, jak oblatem Cię kompotem w stołówce! Czereśniowy, prawda? Pamiętam też Twoje opowieści o górach. Pozdrowiłem Natalią. Ona Cię bardzo lubiła. Czasami byłem o to nawet zazdrosny. Byłeś przystojniejszy niż ja. Poza tym ona uważała, że masz najbardziej błękitne oczy, jeśli nie w Polsce, to przynajmniej we Wrocławiu. Denerwowało mnie trochę, że wpatruje się w Twoje oczy. Całe szczęście dla mnie, że nie potrafiłeś migać…

Pozdrowiłem Natalię. Wirtualnie. Piszę czasami do niej e-maile i opowiadam jej, co tutaj się wydarza. O tym, że Marcin, ten góral, się odezwał, też jej napisałem. Jestem pewny, że się ucieszyła.

Natalia nie żyje.

Umarła tuż przed operacją. Wtedy we Lwowie. To byt wypadek. Zapadłem się potem pod ziemię. Zniknąłem. Chciałem zniknąć. Dla wszystkich. Dla Ciebie także. Wybacz mi, proszę! Kiedyś Ci to wszystko dokładnie opiszę. Zaraz po moim powrocie do Monachium pogadamy, okay?

Jestem tylko przejazdem w Paryżu. Jutro lecę dalej. Do Princeton. Robię tam ważny projekt. Gdy lecę do Stanów, to zawsze przez Paryż.

Nie wiedziałem, że Błażej to Twój brat! Wasze nazwisko jest tak popularne, że nie wpadło mi to do głowy. Nigdy mi o nim nie opowiadałeś. Znam Błażeja z jego artykułów. Świat jest taki mały.

Teraz muszę kończyć. Napiszę więcej z Monachium. Cieszę się, że mnie odnalazłeś!!!

Jesteś szczęśliwy tam w tych górach?

Uważaj na siebie.

Jakub

PS Nie mogę pozdrowić ani mojej żony, ani dzieci. Może kiedyś…

PPS Pisz na moją skrzynkę do instytutu. Chcę Twoje e-maile czytać nie tylko w Paryżu!

*

Od ich „pierwszego” wrześniowego dnia była w „swojej stajni” praktycznie każdego wieczoru. Tylko jeden raz znikła na kilka dni. Wtedy najbardziej odczuł, jak pustoszeje jego życie bez niej.

Nie wiedział, dlaczego wtedy znikła. To było około trzech tygodni po rozmowie telefonicznej i ich „pierwszej randce”. Najpierw rozmawiali długo wieczorem. Potem, gdy ona jak zwykle wróciła do domu, został jeszcze w biurze i napisał do niej e-mail. Tego dnia była rocznica śmierci jego ojca. Pomyślał, że to najlepszy dzień, aby jej o nim opowiedzieć. Napisał jej także wtedy o matce i o jej chorobie. O ich bliskości, o jej pokorze w przyjmowaniu swojego kalectwa, o jego podporządkowaniu się do życia przez osiem lat z kimś na wózku inwalidzkim, o radościach wspólnych wieczorów z matką, o niepotrzebnej i drażniącej go momentami wdzięczności jego braci „za poświęcanie się dla mamy w imieniu ich wszystkich”. W tym samym e-mailu – długo się wahał, czy to odpowiedni moment i czy jej tym nie urazi – napisał:

Śnią mi się ostatnio – a ja przecież jeszcze do niedawna nie miałem żadnych snów – Twoje sukienki i Twoje podziurawione staniki. W moich snach stajesz w butach na wysokich obcasach przede mną i przymierzasz je po kolei, pytając mnie o zdanie. Przy każdej kolejnej sukience i kolejnym staniku zapraszam Cię do tańca. Chociaż – potraktuj to jako ostrzeżenie (!) – ja zupełnie nie potrafię tańczyć. Godzinami nie mogę się zdecydować. W końcu naga podchodzisz do szafy, wyciągasz z niej habit zakonnicy i wkładasz go na siebie. Jest bardzo obcisły. Sutki Twoich piersi wypychają materiał. Zakrywam je moimi rękami i… i wtedy się budzę.

Ciekawe, jak Freud skomentowałby mój sen? Pewnie powiedziałby, że jest on „korektą niezaspokojonej rzeczywistości” albo coś podobnego…

Wróciła po kilku dniach. Wszedł po raz chyba setny tego dnia na czat i za sto pierwszym razem po prostu była.

Mogłabym dla Ciebie wkładać i zdejmować tysiąc staników i dwa tysiące sukienek. Mogłabym także dla Ciebie rozebrać się z habitu. Tylko nie proś mnie do tańca. Nawet w snach. Nie potrafię tańczyć. Ale się uczę. Obiecuję Ci, że się nauczę. I zatańczymy! Zobaczysz…

Tak postanowiłam i wykrzyczałam to całemu światu przedwczoraj na plaży w Świnoujściu. Mało kto to słyszał, bo był bardzo silny wiatr. Ale najważniejsze, że ja to usłyszałam.

Potem przez dwie godziny piłam z butelki moje ulubione bordeaux i pisałam list do Ciebie. Czasami płakałam. Pewnie przez to wino. Gdy butelka była opróżniona do ostatniej kropli, wepchnęłam do niej kartki z moim listem, zatkałam szczelnie korkiem i wrzuciłam do morza. Jestem pewna, że kiedyś ją znajdziesz, spacerując po jakiejś plaży, i przeczytasz mój list z dna butelki. Poznasz z łatwością, że to moja. List pachnie moimi perfumami, odcisnęłam na każdej stronie moje usta (specjalnie zabrałam szminkę na plażę), a do butelki oprócz listu wrzuciłam także małą białą muszelkę (tylko taką malutką dało się tam wepchnąć) i srebrny kolczyk, który zdjęłam z ucha. Zdjęłam także mój stanik, ale nie chciał przejść przez szyjkę butelki.

Byłyśmy z mamą w Świnoujściu przez kilka dni. Tam mieszka mój ulubiony wujek, młodszy brat mojego ojca, i tam także jest grób mojego ojca.

Lubię morze. Gdy byłam małą dziewczynką, to kiedy już przestałam chcieć być wychowawczynią w przedszkolu, marzyłam, by zostać marynarzem.

Potrzebny był mi ten wyjazd. Musiałam sobie w życiu poustawiać priorytety i odpowiedzieć sobie, co w życiu jest dla mnie ważne. Na początku listy ustawiłam teraźniejszość. Teraźniejszość jest od teraz dla mnie najważniejsza. Wcale nie przyszłość! Nie chcę już więcej na nic czekać. Nie chcę, aby ktoś wysłał do mnie SMS-a, wyznał mi miłość, napisał, że chce ze mną spędzić resztę życia, a potem okazało się, że pomylił numer telefonu.

Wrrrrróciłam i już teraz będę.

PS Wiesz, że nawet tam nad morzem myślałam o pani Siekierkowej? Są tacy mężczyźni lub takie kobiety, które chciałoby się sklonować. Dobrosławę Magdalenę Siekierkową z Biczyc koło Nowego Sącza chciałabym sklonować. Ma wielką skalę!