Oulu Nikeria ogłosił alarm.
W kabinach zerwali się wszyscy kosmonauci. Niektórzy od razu rześcy, inni, jakby pijani ze snu, półprzytomnie nakładali przygotowane w zasięgu rąk skafandry.
Dzwonki przenikały jeszcze wszystkie pomieszczenia, gdy Oulu pośpieszył do pilotronu. Przesuwając dwie małe dźwignie, narzucił automatowi sterowniczemu nowy kurs. Pilotron zareagował natychmiast. Ledwo ucichło przenikliwe dzwonienie, gdy zabrzmiały trzy głośne uderzenia dzwonu, wzywające pogotowie do sterowni, a zaraz potem rozległy się wysokie tony dzwonków zapowiadających manewr automatyczny.
Pozostały jeszcze czterdzieści trzy minuty.
Za pomocą wideofonu Nikeria połączył się z dowódcą. Z rozjaśnioną twarzą zameldował:
— Jest pierwszy meteoryt. Pilotron steruje już na cel. Za czterdzieści dwie minuty dościgniemy obiekt. Pozwoliłem sobie obudzić całą załogę.
Kerulen uśmiechnął się, zasuwając zamki błyskawiczne lekkiego skafandra, i skinął głową. Wideofon — było to połączenie telefonu i telewizji. Rozmówcy widzieli się na parocentymetrowych ekranach.
— Dziękuję. Proszę dać załodze przez radio pokładowe krótką informację. Zaraz przyjdę do sterowni. — Obraz zgasł.
Na całym statku załoga śpieszyła na posterunki. Ludzie z pogotowia skoczyli do sterowni, zajmując natychmiast miejsca na swych stanowiskach.
Zgodnie z poleceniem dowódcy Nikeria poinformował załogę:
— Koledzy, astronauci! Radar odnalazł pierwszy meteoryt. Wzięliśmy kurs na ten obiekt. Leci obecnie przed nami w odległości około tysiąca ośmiuset kilometrów. Dościgniemy go za czterdzieści jeden minut. Spodziewam się, że pierwszy meteoryt będzie inauguracją całej serii pomyślnych akcji.
Inżynier urządzeń napędowych Salamah El Durham niechętnie usiadł na łóżku. Po przekazaniu służby Nikerii nie mógł zasnąć. Zdrzemnął się dopiero przed dziesięcioma minutami. Zapalił światło, ale nie wstawał. Popatrzył wyczekująco na głośnik. Po wysłuchaniu informacji Oulu zgasił światło i położył się na powrót.
— Błazeństwo — mruknął. — Bzdura! Budzić wszystkich z takiego powodu. Najpierw dyżur w sterowni, potem alarm radarowy i polowanie na meteoryty! Ale beze mnie!
W dwie minuty później, gdy El Durham pogrążył się znów w półśnie, usłyszał przez radio pokładowe głos Kerulena:
— Wszyscy mogą opuścić posterunki alarmowe i udać się do centralnej sterowni. Chodzi o to, by cały kolektyw mógł przyjrzeć się na wielkim ekranie centralnym pierwszym łowom meteorytów.
Arab ze złością wyłączył głośnik, by go ponownie nie budzono. Meteoryt nie interesował go, chciał mieć spokój.
W sterowni Kerulen dał znak Japończykowi Yokohacie, pilotowi małej rakiety rozpoznawczej, by się zbliżył. Porozmawiał z nim, jakby coś wyjaśniając. Pilot skinął głową i opuścił sterownię.
Wszyscy chętnie posłuchali wezwania dowódcy; pomieszczenie wypełniało się ludźmi.
Kerulen zajął miejsce przy pilotronie. Znacznie przyciemnił pośrednie światło sali i rozjaśnił wielki szklany ekran. Ukazała się gwiezdna panorama. Wśród licznych gwiazd i dalekich plam świecących zimnym światłem chmur gazowych trudno było odnaleźć maleńki refleks radarowy meteorytu. Kerulen wyłączył więc kamery telewizyjne. Gwiezdna panorama zgasła, a na wielkiej płaszczyźnie pozostał jedynie ów refleks, co znacznie ułatwiło obserwację. Weszła promienna Sagitta.
— Miałam rację — powiedziała na głos. — Nie chcieliście mi wierzyć, śmieliście się ze mnie. — Nikt nie zrozumiał, o co lekarce chodzi. — Już zapomnieliście, o czym mówię? — zapytała.
Paro Bacos przypomniał sobie.
— Nie, nie, poczekaj. — Zastanowił się. — To było parę dni temu, gdy po dotarciu na teren naszych operacji po radiotelefonie dowódcy byliśmy wszyscy w Pomieszczeniu Etyki. Zastanawialiśmy się wtedy, kiedy nastąpi pierwsze spotkanie z meteorytami.
— Tak jest — przerwała mu Filitra Goma — ja byłam zdania, że poczekamy jeszcze parę miesięcy, Kioto mówił, że parę tygodni, a Sagitta, że parę dni.
