Выбрать главу

Zatroskany Harding zaczął go namawiać, by się natychmiast ubrał, korzystając z tego, że nasz anioł miłosierdzia tkwi przy telefonie i wydzwania do lekarza, którego chce powiadomić o naszych ekscesach, ale rudzielec obstawał, iż nie ma się czym denerwować; przecież nie grozi mu nic gorszego niż przedtem, prawda?

– Co mogli, już mi zrobili – rzekł.

Harding podniósł ręce do nieba i odszedł, przepowiadając najgorsze.

Jeden z czarnych zobaczył, że siatka jest otwarta, zamknął ją więc i przyniósłszy z dyżurki wielki, cienki dziennik, zaczął czytać na głos listę obecności, przesuwając po niej palcem i odfajkowując paznokciem nazwiska osób, które widział w świetlicy. Żeby ludzi zmylić, lista była ułożona w odwrotnym porządku alfabetycznym, toteż czarny dopiero przy końcu doszedł do litery B. Rozglądał się dookoła, nie odejmując palca od ostatniego nazwiska.

– Bibbit. Gdzie jest Billy Bibbit? – Oczy miał rozszerzone ze strachu; myślał, że Billy prysnął przez otwarte okno i bał się, że za to oberwie. – Który z was widział, jak Billy ucieka, przeklęte barany?

Wtedy chłopcy przypomnieli sobie, gdzie jest Billy; rozległy się szepty i znów gruchnął śmiech.

Czarny wszedł do dyżurki; widzieliśmy, jak przekazuje wiadomość oddziałowej. Rzuciła słuchawkę na widełki i wybiegła, a czarny za nią. Kosmyk siwych włosów wysunął się jej spod czepka i przykleił do twarzy jak mokry popiół. Między brwiami i pod nosem miała krople potu. Zażądała, żebyśmy natychmiast wyjawili, dokąd zbieg uciekł. Odpowiedział jej gromki śmiech, więc zaczęła się nam bacznie przyglądać.

– Ach tak? Czyli nie uciekł? Harding, on wciąż tu jest… na oddziale, tak? Proszę mi powiedzieć! Sefelt, słucham!

Przy każdym słowie wbijała w nas oczy jak zatrute sztylety, byliśmy jednak odporni na jej truciznę. Śmiało napotykaliśmy jej wzrok, a nasze szerokie uśmiechy drwiły z zadufanego uśmieszku, który utraciła.

– Washington! Warren! Sprawdzimy wszystkie sale!

Wstaliśmy i poszliśmy za nimi; przyglądaliśmy się, jak otwierają pracownię, gabinet hydroterapii, gabinet lekarza. Scanlon przysłonił żylastą dłonią uśmiechnięte usta i szepnął:

– Ale będą jaja, kiedy znajdą Billy’ego, co?

Skinęliśmy głowami.

– I nie tylko Billy’ego; pamiętacie chyba, kogo tam ma ze sobą?

Oddziałowa doszła do drzwi izolatki mieszczącej się na końcu korytarza. Przysunęliśmy się blisko, bo chcieliśmy dobrze widzieć; tłoczyliśmy się i wyciągali szyje, żeby zajrzeć przez ramię czarnym i Wielkiej Oddziałowej, która otworzyła drzwi kluczem i pchnęła je do środka. W pozbawionej okien izolatce panował mrok. W ciemnościach rozległ się pisk i szmer, a gdy oddziałowa wyciągnęła rękę i zapaliła światło, ujrzeliśmy Billy’ego i dziewczynę – leżeli na materacu na podłodze i mrugali jak zbudzone sowy. Oddziałowa udała, że nie słyszy za sobą wybuchu śmiechu.

– Williamie Bibbit! – Jej głos jeszcze nigdy nie brzmiał tak surowo i lodowato. – Williamie… Bibbit!

– Dzień dobry, siostro Ratched – przywitał ją Billy, nie usiłując nawet wstać i zapiąć piżamy. Ujął dłoń dziewczyny i uśmiechnął się szeroko. – To jest Candy.

Oddziałowa cmoknęła językiem o kościste podniebienie.

– Och, Billy, Billy, Billy… tak mi za ciebie wstyd.

Billy nie był jeszcze na tyle rozbudzony, żeby dać się zawstydzić, a dziewczyna – ociężała i rozgrzana od snu – ospałymi ruchami usiłowała wyciągnąć pończochy spod materaca. Co rusz przerywała niezdarne próby, podnosiła głowę i uśmiechała się do lodowatej postaci oddziałowej, stojącej z rękami skrzyżowanymi na piersiach, po czym sprawdzała palcami, czy sweter ma zapięty, i znów zaczynała szarpać pończochy przyciśnięte materacem do posadzki. Oboje poruszali się jak opasłe koty, opite ciepłym mlekiem i leniuchujące na słońcu; podejrzewałem, że też są jeszcze porządnie pijani.

