Kerulen musiał przerwać wyjaśnienia, ponieważ wszystkie głowy obróciły się w stronę wielkiego ekranu. Na powiększonym obrazie zaczął się odznaczać mglisty refleks radarowy wielkości talerza. Wyglądało to jak cienka warstwa kurzu na szkle ekranu. Kerulen zaciemnił pomieszczenie i natychmiast obiekt ukazał się wyraźniej.
Astronauci — zaczęli dyskutować, rozważając różne możliwości zwalczania tych meteorytów.
— Czy będziemy musieli ściągnąć i inne statki? — zapytała Sagitta, rozglądając się wokół. Paro Bacos niepewnie pokręcił głową.
— Przede wszystkim musimy dostać się do roju na odległość kilkuset kilometrów, by móc stwierdzić jego wielkość — odpowiedział. Filitra doznała nieprzyjemnego uczucia. Rzuciła spojrzenie na ekran: mglista plama wyraźnie rosła.
— Może należałoby przedtem zrobić duży krąg wokół roju — poradziła trwożliwie. Odpowiedział jej głośny wybuch śmiechu. Łowcy asteroidów, przywykli do stałego kontaktu z wrogami podróży kosmicznych, nie myśleli schodzić z drogi rojowi meteorytów.
Kerulen wyłączył pilotron. Musiał teraz skierować pojazd na rój meteorytów lecący z prawej strony, w dużej odległości. Gdy kosmiczny łowca zmienił kurs, komendant znów powierzył pilotronowi dalsze sterowanie.
— A zatem za jakieś dwie godziny będziemy na miejscu. Około piętnastej dogonimy rój. A teraz — do przygotowań!
Astronauci kolejno opuszczali sterownię, udając się na miejsca alarmowe.
— Proszę, by czwórka nowicjuszy pozostała — powiedział dowódca — możecie wziąć udział w obserwacji pola i zdobywać doświadczenia z zakresu metodyki przygotowań do walk z meteorytami. Czy są jakieś pytania?
Filitra wykorzystała okazję.
— Jeżeli mgławica PRKG ma być rojem meteorytów, to powinna na obrazie radarowym występować ni jako mleczna plama, tylko jako nagromadzenie licznych małych iskierek. Przecież każdy meteoryt daje jasny, jakby kropkowany refleks. Wobec tego mamy przed sobą nie meteoryty lecz małą ciemną mgławicę kosmiczną?
— Na pozór rozsądne rozumowanie — powiedział dowódca — ale, chwileczkę, przekonajmy się, zrobimy próbę.
Za pomocą kilku obrotów wyłącznika zastąpił odbicie radarowe na wielkim ekranie obrazem telewizyjnym na szybie wielkości dwa na pięć metrów. Obecni znów mieli uczucie, że ściana jest przezroczysta. Ukazał się przepiękny, obraz świateł i ciemności.
W poprzek ekranu, na głęboko czarnym tle, z lewa na prawo ciągnęło się jasne, nierównomierne pasmom świetlne Drogi Mlecznej. Pośrodku tej jasnej taśmy sterczał wyraźniej ostro odgraniczony czarny kontur końskiego łba. Wyglądało to jak wycinanka. — To, co pani tu widzi, Filitro, to słynna mgławica Koński Łeb w gwiazdozbiorze Oriona, jedna z najbardziej znanych i charakterystycznych mgławic, oddal na od nas o setki lat świetlnych — wyjaśnił Kerulen. — Ciemne mgławice to nagromadzenie materii o konsystencji gazu lub pyłu. Najczęściej te mgły składają się; z metalowych cząstek, utrzymujących się przed chmurami gwiezdnymi jak nie przepuszczające światła zasłony. Te zasłony Są nieprawdopodobnie cienkie. Na tysiąc kilometrów sześciennych Kosmosu przypada jeden gram tego metalowego pyłu.
Znów trzask przełącznika. Koński Łeb zniknął, a jego miejsce zajęła panorama gwiezdna.
— A teraz macie przed sobą tę część Kosmosu, w której radar pokazał nam przedtem mgławicę PRKG. Gdyby to była ciemna mgławica, ujrzelibyśmy czarną plamę, jak w gwiazdozbiorze Oriona. Musiałaby tak samo wyraźnie odbijać się ód gwiezdnego tła jak Koński Łeb. Jak widzicie, nic takiego nie ma. I nie mogło być inaczej, gdyż ciemne mgławice są oddalone o wiele lat świetlnych. Refleks radarowy nie jest w stanie ich wykazać ze względu na te olbrzymie odległości, na ich ogromne rozprzestrzenienie i na ich znikomą gęstość. Możemy je spostrzec tylko optycznie. Natomiast mleczna plama na naszym kombinowanym ekranie radarowo — telewizyjnym oddalona jest od nas tylko o około dziesięć tysięcy kilometrów. Potem, gdy się zbliżymy, matowa plama rozpadnie się na liczne kropkowane radarowe refleksy. Możemy zatem przyjąć z pewnością, że mamy do czynienia z rojem meteorytów PRKG 763 (F12).
