— Tak jest, panie komendancie! — Paro Bacos zasalutował.
— A dla pana, El Durham, też mam coś do robotyk Proszę, niech pan przygotuje dwa pociski próbne. Proszę je zaopatrzyć w automatycznego szpiega z małym ładunkiem hamującym z rakietowego materiału pędnego.
— Tak jest. Czy zaopatrzyć poza tym próbne pociski w ładunek plutonu?
— Jak to? Ach tak, tak. Na wypadek, gdyby nie udało się próbnych pocisków ponownie schwycić i gdybyśmy je musieli zniszczyć przez zapalenie zdalne. Racja. Mamy dosyć plutonu własnej produkcji. Reaktor grawitacyjny dostarcza go w dużych ilościach. Dobrze, że mi pan o tym przypomniał.
Dowódca kontynuował wydawanie poleceń. Otrzymali je również pozostali członkowie załogi, po czym każdy poszedł do swojej pracy.
Filitra Goma baczniej przyjrzała się pulpitowi radiowemu i radarowemu. Na jednym z foteli leżała książka. Wzięła ją do ręki i przeczytała duży napis na okładce:
Aha, więc to jest ten katalog. Z zainteresowaniem przerzucała kartki grubego tomu. Niewiarygodne, ile jest tych pól meteorytów! Wiele z nich miało przed numerem rejestracyjnym znak minus tłustym drukiem. Oznaczało to, że zostały już zlikwidowane i nie stanowią niebezpieczeństwa dla podróży kosmicznych. Ale większość numerów zaopatrzona była w ostrzegawczy czerwony plus.
Filitra postanowiła przestudiować katalog., Tymczasem jednak odłożyła książkę, by pomóc Norbertowi Frankenowi przy pomiarach.
Henry Lorcester był jednym z tych, którym przy podziale zadań nie przypadło nic. Nie sprawiło mu to jednak przykrości, gdyż znał nazbyt dobrze tok prac, które teraz nastąpią. Miał przecież za sobą dziesięciomiesięczną służbę na statku kosmicznym młodej generacji ŁA-417. Poprzestał więc na przyglądaniu się poczynaniom Filitry.
Mleczna mgławica na centralnym ekranie znów się wydatnie rozszerzyła. Stanowiła teraz nieregularny twór o średnicy około półtora metra, przy czym obraz narastał z minuty na minutę. Tu i tam zaczęły się już ukazywać poszczególne iskierki. Były to największe meteoryty roju.
Do Lorcestera podszedł Norbert Franken. — Może byś mi trochę pomógł? Przydałby mi się jeszcze jeden pomocnik.
— Ależ oczywiście — odpowiedział Lorcester. — Co mam robić?
— Trzeba uruchomić dodatkowe urządzenie radarowe. Im bardziej zbliżamy się do pola, tym większe jest niebezpieczeństwo zderzenia z zewnętrznymi meteorytami. Mogą zostać przyciągnięte przez nasze sztuczne pole grawitacyjne i nakierowane na nasz statek.
Ledwo Franken zdołał wypowiedzieć to zdanie, gdy już jego obawy się spełniły.
Henry Lorcester poczuł, że jego ciało traci ciężar. Zrobiło mu się dziwnie i lekko. Przestał odróżniać, gdzie góra, a gdzie dół. Odniósł wrażenie, że wszystko kręci się wokół niego w zamieszaniu. Wreszcie pojął, że się unosi. Ostrożnie, unikając gwałtownych ruchów, chwycił poręcz fotela. Chciał się wciągnąć w fotel i przypasać. Ale nie udało mu się.
Równocześnie z utratą ciężkości statek przeniknął głęboki dźwięk, jakby pomruk. Był to sygnał oznaczający, że pilotron chwilowo wyłączył sztuczne pole grawitacyjne. Krótko zadźwięczał dzwonek radarowy.
Nagle gwałtowne pchnięcie. Rakieta ominęła jakiś meteoryt.
Palce Lorcestera nie utrzymały poręczy fotela. Jakby go coś kopnęło i pofrunął w stronę wysokiej ściany czołowej cyklonu matematycznego.
Wyglądało to bardzo śmiesznie. Oulu stanął, bynajmniej nie dobrowolnie, na rękach na klawiaturze mózgu elektronowego. Próbował się przytrzymać. Kerulen atakował ścianę głową, ale w ostatniej chwili udało mu się odbić ramieniem. Filitrę rzuciło na fotel.
