Выбрать главу

Oczywiście najbardziej ucieszyłby się, widząc gładką buźkę pieprzonego Everetta, kiedy w końcu odwiedzi go FBI. Ostatecznie nawet ta Racine i banda jej glin jaskiniowców jakoś się w tym połapią, i to wkrótce. Chociaż jeśli federalsi zorganizują najazd na obóz Everetta, śledztwo nie będzie już potrzebne. A jeżeli wielebny domyśla się, że grozi mu aresztowanie, to z pewnością jego zaślepione owieczki są już przygotowane do posłusznego samobójstwa, tak samo jak podczas nalotu na ten gówniany dom letniskowy nad Neponset River.

Ben usłyszał o kapsułkach z cyjankiem od agenta, który brał udział w tamtych wydarzeniach. Jeszcze parę drinków i facet wyjawiłby więcej szczegółów, ale Benowi w zupełności wystarczyły kapsułki. Poza tym sam je widział, kiedy spędził dwa dni w obozie Everetta, w tym bunkrze z betonu, który bardziej przypominał więzienie niż utopię, jak nazywał to wielebny.

Ben odkrył także, że Everett ma wystarczająco dużo materiałów wybuchowych, żeby zrobić całkiem sporą dziurę w Appalachach. Szalone w tym wszystkim było to, że nie zamierzał ich wykorzystać w jakimś ataku terrorystycznym. To samo dotyczyło zresztą broni zgromadzonej w domu letniskowym. Żadnych zbrodniczych planów, żadnej konspiracji, o nie. Wszystko to miało służyć wyłącznie obronie jego pieprzonych fortyfikacji w przypadku, gdyby ktoś śmiał się tam dostać i zabrać stadko wielebnego. To byłoby jakieś skrzyżowanie Kool-Aid Jima Jonesa* [*Jim Jones (James Warren Jones), 1931-1978 – przywódca sekty religijnej The People’s Tempie. Głosił rychły koniec świata na skutek wojny nuklearnej oraz ideę Translation, czyli wspólne samobójstwo członków sekty, dzięki czemu znajdą oni nowe szczęśliwe życie na innej planecie. Z powodu podejrzeń o nielegalną działalność część sekty przeniosła się z USA do Jonestown w Gujanie. Po zamordowaniu senatora Leo Ryana, który przybył do Jamestown, by sprawdzić doniesienia o łamaniu praw człowieka, członkowie sekty popełnili zbiorowe samobójstwo za pomocą trucizny, najpewniej cyjanku. (Przyp. tłum.)] i bomby Tima McVeigha* [*Tim (Timothy) McVeigh – były wzorowy żołnierz armii USA, uważał się za obrońcę konstytucji i bohatera. 19 kwietnia 1995 roku, używając ciężarówki wyładowanej materiałami wybuchowymi, dokonał głośnego ataku terrorystycznego na biurowiec Alfred P. Murrah Building w Oklahoma City. (Przyp. tłum.)]. Ależ bałagan mieliby federalsi do sprzątnięcia. No i nieźle by się musieli tłumaczyć, bo trupów byłoby tu w bród. Rekordowa jatka bez dwóch zdań. Waco wyglądałoby przy tym jak dziecinada.

No, ale najpierw musieliby pokonać wszystkie pułapki Everetta. Dupek zapełnił cały las niespodziankami na podobieństwo Wietkongu. Ben zastanawiał się, czy wyrzucono go z wojska między innymi za to, że robił pociski z gwoździami i nasycone łatwopalnymi chemikaliami chodniki ze sztucznej trawy. Na dodatek pomysłowy wielebny ustawił wokół swojego terenu znaki, które mówiły na przykład: „Ci, którzy przeżyją, zostaną zgładzeni”, lub: „Wejście poza ten znak wyłącznie na własne ryzyko”.

Widząc owe znaki, Ben postanowił dostać się do obozu jako zagubiona dusza, a nie jako dziennikarz, który węszy w lesie. Kilka tygodni przed rozpoczęciem gry wysmarował się błotem jak członkowie plemienia Trzy Wzgórza z Mozambiku, pokrywając całe ciało mazią, której przepis jakimś cudem zapamiętał ze swoich podróży. Nawet ochroniarze Everetta, byli mistrzowie świata w zapasach, nie zauważyli, jak wśliznął się przez wysoką trawę i zlał z pniem drzewa. Wiele się nauczył podczas tamtej wizyty. Przede wszystkim że nikt nie może się stamtąd wydostać ani tam wejść, nie ryzykując odstrzelenia głowy.