— Gdy patrzymy na obraz telewizyjny bez równoczesnego refleksu radarowego, odnosimy wrażenie, że nic nam nie zagraża. Jakże to jest złudne! — powiedział Oulu jakby do siebie po chwili milczenia, jaka powstała po wyjaśnieniach dowódcy. — Bez radaru popędzilibyśmy wprost na ten rój.
— Tak jest — skinął Kerulen. Znów trzasnął przełącznik. Telewizyjny obraz z niezliczonymi gwiazdami rozpłynął się, na ekranie pozostał tylko refleks radarowy. Mleczna plama roju meteorytów powiększyła się przez ten czas. — Jeśli nie spostrzegamy jeszcze roju (który jutro o tej porze nie będzie już istniał, ponieważ go zlikwidujemy) jako nagromadzenia punktów świetlnych, to dzieje się tak dlatego, że bądź odległość jest jeszcze zbyt wielka, bądź też meteoryty są bardzo maleńkie — ciągnął Kerulen. — Oczywiście musimy się upewnić co do budowy i rozczłonkowania roju, co do jego wielkości i objętości, składu i gęstości, zanim rozpoczniemy zwalczanie meteorytów. — Tymi słowami Kerulen chciał zakończyć wyjaśnienia dla kosmicznej młodzieży, ale czwórka słuchaczy nie była jeszcze zadowolona.
— A zatem będę musiał zrobić wycieczkę rakietą rozpoznawczą? — zapytał rozradowany Kioto Yokohata. — Będę musiał wlecieć w rój.
— Tak i nie — odpowiedział Kerulen po zastanowieniu. — Lecieć będziesz musiał rzeczywiście, ale nie w rój, co zresztą dla małych pojazdów kosmicznych przy odpowiedniej szybkości bynajmniej nie jest niebezpieczne. Będziesz musiał tylko stwierdzić jego przestrzenne rozmiary. Powierzchniowe rozmiary roju znamy już z naszej perspektywy nalotu na podstawie rysunku radarowego. Twoim zadaniem będzie stwierdzenie głębokości roju. Wewnętrzną strukturę pola meteorytów zbadamy następnie za pomocą próbnych pocisków.
— Czy mamy tylko obserwować ekran, czy też możemy wziąć udział w innych przygotowaniach? — informował się elektronik z Indii, Rai Raipur.
— Otrzymacie zadania — odpowiedział Kerulen. — Nikeria, dla nas już wszystko jest jasne. Zorganizujemy przy formaksie małą zawieruchę rachunkową. Kioto otrzymał już zadanie. Idź teraz i przygotuj do startu „Koliber”. Weź ze sobą kamerę. Potrzebne nam będą zdjęcia drugiej strony roju.
— Jak mam go fotografować? Nie świeci przecież ani własnym, ani odbitym światłem. Zdjęcia będą czarne — powiedział pilot.
— Zgadza się — uśmiechnął się Kerulen. — „Chodzi tylko o to, byś fotograficznie utrwalił obraz, który rzuci ci radar „Kolibra” na ekran.
— Ach tak, oczywiście. — Wygłupiłem się, pomyślał Kioto. Jakże mogłem zadać takie pytanie. Przecież jeszcze na Ziemi uczyłem się, jak fotografować obrazy radaru w takich wypadkach.
— A ty, Filitro, proszę, pomożesz radiotechnikowi przy pomiarach.
— Stop, stop! — wtrącił się fizyk Paro Bacos. — To już dla nas, starych łowców, nic nie zostanie. A chcemy też otrzymać jakieś zadania, panie komendancie!
— Ależ oczywiście, panie fizyku atomowy — Kerulen podjął żartobliwy ton Węgra — pan natychmiast pójdzie spać!
Paro Bacos zrobił minę, jakby się poczuł dotknięty.
— Przecież nie mówi pan tego na serio, panie komendancie — poskarżył się.
— A jednak tak, panie fizyku atomowy. Mówię pełnie poważnie. Rozkazuję panu iść spać. Czemu? Bardzo proste. Pan fizyk atomowy będzie obsługiwał helikon, ale dopiero za parę godzin, gdy wszystkiej przygotowania zostaną zakończone i rozpocznie zwalczanie meteorytów. Musi pan być wypoczęty. Zrozumiano?