Выбрать главу

Cały ranek zszedł jej na sprawdzaniu i układaniu rachunków. Nie było to dla niej proste zadanie, wszak nie miała w tym żadnej wprawy, ale wreszcie ogarnęła całość. I zdała sobie sprawę, że nigdy niczego nie miała zbyt wiele. Ale też nigdy wiele się nie spodziewała, tyle tylko, żeby jakoś przetrwać. To jej w zupełności wystarczało.

Po śmierci Thomasa sprzedała dom i cały dobytek, żeby wyjechać z Maggie jak najdalej i jak najszybciej. Liczyła na to, że zabezpieczy ją też polisa na życie męża, i rzeczywiście żyły sobie całkiem wygodnie i spokojnie w małym mieszkanku w Richmondzie. Żyły skromnie, ale Maggie nie chodziła głodna i miała co na siebie włożyć.

Kathleen rozejrzała się po swoim obecnym mieszkaniu, słonecznej sypialni, której niedawno dodała jasnych i radosnych barw, jakich nie widziała wcześniej przez zamglone skacowane oczy. Nie tknęła alkoholu od dziesięciu miesięcy, dwu tygodni i… spojrzała na kalendarz… i czterech dni. Co prawda wciąż nie przychodziło jej to łatwo. Sięgnęła znowu po kubek z kawą i upiła łyk.

Kalendarz przypomniał jej również, że Święto Dziękczynienia zbliża się wielkimi krokami. Zerknęła na zegarek. Musi zatelefonować do Maggie.

Wielebny Everett powiedział, że to ważne, by zjadły razem świąteczny rodzinny obiad. Przecież mogą to zrobić, choćby tylko raz. Czy jeden wspólnie spędzony dzień musi być aż tak trudny do zniesienia? Przecież już im się to zdarzało. Spędziły razem mnóstwo różnych świąt, co prawda Kathleen nie potrafiła sobie akurat żadnego z nich dokładnie przypomnieć. Święta zazwyczaj spędzała we mgle.

Raz jeszcze popatrzyła na zegarek. Jeśli zadzwoni w ciągu dnia, u Maggie odezwie się sekretarka automatyczna.

Pomyślała o śniadaniu z poprzedniego dnia. Ta dziewczyna kręciła się przy stole, jakby nie mogła się doczekać, kiedy nareszcie wyjdzie. Kathleen nie była wcale przekonana, że córka została wezwana do pracy. Może po prostu nie miała ochoty przebywać w towarzystwie własnej matki ani minuty dłużej? Jak do tego doszło? Co sprawiło, że zostały wrogami? Nie, nie wrogami, ale też nie przyjaciółkami. I dlaczego nie potrafią ze sobą rozmawiać?

Ponownie przeniosła wzrok na tarczę zegarka. Siedziała w milczeniu, bębniąc palcami po kartce, po czym spojrzała na telefon stojący na blacie kuchennym. Jeśli zadzwoni, kiedy Maggie jest w pracy, będzie mogła tylko zostawić wiadomość. Siedziała tak jeszcze chwilę ze wzrokiem wlepionym w aparat. No dobrze, to nie będzie łatwe, ale ona nie jest tchórzem. Wstała i podeszła do blatu. Zostawi wiadomość. Podniosła słuchawkę.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIĄTY

Maggie wstała, żeby rozprostować nogi, i automatycznie zaczęła swój rytualny spacer. Prawdziwe spotkanie zaczęło się dopiero w chwili, gdy senator znalazł się w swojej limuzynie i ruszył do centrum. Wtedy dopiero nieocenzurowane raporty i fotografie zjawiły się na stole w pokoju konferencyjnym obok kubków z kawą, puszek pepsi, butelek wody i kanapek, które Cunningham zamówił z kafeterii.

Stara sztalugowa tablica, którą Cunningham tak lubił, była już niemal zapełniona. Z jednej strony znajdowały się na niej następujące słowa:

Taśma klejąca

Kapsułka cyjanku

Ślad spermy

Ślady po kajdankach: brak kajdanek na ciele ofiary

Ślad po uduszeniu: prawdopodobnie sznur z brokatem

Prawdopodobnie DNA spod paznokci

Miejsce zbrodni: wyreżyserowane

Niezidentyfikowane okrągłe ślady na ziemi

Z drugiej strony pod nagłówkiem „Niepotwierdzone” widniała krótsza lista, stanowiąca pierwszy zarys portretu psychologicznego sprawcy:

Mańkut

Zorganizowany, choć ryzykant

Zna procedury policyjne

Przygotowany: przyniósł ze sobą broń

Może mieć dobry kontakt z otoczeniem, ale nie szanuje innych

Czerpie satysfakcję z patrzenia na cierpienia ofiary

Silne poczucie własnej wartości i własnych praw, wygórowane ambicje

Cunningham zdjął marynarkę i zabrał się do pracy natychmiast po wyjściu senatora Briera, ale jak dotąd nie wyjaśnił im, dlaczego obradowali w Quantico, a nie w kwaterze głównej FBI. Podobnie nie raczył im wytłumaczyć, dlaczego stanął na czele stworzonej w nadzwyczajnym trybie grupy do zadań specjalnych, a nie, jak nakazywałaby rutyna, złożonej z agentów specjalnych ze stołecznego biura, ani też czemu w ogóle poproszono pracowników Wydziału Pomocniczego o włączenie się i obejrzenie miejsca zbrodni, nie informując ich jednak, że ofiara jest córką senatora Stanów Zjednoczonych. Nie raczył im rozjaśnić sytuacji w żadnej z tych kwestii, a nikt, w tym także Maggie, nie miał ochoty ciągnąć go za język.

Wiele rzeczy przed nimi zataił, za to ze trzy razy powtórzył, że żadna informacja związana ze sprawą nie może wyjść poza ich szóstkę, bez żadnego wyjątku. Wszyscy byli zawodowcami. Wszyscy znali reguły. No, może prócz Racine. Maggie zastanawiała się, czy Cunningham jej ufa. Może ma wątpliwości, i dlatego wstrzymuje się z wyjaśnieniami? Oczywiście nie może się pozbyć Racine, bo grupa specjalna musi mieć kogoś z lokalnej policji, a skoro Racine została przydzielona do sprawy, było logiczne, że będzie z nimi współpracować.

– Zdaniem Wenhoffa zgon nastąpił na skutek uduszenia przy pomocy rąk – powiedział Keith Ganza.

Cunningham znalazł na tablicy napis „ślady po uduszeniu” i dopisał: „uduszenie przy pomocy rąk”.

– Uduszona rękami? A co ze śladami po podwiązaniu? – spytał Tully, pokazując szyję młodej kobiety na zdjęciach z autopsji.

Keith sięgnął po kilka z tych zdjęć, wziął do ręki jedno i popchnął je do Tully’ego.

– Widzisz te siniaki i te pionowe półksiężyce? Siniaki powstały pod uciskiem kciuków. Półksiężyce zostawiły jego palce, a te poziome ślady zrobiła ona. Siniaki i otarcia są w idealnej pozycji, żeby złamać kość gnykową. To ta kość u podstawy języka. – Pokazał to miejsce na jednym ze zdjęć. – Mamy tutaj też złamania chrząstek krtani i tchawicy. Wszystkie świadczą o uduszeniu przy pomocy rąk i nadmiernej sile.

– Facet z całą pewnością posługiwał się jakimś sznurkiem. – Racine podniosła się i przez ramię Tully’ego spojrzała na zdjęcia. – Po jakie licho miałby nagle dusić ją rękami?

Maggie zauważyła, że Racine pochyla się tak mocno, iż jej piersi ocierają się o plecy Tully’ego. Odwróciła się i spotkała się wzrokiem z Gwen. Oczy przyjaciółki mówiły jej, że dokładnie zna myśli Maggie, a zmarszczka na czole Gwen przestrzegła ją, żeby nie próbowała wyskakiwać ze swoim sarkazmem.

– Może posłużył się rękami, kiedy zakończył tę swoją chorą grę doprowadzania jej do nieprzytomności i budzenia na nowo. Może bardziej ufał swoim rękom i sądził, że w ten sposób skuteczniej zakończy swoje dzieło – rzekła Maggie, po czym odwróciła się i wyjrzała przez okno. Pamiętała szyję dziewczyny i nie musiała patrzeć na zdjęcia. Potrafiła bez trudu przywołać przed oczy wydarzenia, które doprowadziły do tego, że ta szyja stała się czarno-sina, niemal w takim kolorze, jaki przybrało właśnie niebo, napuchnięte od ciemnych chmur. O szyby zaczął postukiwać drobny deszcz. – Może sznur był dla niego za mało osobisty – dodała, nie patrząc na zebranych.

– Za to ona potraktowała to na tyle osobiście, że poczęstowała go paznokciami – oznajmił Ganza, natychmiast przywołując uwagę Maggie. – Większość komórek skóry pod paznokciami ofiary należy do niej, ale udało jej się drapnąć napastnika kilka razy. Wystarczy do zbadania jego DNA. Sprawdzamy teraz, czy mamy do czynienia z tym samym DNA co w spermie.