Ben spojrzał na zegarek. Miał jeszcze sporo czasu. Z tego co słyszał podczas wieczornego spotkania w sobotę, chłopcy Everetta będą gotowi dopiero za jakieś parę godzin. Postanowił zadzwonić do obsługi hotelowej. Może nawet wypróbuje tę wannę z masażem. Zrobi sobie przyjemność, zabawi się chwilę, a potem wraca do roboty.

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DRUGI

John F. Kennedy Federal Building

Boston, Massachusetts

Gwen Patterson przyglądała się, jak agent Tully walczy z ich torbami, wywlekając je z bagażnika taksówki, a kierowca stoi sobie spokojnie obok niego. A nawet poucza Tully’ego, tak samo jak wtedy, kiedy ich sobie wybrał na lotnisku w Bostonie, celując w nich sękatą prawą ręką, która ponoć uniemożliwia mu dźwiganie. Tully’emu to nie przeszkadzało. Poprosił tylko o rachunek, wsadzając ręce do kieszeni płaszcza. Po chwili wyłowił jakiś zwitek i oddzielił banknoty dolarowe od pomiętych rachunków i dwóch serwetek z McDonalda.

Gwen czekała, a jej cierpliwość kurczyła się zdecydowanie. Chciała sama otworzyć torebkę i zapłacić, żeby nie marnować czasu. I tak straciła już dwa dni, zgadzając się pomóc FBI i Kyle’owi Cunninghamowi. Jak to się dzieje, że kiedy któryś z jej kolegów napisze książkę, to zaraz Matt Laurel albo Katie Couric zapraszają go na wywiad? Ona też napisała książkę i co dostała w zamian? Wywiad z nieletnim mordercą!

Sięgnęła po swoją małą torbę podróżną, ale Tully ją wyprzedził.

– Nie trzeba, ja wezmę – uparł się, wsadzając torbę pod ramię i wieszając na drugim ramieniu pasek od jej torby z laptopem, a na koniec wziął swój worek.

Nie sprzeczała się z nim, tylko pierwsza ruszyła schodami, pozwalając mu wyminąć ją na ostatnim odcinku, żeby mógł postawić bagaże i otworzyć ciężkie drzwi. Zastanawiała się, czy w jego rozumieniu miała to być rekompensata za stwierdzenie Maggie, że nie mogą jechać razem, ponieważ bez przerwy będą sobie skakać do oczu. Niezależnie od powodów jego rycerskości, Tully rzeczywiście był miły i uprzejmy od chwili, kiedy wsiedli na pokład samolotu.

Maggie zapewniała ją wielokrotnie, że Tully to porządny, inteligentny i przyzwoity facet, który chce tylko dobrze wywiązywać się ze swoich obowiązków. Dodawała zawsze, że jest po prostu trochę zielony, bowiem spędził sporą część niedługiego stażu w FBI za biurkiem w Clevelandzie. Za to można ufać jego instynktowi i szczerym pobudkom. A jednak ten wysoki tyczkowaty agent miał w sobie coś, co drażniło Gwen.

Zdawała sobie sprawę, że to jego dobre maniery rodem ze Środkowego Zachodu tak bardzo jej działają na nerwy. Może jest zbyt przyzwoity, żeby był prawdziwy. Zbyt uczciwy. Za bardzo w stylu harcerzyka. Taki facet, co to nigdy nie przekroczy prędkości ani nie wypije o jednego drinka za dużo. Taki facet, który zawróci, żeby otworzyć drzwi kobiecie, lecz nie myśli o tym, żeby trzymać banknoty w portfelu ani wyczyścić buty. Może dlatego z taką zawziętością wciąż próbowała go zdenerwować. Może chciała zetrzeć tę maskę spokojnego, grzecznego harcerzyka, lub choćby trochę ją naderwać, i zobaczyć, co jest pod spodem, odkryć jego prawdziwe oblicze. Czyżby to lata pracy w zawodzie psychologa zrobiły z niej taką cyniczkę?

– Doktor Patterson?

Gwen i Tully zatrzymali się i spojrzeli w górę na mężczyznę, który przechylał się przez balustradę pierwszego piętra. Kiedy stwierdził, że trafnie ją rozpoznał, zbiegł po schodach atletycznym krokiem. Gwen z miejsca wiedziała, zanim jeszcze się przedstawił, że to Nick Morrelli, mężczyzna, który sprawił, że Maggie rumieniła się na samo wspomnienie jego nazwiska. Teraz Gwen zrozumiała, dlaczego tak się działo. Był jeszcze przystojniejszy, niż wynikałoby to z opisu przyjaciółki, po prostu modelowy przykład wysokiego, ciemnowłosego przystojniaka, o mocnej szczęce, ciepłych niebieskich oczach i tych cholernych dołeczkach, które towarzyszą uśmiechowi i łamią babskie serca.