Выбрать главу

Pytali jeden drugiego, czemu to ostatnio zrobił się tak uczynny i załatwia im różne sprawy, jak na przykład zniesienie obowiązku chodzenia wszędzie w ośmioosobowych grupach terapeutycznych (“Billy znów przebąkuje, że chce podciąć sobie żyły – powiedział na zebraniu, występując przeciwko tej zasadzie. – Czy jeśli znajdzie jeszcze siedmiu ochotników, będzie to oznaczać, że podcinanie żył stanowi terapię?”) lub przekonanie lekarza, znacznie życzliwszego pacjentom od czasu wyprawy na ryby, by zaprenumerował “Playboya”, “Nuggeta” i “Mana”, wyrzucił zaś plik starych numerów miesięcznika “McCall’s” znoszonych na oddział przez rzecznika o nabrzmiałej twarzy, który zaznaczał w nich zielonym atramentem artykuły mogące nas – jego zdaniem – szczególnie interesować. McMurphy wysłał nawet petycję do Waszyngtonu, aby właściwa komisja zbadała pożyteczność stosowania lobotomii i elektrowstrząsów w szpitalach państwowych.

– Co on z tego ma? – coraz częściej zachodzili w głowę Okresowi.

Minął tydzień, odkąd zaczęli stawiać sobie to pytanie, gdy Wielka Oddziałowa zdecydowała się włączyć do akcji. Jej pierwsza próba skończyła się jednak sromotną porażką; obecny na zebraniu McMurphy pokonał ją tak szybko, że nawet nie miała czasu dobrze się rozkręcić. (Na wstępie oznajmiła pacjentom, że jest wstrząśnięta i przerażona ich upadkiem moralnym – “Na miłość boską, wystarczy się rozejrzeć; choćby te świńskie zdjęcia wycięte z pism pornograficznych i porozwieszane na ścianach!” – i zamierza dopilnować, żeby władze szpitalne zainteresowały się tymi brudami. Oparła się wygodnie, gotowa mówić dalej i wyjawić, kto jest odpowiedzialny za ten opłakany stan rzeczy, ale gdy tak siedziała na swoim tronie, rozkoszując się ciszą, która zapadła po jej groźbie, McMurphy poradził, by przypomniała władzom, że idąc na inspekcję, mają wziąć puderniczki z lusterkami, i wszyscy gruchnęli śmiechem). Dlatego też, kiedy znów wystąpiła publicznie, postarała się to zrobić pod jego nieobecność.

Wcześniej tego dnia rozmawiał już z Portland, teraz zaś poszedł z czarnym czekać przy kabinach telefonicznych, aż znów zadzwoni międzymiastowa. Kiedy o punkt pierwszej zaczęliśmy wynosić ze świetlicy stoły, najmniejszy czarny spytał oddziałową, czy ma iść po McMurphy’ego i Washingtona. Odparła, że nie potrzeba, obejdzie się bez nich – może zresztą pacjenci zechcą skorzystać z tego, że pan Randle Patrick McMurphy nie będzie ich przytłaczał swoją obecnością, aby o nim porozmawiać?

Z początku Okresowi opowiadali o McMurphym zabawne anegdotki i wynosili pod niebiosa jego zalety – oddziałowa siedziała cicho, czekając, aż nachwalą się go do syta. W końcu doszły do głosu nurtujące ich wątpliwości. Jaki on właściwie jest? Co go pcha do działania? Niektórzy zaczęli się zastanawiać, czy jego opowieści o tym, jak na farmie specjalnie wdawał się w bójki, żeby trafić do szpitala, nie są przypadkiem zwykłym mydleniem oczu, a on sam większym szaleńcem, niż się wszystkim wydaje. Słysząc to Wielka Oddziałowa uśmiechnęła się i podniosła rękę.

– Jest szalony jak lis – oświadczyła. – Czy to chcieliście powiedzieć?

– Co sio-siostra ma na m-m-myśli? – zapytał Billy. Słowa oddziałowej wydały mu się niezbyt przychylne dla człowieka, którego uważał za swojego przyjaciela i stawiał sobie za wzór. -Co z-z-znaczy “jak lis”?

– To zwykłe stwierdzenie faktu, Billy – odparła pogodnie oddziałowa. – Zaraz poprosimy kogoś z obecnych, żeby ci to wyjaśnił. Może pan, panie Scanlon?

– Siostra jest zdania, że McMurphy bynajmniej nie jest głupi.

– Nikt nie twierdzi, że je-je-je-jest! – zawołał Billy, przy ostatnim słowie uderzając pięścią w poręcz fotela, żeby je z siebie wydusić. – Ale siostra in-insynuowała…

– Nie, Billy, nic nie insynuowałam. Po prostu sądzę, że McMurphy nie należy do ludzi, którzy cokolwiek ryzykują bez potrzeby. Zgadzacie się z tym, prawda? Zgadzacie się wszyscy?

Nikt się nie odezwał.

– Jednakże to, co robi – ciągnęła oddziałowa – wydaje się całkowicie bezinteresowne, zupełnie jakby był świętym lub męczennikiem. A przecież żaden z was nie uważa go chyba za świętego?