Tylko Salamah El Durham potrafił — zadziwiająco zwinnie prześliznąć się do helikonu. Dzięki specjalnemu treningowi na Ziemi mógł w takich sytuacjach do pewnego stopnia panować nad członkami i mimo stanu nieważkości jakoś się poruszać. Jego twarz nachyliła się nad radarowym celownikiem helikonu. Naciśnięcie guzika — i z rakiety wytrysnęła wiązka śmiercionośnych promieni. W pobliżu statku coś się rozżarzyło. Był to maleńki meteoryt, który zjawił się nagle, a teraz, trafiony promieniami helikonu, wyparował. Wszystko to rozegrało się w ciągu kilku sekund.
Powoli cichło głębokie buczenie. Grawitacja wzrastała. Ciała odzyskiwały normalną wagę i opadały na podłogę. Ludzie przyjmowali znów pionową postawę, oddychali głęboko i uśmiechali się do siebie.
Potem wszyscy wrócili do zwykłej pracy, jak gdyby się nic nie stało.
— Filitra wygrzebała się spod fotela. A więc to jest tak, jak statek niespodzianie spotka meteoryt — pomyślała. Zanim zdoła się zebrać myśli, już jest po wszystkim.
Ostrzeżony przez ten wypadek Lorcester natychmiast wziął się do roboty, dokładnie obszukując otoczenie statku. Odkrył tylko kilka pojedynczych meteorytów. Nie były jednak niebezpieczne, ponieważ nie znajdowały się na torze rakiety. Mimo to Lorcester parokrotnie podchodził do helikonu, celował i meteoryty zamieniały się w parę.
Im bardziej statek zbliżał się do roju, tym większe stawało się zagęszczenie mikrometeorytów. Nie wyrządzały jednak szkód, ponieważ już przy zetknięciu ze statkiem same wyparowywały na skutek wysokiej temperatury.
— Liczba cząstek wzrosła z dwudziestu siedmiu do czterdziestu trzech — zameldował Franken dowódcy. Instrumenty pomiarowe rejestrowały więc teraz czterdzieści trzy zderzenia statku na minutę z mikroskopijnie małymi cząstkami kurzu kosmicznego. Około godziny piętnastej łowca kosmiczny dogonił rój meteorytów. Teraz rozpoczęła się praca badawcza, od której wyników zależało, w jaki sposób zniweczą to źródło niebezpieczeństw.
Najpierw wystartował pilot Yokohata celem przeprowadzenia obserwacji z rakiety rozpoznawczej. Wkrótce potem wystrzelono przygotowane przez El Durhama dwa próbne pociski, które bardzo szybko osiągnęły meteoryty i wdrążyły się w rój. Wyposażono je w różnorodną aparaturę pomiarową, która nieprzerwanie zbierała dane i przekazywała je statkowi. Pociski były tak małe, że niesłychanie rzadko dochodziło do kolizji w polu meteorytów.
Gdy więc obydwie próbne torpedy przebiły się przez pole meteorytów i miały za chwilę je przegonić, zapalono zdalnie, za pomocą sygnału radiowego, ładunki hamujące. Palące się gazy trysnęły w kierunku przeciwnym lotowi pocisku. Torpedy straciły na szybkości i meteoryty znów je dogoniły. W ten sposób przyrządy miernicze pocisków mogły po raz drugi zmierzyć pole meteorytów, co uzupełniło informacje astronautów o strukturze roju. Statkowi udało się schwytać ponownie pociski i przyjąć je na pokład. El Durham mógł rozbroić ładunek plutonu. Na szczęście automatyczni szpiedzy nie wyrwali się spod kontroli i nie zaszła potrzeba ich zniszczenia.
Dzięki pociskom wyjaśniono, że w polu istnieje tylko kilka większych meteorytów, wielkości gołębich jaj. Dwadzieścia procent roju, kilkaset sztuk, miało wielkość kamyków. Osiemdziesiąt procent były to meteoryty nie większe od ziarenek piasku. Poza tym było wiele pyłu kosmicznego. Przeciętnie na kilometr sześcienny wypadało nie więcej niż dwanaście gramów masy. W warunkach kosmicznych oznaczało to jednak dużą gęstość.
Te dane wraz z wynikami badań rakiety rozpoznawczej dawały dość dokładny obraz pola meteorytów. Rój był»w przybliżeniu kulistym nagromadzeniem najmniejszych meteorytów, rozciągającym się na przestrzeni stu dziewięćdziesięciu kilometrów.
Po stwierdzeniu tych wszystkich szczegółów łowcy asteroidów rozpoczęli niszczenie roju. Dobrze wypoczęty Paro Bacos pojawił się w sterowni i zajął miejsce przy helikonie. Przed nim leżała duża tabela, sporządzona przez Oulu Nikerię z pomocą mózgu elektronowego. Zawierała wskaźniki dotyczące nastawiania i obsługi miotacza promieni przy likwidacji poszczególnych odcinków pola meteorytów.