– Och, Billy! – zawołała oddziałowa, jakby tak się na nim zawiodła, że gotowa była płakać. – Z taką kobietą! Nędzną, wulgarną, umalowaną…

– Kurtyzaną? – zaproponował Harding. – Messaliną?

Oddziałowa odwróciła się i spojrzała na niego, jakby go chciała zabić wzrokiem, ale on nie dał się uciszyć.

– Nie Messaliną? Nie? – Podrapał się z namysłem po głowie. – Może więc Salome? Też bardzo zła kobieta. A może “dziwka” jest słowem, którego siostra szuka? Cóż, staram się tylko pomóc!

Siostra przeniosła oczy na Billy’ego. Usiłował właśnie wstać. Przekręcił się na brzuch i ukląkł, wypinając tyłek niczym podnosząca się krowa, podparł się rękami, odepchnął, jakby robił pompkę, podciągnął jedną nogę, potem drugą i wreszcie wstał. Tak był rad ze swojego sukcesu, że nawet nie dostrzegł nas wszystkich tłoczących się w drzwiach, choć żartowaliśmy z niego i biliśmy mu brawo.

Nasze głosy i śmiech dudniły wokół oddziałowej. Spoglądała to na Billy’ego i dziewczynę, to do tyłu na naszą gromadkę. Jej twarz z emalii i plastyku zaczynała się giąć i wypaczać. Oddziałowa zacisnęła powieki i skupiła się w sobie, żeby opanować drżenie. Wiedziała, że koniec jest bliski, że przyparto ją do muru. Kiedy znów otworzyła oczy, były to wąskie, nieruchome szparki.

– Martwi mnie, Billy – oświadczyła (słyszałem zmianę w jej głosie) – jak to przyjmie twoja biedna matka.

Doczekała się spodziewanej reakcji. Billy wzdrygnął się i przyłożył dłoń do policzka, jakby oblała go kwasem.

– Pani Bibbit zawsze była taka dumna, że ma porządnego syna. Wiem, co mówię. To będzie dla niej straszny cios. Wiesz, jak bardzo przeżywa różne przykrości, Billy, wiesz, jak ciężko je odchorowuje, biedaczka. Jest bardzo wrażliwa. Szczególnie, gdy chodzi o jej dziecko. Zawsze mówi o tobie z taką dumą. Zaw…

– Nie! Nie! – Usta mu drgały i potrząsał błagalnie głową. -Siostra n-nie p-p-powie!

– Billy, Billy, Billy… – Westchnęła. – Twoja matka i ja jesteśmy przecież przyjaciółkami.

– Nie! – zawołał. Jego krzyk potoczył się po białych, nagich ścianach izolatki. Billy zadarł głowę i krzyczał prosto w dysk światła na suficie. – N-n-nie!

Przestaliśmy się śmiać. Patrzyliśmy, jak Billy znów się osuwa w dół, opada na kolana i odchyla do tyłu. Zaczął trzeć ręką nogawkę piżamy i kręcić głową przerażony jak dziecko, któremu obiecano lanie, gdy tylko wytnie się wierzbową rózgę. Oddziałowa dotknęła jego ramienia pocieszycielskim gestem. Zatrząsł się jak od ciosu.

– Billy, nie chcę, żeby twoja matka straciła wiarę w ciebie… ale sama nie wiem, co o tym wszystkim myśleć.

– N-n-niech sio-siotra nie m-m-m-mówi. N-n-n…

– Muszę jej powiedzieć, Billy. Trudno mi uwierzyć, że mogłeś tak postąpić, ale cóż innego mi pozostaje? Znajduję cię sam na sam na materacu z kobietą tego pokroju!

– Nie! T-t-to nie ja. To… – Jego dłoń znów dotknęła policzka i przylgnęła do niego. – To ona.

– Billy, ta dziewczyna by cię tu siłą nie zaciągnęła. – Oddziałowa potrząsnęła głową. – Zrozum, chciałabym wierzyć, że nie jesteś winien… dla dobra twojej biednej matki.

Ręka zjechała po policzku, pozostawiając drugie czerwone szramy.

– T-to ona. – Billy rozejrzał się dookoła. – I M-M-M-McMurphy! On i Harding! I r-r-reszta! D-d-drwili ze mnie, przezywali!

Utkwił wzrok w oddziałowej – nie patrzył na boki, tylko prosto przed siebie na jej twarz, jakby zamiast rysów widział tam spiralne światło, hipnotyczny, biało-niebiesko-pomarańczowy wir. Przełknął ślinę i czekał, co powie siostra Ratched, ale ona nie zamierzała nic mówić; jej doświadczenie i przeogromna, mechaniczna moc, którą znów w sobie czuła, analizowały dane i informowały ją, że ma teraz milczeć.