Wiedziała, że rozglądając się po świetlicy może sobie pozwolić na uśmiech.

– Nie. Nie jest ani świętym, ani męczennikiem. Proszę. Może przyjrzymy się wspólnie jego działalności filantropijnej. – Wyjęła z koszyka żółtą kartkę. – Jakież to były te “dary” McMurphy’ego, jak je nazywają jego zwolennicy? Jednym z darów był na przykład gabinet hydroterapii. Ale czy ten gabinet należał do niego? Czy McMurphy cokolwiek stracił, zakładając kasyno gry? Jak wam się wydaje, ile zarobił przez ten krótki czas, gdy był krupierem na naszym oddziale? Ile przegrałeś, Bruce? A panowie Sefelt i Scanlon? Na pewno każdy z was wie, ile mniej więcej przegrał, ale czy się orientujecie, jak bardzo wzbogacił się McMurphy? Wpłacił na swoje konto prawie trzysta dolarów!

Scanlon gwizdnął cicho; pozostali Okresowi milczeli.

– Poza tym, gdyby ktoś chciał zobaczyć, mam tu również listę poczynionych przez niego zakładów, z których jeden dotyczy świadomego drażnienia personelu. A przecież zarówno gry hazardowe, jak i zakłady były i są wbrew regulaminowi oddziału; wiedzieliście o tym dobrze i niepotrzebnie dawaliście się na nie namówić!

Znów spojrzała na kartkę, po czym schowała ją do koszyka.

– Z kolei wyprawa na ryby. Jak sądzicie, ile McMurphy zarobił na tym przedsięwzięciu? Nie tylko skorzystał z samochodu doktora, ale jeszcze wziął od niego pieniądze na benzynę i – jak słyszałam – na inne zakupy. Sam nie wydał ani centa. Prawdziwy z niego lis, nie da się ukryć.

Podniosła rękę, nie dając Billy’emu dojść do słowa.

– Chwileczkę, Billy, postaraj się mnie zrozumieć; daleka jestem od krytykowania tego rodzaju działalności jako takiej; uważam tylko, że powinniśmy się pozbyć wszelkich złudzeń co do motywów jego postępowania. Nie chciałabym jednak mówić o nim źle pod jego nieobecność. Wróćmy więc do spraw omawianych na wczorajszym zebraniu… co to było? – Zaczęła szperać w koszyku. – Może pan pamięta, doktorze?

Lekarz poderwał gwałtownie głowę.

– Nie… chwileczkę… wydaje mi się…

Oddziałowa wyciągnęła kartę z jednej z tekturowych teczek.

– Już mam. Rozmawialiśmy z panem Scanlonem o tym, co sądzi o środkach wybuchowych. Doskonale. Teraz znów się tym zajmiemy, a do pana McMurphy’ego wrócimy innym razem, kiedy będzie z nami. Radzę wam jednak dobrze przemyśleć moje słowa. A teraz, panie Scanlon…

Kilka godzin później, gdy czekaliśmy w ośmio- czy dziesięcioosobowej grupie przed drzwiami sklepiku, aż czarni ukradną z półki brylantynę, sprawa McMurphy’ego sama wypłynęła w rozmowie. Chłopcy się zarzekali, że nie zgadzają się z tym, co mówiła Wielka Oddziałowa, choć… choć, kurczę, staruszka ma sporo racji! A przecież, niech to diabli, Mack to równy gość… mimo wszystko.

Harding pierwszy powiedział, co myśli, bez owijania w bawełnę.

– Za bardzo się zaklinacie, przyjaciele, żeby można było dać wiarę waszym zaklęciom. W głębi waszych sknerowatych serduszek jesteście zupełnie pewni, że siostra Ratched, nasz anioł miłosierdzia, wcale się nie myli w ocenie McMurphy’ego. Ocenia go słusznie; wiecie o tym równie dobrze jak ja. Dlaczego mamy się oszukiwać? Bądźmy ze sobą szczerzy i raczej zazdrośćmy mu kapitalistycznych talentów zamiast je potajemnie krytykować. Co w tym złego, że się trochę obłowił? Przecież bawiliśmy się setnie, ilekroć łupił nas ze skóry! To cwany osobnik szukający łatwego zarobku, ale musicie chyba przyznać, że nigdy się z tym nie krył, prawda? Więc dlaczego my mielibyśmy udawać? Fakt, McMurphy jest naciągaczem, ale ma przynajmniej zdrowy, uczciwy stosunek do własnych matactw; podoba mi się jego zuchwała, uparta bezczelność, moi drodzy; jest mi równie bliski jak kochany system kapitalistyczny, zasada wolnej konkurencji, flaga amerykańska, niech Bóg ma ją w swej opiece, Mauzoleum Lincolna i cała reszta; pomszczenie okrętu “Maine”, cyrk Barnuma i święto Czwartego Lipca. Muszę bronić honoru mojego przyjaciela jako dobrego, stuprocentowego amerykańskiego oszusta w paski i gwiazdy. Filantrop. Cóż za bzdura! McMurphy rozpłakałby się ze wstydu, gdyby się dowiedział, jakie prostoduszne motywy przypisują mu niektórzy. Dla zawodowego krętacza to dotkliwa obelga!