– Ci, którzy chcą nas zniszczyć, są z każdym dniem coraz bliżej – powiedział przyciszonym głosem, jakby powierzał im tajemnicę. – Znam sposoby, żeby pozbyć się niektórych z naszych wrogów, natomiast innych, choć tylko na pewien czas, można powstrzymać. Wszystko to, co było złożone w domu letniskowym, miało służyć naszej obronie, naszemu bezpieczeństwu. Jeśli wszystko zostało stracone, musimy znaleźć inny sposób, żeby zdobyć takie samo zabezpieczenie. Musimy chronić się przed tymi, którzy chcą nas unicestwić. Przed tymi, którzy zazdroszczą mi mojej mocy. Najbardziej martwi mnie, że czuję zdradę we własnych szeregach.
Emily aż stęknęła. Kathleen miała ochotę klepnąć ją po ręce. Czy ona nie widzi, że Ojcu i tak jest ciężko? Potrzeba mu ich siły i wsparcia, a nie paniki. Nie była co prawda pewna, co Ojciec rozumie przez ową zdradę. Była świadkiem, jak niektórzy członkowie opuszczali społeczność, kilku zrobiło to całkiem niedawno. W tym oczywiście ten fotoreporter, który udawał, że jest zagubioną duszą, by się do nich dostać.
– Każdego, kto mnie ukrzyżuje, spotka kara. – Ojciec nie był zły, mówiąc te słowa, tylko głęboko zasmucony. Zerkał na nich, jakby apelował o pomoc, choć ten silny, cudowny człowiek nigdy nie poprosiłby o wsparcie, a już na pewno nie zrobiłby tego sam. Kathleen gorąco pragnęła jakoś go pocieszyć.
– Liczę na waszą trójkę – ciągnął. – Tylko wy możecie mi pomóc. Nie możemy dać się zniszczyć. Nie możemy nikomu ufać. Nie wolno nam pozwolić, żeby ktoś zburzył nasz Kościół. – Spokój z wolna przeradzał się w gniew. Ojciec zacisnął pięści, jego twarz z oliwkowej zrobiła się purpurowa, lecz jego głos pozostał spokojny. – Każdy, kto nie jest z nami, jest przeciwko nam. Ci, którzy są przeciwko nam, zazdroszczą nam naszej wiary, zazdroszczą naszej wiedzy i specjalnych łask, którymi obdarzył nas Bóg.
Uderzył pięścią w ramię fotela, aż Kathleen podskoczyła. Ale uszło to jego uwagi i mówił dalej, jakby gniew wziął w nim górę. Nie widziała go jeszcze w takim stanie, piana ciekła mu z kącika ust, kiedy grzmiał:
– Zazdroszczą mi mojej władzy, chcą mnie zniszczyć, bo znam zbyt wiele ich sekretów. Chcą zniszczyć wszystko, co z takim trudem zbudowałem. Jak oni mają czelność sądzić, że mnie przechytrzą? Że mnie pokonają? Przecież wybrał mnie Bóg Światłości, Stwórca i Pan Wszelkiego Bytu. Widzę już koniec naszych wrogów, nadejdzie w ognistej kuli, jeśli tylko poważą się mnie tknąć.
Skrępowana i nieruchoma Kathleen patrzyła na niego. Może właśnie nastąpiła jedna z tych proroczych iluminacji Ojca? Opowiadał im o swoich wizjach, o dreszczach i wstrząsach, o rozmowach z Bogiem, ale nikt ich jeszcze nie widział. Czy właśnie z czymś takim mają teraz do czynienia? Czy to z tego powodu nabrzmiały mu żyły na skroniach i zacisnął zęby? Czy tak wygląda podczas swoich rozmów z Bogiem? Skąd miała wiedzieć, przecież wieki temu przestała rozmawiać z Bogiem. Stało się to w tym samym czasie, kiedy zaczęła wierzyć w moc Jacka Danielsa i Jima Beama.
Ojciec posiadał jednak jakąś niepospolitą moc, rzadko spotykaną wiedzę, mediumiczne zdolności. Jakże inaczej mógłby tak przenikliwie odgadywać ludzkie lęki? Skąd wiedziałby tyle o mediach i o rządzie, skąd znałby fakty, które trzymane są w ścisłej tajemnicy?
Była zaszokowana, kiedy pierwszy raz usłyszała z jego ust, że rząd dodaje do wody rozmaite związki chemiczne, na przykład fluor, po to tylko, żeby wywołać u ludzi raka, albo że rząd zaszczepia zdrowe krowy szczepionką z bakterią coli, powodując ogólnonarodową panikę. Że to rząd instaluje podsłuch w telefonach komórkowych i sekretarkach automatycznych, żeby kontrolować każdy ruch swoich obywateli. Nawet paski magnetyczne na kartach kredytowych zawierają, jak się dowiedziała, środki, które pozwalają kontrolować ich użytkowników. Teraz, w dobie Internetu, okazało się na domiar złego, że rząd może zaglądać do naszych domów, kiedy tylko jesteśmy podłączeni.