— I ślepej kurze trafi się ziarno — drażnił Norbert siostrę. Pogroziła mu palcem.
Tymczasem zgromadziła się już cała załoga. Chwilowo nie zwrócono uwagi na nieobecność El Durhama. Kerulen nakazał spokój i poinformował o swej decyzji:
— Kosmonauci, uważam, że słuszne jest, abyśmy pierwszego naszego meteorytu nie zniszczyli za pomocą helikonu. Poleciłem pilotowi Kioto Yokohacie wystartować na rakiecie rozpoznawczej i pochwycić meteoryt. Sądzę, że będziecie radzi, jeśli naszą nowalijkę zobaczymy, dotkniemy jej i zachowamy na pamiątkę.
Potakujący pomruk ze wszystkich stron. — Jeszcze trzydzieści minut — zakomunikował Franken ze stanowiska przy pulpicie radiowym i radarowym. Astronauci z uwagą wpatrywali się w ekran. Minęło znów dziesięć minut.
— Tam! — zawołała Filitra Goma zrywając się z miejsca, by lepiej widzieć. Spojrzano na nią z rozbawieniem. Uświadomiła sobie, że wyskoczyła jak Filip z konopi, i Zawstydzona usiadła z powrotem.
Z prawej strony ekranu ukazał się jasny odblask. Był to słaby zarys rakiety rozpoznawczej. Natomiast refleks radarowy meteorytu widoczny był po lewej stronie ekranu.
— Jeszcze dziewiętnaście minut — zakomunikował Franken.
Filitra ukradkiem spojrzała na Henryego Lorceśtera.
Tak wyskoczyłam — pomyślała — chyba uważa mnie za idiotkę. — Wyrwana ze snu pośpieszyła z biciem serca do stacji chemotechnicznej. Oto spotkanie z meteorytem, którego tak się obawiała. Jak to się skończy? Teraz widzi, że wszystko przebiega spokojnie.
ŁA-408 nie pędził już teraz wprost w kierunku skalnego odłamka, leciał w odległości mniej więcej trzystu kilometrów, równolegle do rakiety Kioto Yokohaty i do meteorytu.
Bez przerwy pracowały urządzenia radarowe. Mały, jasny zarys radarowy rakiety rozpoznawczej przesuwał się szybko po ekranie i zbliżał wyraźnie do meteorytu. W momencie gdy rakieta rozpoznawcza już niemal osiągnęła maleńkie ciało kosmiczne, którego odbicie radarowe wyglądało jak kropka, patrzący na ekran odnieśli wrażenie, że „Koliber” zatrzymał się w miejscu. Nic więcej na ekranie nie można było zobaczyć. Mimo to oczy wszystkich kosmonautów obserwowały go z napięciem.
— Halo, „Koliber”, halo, Kioto! Czy rozpoznaje pan już meteoryt? — informował się Kerulen przez radiotelefon.
— Tu „Koliber”! Mam meteoryt jasno i wyraźnie na radarze. Odległy jeszcze o pięć kilometrów. Znacznie zwolniłem tempo i czołgam się do niego.
Również statek kosmiczny musiał przyhamować, nie chcąc pozostawić „Kolibra” w tyle. Dowódca nastawił odpowiednio pilotron.
Dysze hamujące zaczęły słabo pracować. Hamowanie przebiegało bardzo łagodnie i powoli. Ludzie na statku kosmicznym odczuwali je tylko jako łagodną siłę ciągnącą ich ku czołowej ścianie sterowni, w kierunku dzioba pojazdu.
Znów minęły minuty, po czym ponownie zameldował się Kioto Yokohata.
— Jestem teraz w odległości kilkuset metrów. Włączyłem reflektor, ale gołym okiem nie mogę dostrzec meteorytu. Jest chyba wciąż jeszcze zbyt odległy, a przede wszystkim za mały. Natomiast na radarze od pewnej chwili widzę jego zarysy bardzo wyraźnie. Jeśli obraz mnie nie myli, meteoryt jest podobny do maczugi. Orbituje bardzo powoli wokół swej osi podłużnej. Zamelduję się znów, gdy kamyk będzie w mojej kabinie.
Zgoda — odpowiedział Kerulen, zatroskany jednak nieco o pilota. Yokohata pierwszy raź wykonywał samodzielnie taki manewr. Dla pewności dowódca zdecydował się udzielić mu jeszcze kilku wskazówek.
— Niech pan uważa, Kioto, żeby meteoryt nie dostał się do dyszy. Najlepiej byłoby, gdyby pan trzymał się jakieś pięćdziesiąt, sześćdziesiąt metrów od niego. Niech pan dokładnie dostosuje swoją szybkość do szybkości meteorytu, a potem wysiądzie i dostanie się do niego za pomocą butli z gazem sprężonym bądź pistoletu odrzutowego. I wtedy niech pan chwyta tego gagatka. I jeszcze: w żadnym wypadku proszę nie zapominać o połączeniu z pańską rakietą liną bezpieczeństwa.