— Tak jest. Posuwać się równolegle, wysiąść, użyć liny bezpieczeństwa i chwycić meteoryt — powtórzył pilot.
Po chwili milczenia w centrali zaczęto żartować z maczugi Kiota. Norbert Franken powiedział:
— Jeżeli meteoryt jest maczugą, to może błądzi tu w pobliżu również jakiś człowiek z epoki kamiennej?
— Gdy rakieta wróci, wysiądzie z niej pochylony, obrośnięty dziad, odziany w zwierzęcą skórę — dodał komendant.
Filitra Goma roześmiała się.
— Japoński neandertalczyk! To zbyt oryginalne… — Naraz spoważniała i zaczerwieniła się. Znów zachowuję się głupio, pomyślała ze złością.
— W ogóle nie pozwolimy Kioto wysiąść — powiedział Paro Bacos — niech od razu idzie ze swoją maczugą na niedźwiedzie. Może upoluje Wielką Niedźwiedzicę.
— Oj, lepiej nie! — zawołał nawigator z komiczną rozpaczą. — Według czego ja się wtedy będę orientował? Jak odnajdę Gwiazdę Polarną?
— Jeżeli meteoryt rzeczywiście okaże się bardzo podobny do maczugi, proponuję, abyśmy dziś wieczór z okazji naszej pierwszej zdobyczy urządzili jaskiniowe święto — z takim wnioskiem wystąpiła Sagitta, zamieniwszy przedtem porozumiewawcze spojrzenie z bratem.
— Tak! Wspaniale! To znakomity pomysł! — rozległy się głosy. Byli bardzo wdzięczni lekarce za ten projekt. Możliwości rozrywek i odprężenia były jednak na statku kosmicznym dość ograniczone. Takie jaskiniowe święto to będzie coś nowego. Zaczęto omawiać szczegóły.
Kerulen myślał jednak o meteorycie. Chyba Yokohata zdążył już ująć tę maczugę. Włączył kamery telewizyjne. Ukazała się kosmiczna ciemność z jej delikatnym gwiezdnym welonem. Pośrodku, na tym majestatycznym tle, wisiał radarowy zarys malutkiej rakiety rozpoznawczej. Wydawało się, że w ogóle się nie porusza. Dowódca miał rację. Już w pół minuty później ukazał się za rakietą długi, cienki ognisty ogon. Obraz ten powoli przesuwał się przez ekran.
W tym momencie, zameldował się też pilot.
— Tu „Koliber”! Meteoryt na pokładzie. Wygląda rzeczywiście jak maczuga. Nie jest jednak gładki — jest szorstki, czarniawy i naszpikowany kwarcem. Jestem teraz w drodze powrotnej.
Z kolei włączył się Franken. Wysłał radiowy promień prowadzący i udzielał pilotowi wskazówek co do manewru lądowania, czyli przyjęcia „Kolibra” przez statek macierzysty.
— Chodźcie wszyscy — zawołał Paro Bacos — powitamy Kioto!
Poza Oulu Nikerią, który miał dyżur, i Frankenem, który utrzymywał kontakt z rakietą, wszyscy astronauci udali się do komory wyrzutni.
Musieli jednak nieco poczekać w korytarzu. Koliber” jeszcze nie dotarł. Jako ostatni, z pewnym opóźnieniem, przybył nawigator.
— To ja chyba jestem ostatni? — zapytał.
— Poza Nikerią i Frankenem są już chyba wszyscy — odpowiedziała Filitra.
Kerulen rozejrzał się, jakby szukając kogoś.
— Czy jest Salamah El Durham? — zapytał. Nikt się nie zgłaszał.
— I w sterowni także go nie widziałam, teraz sobie to uświadamiam — powiedziała Sagitta.
— Ach, tak, prawda. Przecież miał dziś w nocy służbę — przypomniał sobie dowódca.
— Może nie słyszał dzwonka radarowego i jeszcze śpi? — Filitra usiłowała go wytłumaczyć.
— Gdy jest alarm, wszyscy muszą być na swych posterunkach — oświadczył nawigator surowo. — Zachowanie El Durhama jest nieodpowiedzialne.
— Jakby sprawa polowania na meteoryty była mu obojętna. Parokrotnie już zwróciłem uwagę na to, że niezbyt poważnie traktuje swoje zadania — zauważył Paro Bacos.