Początkowo trudno jej przychodziło uwierzyć w to wszystko, ale za każdym razem Ojciec czytał im artykuły ze źródeł, które nazywał bezstronnymi, na przykład z rozmaitych czasopism medycznych, które potwierdzały jego teorie.
Kathleen nie znała wielu ludzi tak mądrych jak ojciec Everett. Nie była do końca pewna, czy zależy jej na uratowaniu swojej duszy, za to zdecydowanie liczyło się dla niej to, że po raz pierwszy od dwudziestu lat znowu w coś uwierzyła i że przebywa w otoczeniu ludzi, którym na niej zależy. Stała się integralną częścią pewnej społeczności, niepodzielnym elementem czegoś większego i ważniejszego niż ona sama. Nigdy dotąd tego nie doświadczyła.
– Kathleen?
– Tak, Ojcze?
Dolewał im herbatę, marszcząc brwi na widok jej prawie pełnej filiżanki. Nie wygłosił jednak kazania na temat uzdrawiających właściwości owego napoju, spytał tylko:
– Co możesz mi powiedzieć o śniadaniu z córką?
– Och, no tak, było miło – skłamała. Nie chciała przyznać się, że nawet nie złożyły zamówienia, bo Maggie raptem wyskoczyła, zostawiając ją samą.
– Zaproponowałam jej, żebyśmy urządziły wspólnie obiad z okazji Święta Dziękczynienia.
– I co? Mam nadzieję, że się nie wykręciła żadną pilną ekspertyzą psychologiczną dla FBI? – Wydawał się bardzo zatroskany jej relacją z córką. Miał już tyle rozmaitych problemów na głowie, że Kathleen poczuła się winna.
– Nie, wręcz przeciwnie. Bardzo się rozochociła – skłamała po raz drugi, żeby mu sprawić przyjemność. W końcu często powtarzał im, że cel uświęca środki. Nie mogła mu dokładać zmartwień. Poza tym z Maggie też się ułoży, zawsze się w końcu jakoś układało. – Tak się cieszę, przygotuję prawdziwy świąteczny obiad. Bardzo dziękuję, że Ojciec mi to zasugerował.
– To ważne, żebyście odbudowały wasze rodzinne relacje – powiedział.
Od paru miesięcy zachęcał ją do tego. Chwilami czuła się trochę zdezorientowana, bo Ojciec często podkreślał, że członkowie społeczności muszą uwolnić się od swoich rodzin. Nawet tego wieczoru, z Martinem i Aaronem, powiedział przecież, że pośród nich nie ma ojców i synów, nie ma matek i córek. Kathleen wierzyła jednak, że Ojciec musi mieć jakiś ważny powód, kiedy tak na nią naciska, i z pewnością robi to dla jej dobra. Zapewne chodzi mu o to, żeby pogodziły się, zanim wyjadą do Kolorado. Tak, o to chodzi. Żeby Kathleen czuła się tam prawdziwie wolna.
I w tym momencie nagle pomyślała, skąd Ojciec wie, że Maggie jest psychologiem kryminalnym i pracuje dla FBI. Z pewnością sama mu o tym nie mówiła. Swoją drogą nie potrafiła zapamiętać, jak nazywa się stanowisko jej córki. Cóż, Ojciec widocznie dowiedział się tego sam, z własnych źródeł. Uśmiechnęła się, zadowolona, że tak bardzo mu na niej zależy, skoro zdobył się na taki wysiłek. Teraz musi się postarać, żeby Maggie przyszła na ten obiad z okazji Święta Dziękczynienia, jeśli tyle znaczy to dla Ojca Everetta.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY
Newburgh Heights, Wirginia
Maggie oparła czoło o zimną szklankę i patrzyła na krople deszczu spływające po szybie kuchennego okna. Na duże, ustronne podwórze opadały pasma mgły, przywodząc na myśl wirujące duchy. To śmieszne, przecież nie wierzyła w duchy. Wierzyła w to, co poznawalne rozumem, w rzeczy czarno-białe, które można zobaczyć, dotknąć i zbadać. Szarość jest dla niej zbyt skomplikowana.
A jednak za każdym razem, kiedy widziała czyjeś zwłoki, za każdym razem, gdy pomagała je kroić i wyciągać z nich to, co było wcześniej pulsującym życiem organem, dodawała sobie pewności – a może nadziei – że istnieje coś poza życiem doczesnym, coś, czego nikt nie widzi, nikt nie rozumie, coś, co ulatuje z pozostawionej na sczeźnięcie skorupy ciała. Jeśli tak się dzieje, to dusza Ginny Brier znajduje się teraz w innym miejscu, może razem z duszą Delaneya i ojca Maggie, i wszyscy troje dzielą się doświadczeniami swoich ostatnich koszmarnych chwil, krążąc w smugach mgły wokół derenia na jej podwórzu. Jezu drogi! Chwyciła szklaneczkę scotcha z blatu kuchennego i wypiła do dna, starając się przypomnieć sobie, ile szklaneczek opróżniła już od powrotu z kostnicy. Potem uznała, że to bez znaczenia. Poza tym wolała ten znajomy lekki zawrót głowy niż niepokojącą pustkę, której nie dało się zepchnąć na boczne tory.