– Topielec. – Ganza zerknął jej przez ramię.
– Ile czasu spędziła w wodzie?
– Według raportu koronera kilka dni. – Pokazała mu przefaksowany raport. – Ale wiesz równie dobrze jak ja, że w przypadku topielców trudno jest określić czas zgonu.
– To mi nie wygląda na tego naszego gościa. A co na to nasze archiwa?
– Jest kilka podobieństw. Miała usta zaklejone taśmą i jakiś papier upchnięty w gardle. Na jej nadgarstkach są ślady po kajdankach, a na szyi odciski po czymś, czym ją duszono. – Wyjęła kolejne zdjęcia. Były to zbliżenia szyi i nadgarstków.
– Czy miała złamaną kość gnykową?
Maggie przeciągnęła palcem w dół raportu koronera, aż znalazła właściwy fragment.
– Tak. Sprawdź na zdjęciu. Na szyi jest o wiele więcej siniaków, niż mógłby zrobić sznur. Ten facet lubi posługiwać się rękami, kiedy jest już zdecydowany zabić.
Ganza uniósł do góry zdjęcie przedstawiające całe ciało ofiary.
– Na jej pośladkach są plamy opadowe, czyli mogła umrzeć w pozycji siedzącej. Co znaczy, że musiałaby tak siedzieć godzinami, zanim przyszedł i wrzucił ją do wody. Ale po co ją topił? Nasz facet lubi zostawiać upozowane ofiary.
– Może to nie on ją wrzucił do wody. Szeryf z Wake County powiedział mi, że mniej więcej dwa tygodnie temu mieli małą powódź i jezioro wystąpiło z brzegów.
– To by wszystko wyjaśniało. Mamy jakieś DNA? Co z jej paznokciami?
– Nic, wszystko zostało wymyte.
– Cholera, za czyściutka jak dla nas. Aha, mam wstępne wyniki DNA z materiału pobranego od córki Briera – rzekł Ganza, przeglądając dokumenty i zdjęcia.
– I?
– Pod jej paznokciami znaleziono obce DNA, ale to nie jest to samo DNA, które wykazuje sperma. – Ganza nie był tym zdziwiony, Maggie też nie. Niezależnie od tego, co myślał senator Brier, dowody wskazywały na to, że wcześniej tego samego wieczoru jego córka odbyła stosunek seksualny za własną zgodą.
– Co jeszcze mamy?
– Znaleziono obce odciski palców na jej torebce. Sprawdzimy je z naszą bazą danych. To oczywiście o niczym nie świadczy, bo wy, dziewczyny, wymieniacie się rzeczami.
– Mało wiesz o dziewczynach, Ganza. Ja się z nikim nie wymieniam, a już na pewno nie czymś tak osobistym jak torebka.
– Mało wiesz o dziewczynach, O’Dell. Kiedy ostatnio nosiłaś torebkę?
– No dobra, punkt dla ciebie.
Czuła, że się czerwieni, zdumiona, że zwrócił uwagę na taki drobiazg. Tak, przyznawała to niechętnie, ale to prawda, że nigdy nie była typową nastolatką, i raczej nie będzie już typową kobietą. Mimo to zawstydziło ją, że ten niechlujny pomarszczony relikt, ten zasuszony ekspert medycyny sądowej wie więcej niż ona o kobietach i ich rekwizytach.
– Jeszcze jedno. – Podszedł do metalowej szafki w rogu i przyniósł z niej plastikowy woreczek, w jakim przechowuje się dowody rzeczowe. Maggie od razu rozpoznała znajdujący się tam slajd z kawałkiem przyklejonej doń przezroczystej taśmy. Była to taśma, którą Maggie przykładała do szyi Ginny Brier. – Zatrzymajmy się przy tym na chwilę – powiedział Ganza podchodząc do drzwi, obok których znajdował się wyłącznik światła. – Pamiętaj, że sznur, linka czy drut, którym posługuje się ten gość, musi być pokryty tą substancją, okej?
Kiedy wyłączył światło, brokatowa substancja na slajdzie zaczęła świecić w ciemności.
– Co, do diabła?
– Jeśli dowiemy się, skąd to pochodzi, może przy okazji dowiemy się czegoś o mordercy.
Zapalił światło.
– Może to coś, czego używa się w magii albo w teatrze? – zasugerowała Maggie. – Może znajdziemy odpowiedź w sklepie z dziwacznymi gadżetami albo w pracowni kostiumów.
– Może. Zastanawia mnie jednak, czy on używa tego, ponieważ to zmyślny gadżet, czy po prostu dlatego, że ma to cały czas pod ręką.