Dyskusję na temat El Durhama przerwał ledwo dostrzegalny wstrząs rakiety. Potem do komory wyrzut ni napłynęło powietrze. Oznaczało to, że rakieta rozpoznawcza wróciła. Po dwóch minutach ciśnienie wyrównało się, wrota do pomieszczenia dziobowego stanęły otworem.
Również Kioto musiał odczekać te dwie minuty po przyjęciu jego rakiety przez statek kosmiczny. Właśnie otwierał luk wyjściowy, gdy otworzyły się drzwi do komory wyrzutni i wbiegli do środka astronauci. Kioto zrozumiał, że przybyli tu obejrzeć schwytany meteoryt. Cieszyło go, że tak się tą sprawą przejmują. A zatem nie był samotny tam w Kosmosie, wszyscy towarzyszyli mu myślami!
Pilot wynurzył się z kabiny, rozluźnił i zdjął hełm, po czym sięgnął do przyszytej zewnątrz, na wysokości piersi, kieszeni kombinezonu i wyjął meteoryt. Zatrzymawszy się na rampie startowej, uniósł kamień, tak że był dla wszystkich dobrze widoczny.
Rzeczywiście, bardzo przypominał maczugę. W oczach astronautów zaczął teraz zmieniać barwę. Wyraźnie bielał. Para wodna z powietrza osiadała na zimnym meteorycie, zamieniając się natychmiast w kryształki lodowe i śnieżne.
Kilka rąk wyciągnęło się po kamień. Yokohata wręczył go z chytrym uśmieszkiem Sagitcie. Lekarka sięgnęła rada, że jako pierwsza będzie mogła dotknąć kamienia z Kosmosu, ale w tym samym momencie upuściła go z okrzykiem strachu.
— Przecież on parzy — zawołała spoglądając z osłupieniem na warstwę lodu. Zaczęła mocno machać ręką, by ją ochłodzić.
Pilot roześmiał się.
— Mylisz się, Sagitto. On nie jest gorący, on jest zimny jak lód, a nawet jeszcze bardziej. Twój zmysł dotyku cię zmylił.
Roześmieli się wszyscy i Sagitta też, że dała się tak nabrać. Oczywiście jako lekarka wiedziała, że zmysł dotyku odbierając wrażenie „lodowato zimny” przekazuje do mózgu taki sam sygnał jak przy wrażeniu „gorący”, ale pod wpływem strachu nie pomyślała o tym.
Pilot chwycił meteoryt bez wahania, bowiem rękawice skafandra sporządzone były z materiału chroniącego zarówno przed zimnem, jak i przed gorącem.
— Za godzinę, dwie — powiedział fizyk Paro Bacos — będzie miał naszą „temperaturę pokojową”.
Yokohata z kamieniem w ręku zeskoczył z rampy startowej, pokazując wszystkim meteoryt. „Maczuga” lodowaciała coraz bardziej pod wpływem oddechu wielu ludzi, którzy okrążyli pilota. Biała warstwa miała już grubość dwóch do trzech milimetrów.
Filitra Goma żałowała, że nie może od razu zbadać meteorytu. Najchętniej już teraz wzięłaby go do swego laboratorium, by ustalić jego skład chemiczny. Również fizyk Bacos zezował na kamyk z Wszechświata. Chętnie sprawdziłby jego gęstość, wagę i promieniowanie radioaktywne.
— Więc jak? — zapytał dowódca — podtrzymujecie swój projekt?
— Tak, tak, dziś wieczorem obchodzimy święto ery kamiennej — odpowiedziano mu ze wszech stron.
O określonej godzinie na korytarzach statku kosmicznego ukazały się dzikie postacie, okryte skórami. Wszyscy kierowali się do „jaskini” — Pomieszczenia Etyki. Tam miała się odbyć zabawa.
Również Henry Lorcester opuścił swoją kabinę. Niezdecydowanie zatrzymał się pod drzwiami Filitry. Wstąpić po nią? — zastanawiał się. Już wkrótce po przybyciu na ŁA-408 zwrócił uwagę na małomówną i powściągliwą w stosunku do niego sąsiadkę. Ze wszystkimi pozostałymi członkami załogi nawiązał bez trudu serdeczny kontakt, jedynie ona jakby go unikała. Może uda mu się dziś wieczór przerzucić most koleżeńskiego porozumienia? Mocno zapukał do jej drzwi.
Otworzyły się zadziwiająco szybko. Filitra właśnie opuszczała swoją kabinę. Na sekundę zamarło jej serce. Przed nią stał nowy sąsiad Henry Lorcester. Złościło ją własne skrępowanie. Co to znaczy? Nie poznawała samej siebie.