– Moim zdaniem to pierwsze. – Maggie uniosła znowu slajd. – Ten facet lubi zwracać na siebie uwagę. Lubi urządzać przedstawienia.
Kiedy wróciła wzrokiem do Ganzy, grzebał znowu w rozłożonych na blacie dokumentach. Wskazał na kopię zniszczonego kawałka papieru znalezionego w gardle wyłowionej dziewczyny.
– Żadnych dokumentów, żadnej kapsułki, żadnych monet. Co to jest w takim razie?
Mimo zgnieceń widać było, że to jakiś plan z listą dat i miejscowości. Maggie wyciągnęła inną kartkę z kieszeni swojej kurtki.
– Poznajesz? – spytała, rozwijając kopię ulotki Kościoła Duchowej Wolności. Tej, którą Tully znalazł po sobotnim spotkaniu modlitewnym wielebnego Everetta. Z jednej strony znajdowała się lista z datami i nazwami miast, czyli plan jesiennych spotkań. – Spójrz na pierwszego listopada. W tamtym tygodniu spotkanie miało się odbyć w Centrum Rekreacyjnym Falls Lake w Raleigh, w Karolinie Północnej. Nie mów mi, że to przypadek, bo wiem…
– Taa, taa, ja też wiem. Nie wierzysz w zbiegi okoliczności. A jak ma się do tego ta bezdomna? Nie było w pobliżu żadnego spotkania. Jeśli Prashard nie pomylił się we wstępnej ocenie, została zamordowana także w sobotę w nocy.
– Jeszcze tego nie rozgryzłam.
– Maggie, to wszystko wskazuje tylko, że ktoś chce, byśmy zobaczyli, że Everett ma z tym jakiś związek. Zabójstwo córki senatora Briera wygląda jak zemsta za śmierć tamtych chłopców w domu letniskowym. Ale pozostałe, ta topielica, ta bezdomna… – Ganza machnął ręką nad rozłożonymi zdjęciami, raportami i faksami. – To znaczy tylko, że ktoś chce nas doprowadzić do Everetta. Ale nie znaczy, że on maczał w tym palce.
– Och, on z pewnością maczał w tym palce – rzuciła Magie, zdumiona złością w swoim głosie. – Nie wiem jak ani dlaczego, ale coś mi mówi, że wielebny Everett jest w pewnym sensie odpowiedzialny za to wszystko. Może nie bezpośrednio, ale jest.
– A może bezpośrednio – powiedziała Racine, pojawiając się w drzwiach. Jej jasne sterczące włosy potargał wiatr, twarz miała zarumienioną i właśnie łapała oddech. Weszła, trzymając w ręku egzemplarz „National Enquirer”. Na okładce znajdowało się zdjęcie Ginny Brier, która trzyma się za ręce z wielebnym Everettem. Nie patrząc na gazetę, Racine wyrecytowała podpis: – Chwilę przed śmiercią córka senatora podczas spotkania modlitewnego. Prawa autorskie… nasz dobry znajomy pieprzony Benjamin Garrison.
– Garrison? – Maggie się nie zdziwiła. Spotkała go tylko przelotnie przy pomniku, ale nie wzbudził jej zaufania, a przede wszystkim nie ufała jego motywom.
– Okej, czyli Everett poznał Ginny Brier. Ale nie ma żadnych obciążających go dowodów. Nic się nie stało. Wiedzieliśmy już wcześniej, że tam była. Po co ta para w gwizdek, Racine?
– Och, dalej jest dużo ciekawiej. – Racine gwałtownie rozerwała pismo, by dostać się do środka, i szybko wygładziła zgniecenia, by wreszcie pokazać im właściwą stronę. Tym razem Maggie i Ganza podeszli bliżej.
– Sukinsyn – mruknął Ganza.
– Powinnam była wiedzieć, że nie można ufać draniowi – rzuciła Racine przez zaciśnięte zęby.
Maggie aż jęknęła. Stronę gazety zapełniały zdjęcia z miejsca zbrodni, zdjęcia ciała Ginny Brier, tylko czarne kwadraciki zakrywały intymne obszary na jej ciele. Ale niczym nie zasłonięto całej koszmarnej reszty. Niczym nie zasłonięto tych przerażających oczu – zamrożonych w czasie, szeroko otwartych oczu.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY CZWARTY
Eric Pratt słyszał i czuł, jak mu się łamią paznokcie, kiedy wbił je w rowki w swoich kajdankach. Stało się to jego nowym zwyczajem, którego jedyna korzyść polegała na tym, że dzięki temu nie wbijał ostrych paznokci w swoje ciało.