Za to Mirsanow i Lorcester mogli zanotować sukcesy: po licznych eksperymentach w laboratorium udało 1 im się rozwiązać zagadnienie chwytania anty cząstek.! Naukowcy ci opracowali mianowicie pułapkę antycząstek.
Budowa tej pułapki miała trwać tylko kilka dni. Brakowało jedynie odpowiedniego terenu w Kosmosie. Takim terenem mógłby być jakiś większy meteoryt, asteroid lub planetoida. Gdyby statek wkrótce napotkał jedno z tych ciał kosmicznych, Mirsanow mógłby przystąpić do swego wielkiego eksperymentu.
Nieoczekiwanie szybko nastręczyła się okazja dla uczonych.
Któregoś dnia zepsuło się jedno z urządzeń radarowych. Łożysko anteny zakleszczyło się, antena przestała krążyć. Nagłe zahamowanie jej ruchu, spowodowało uszkodzenie kabla, a to z kolei błąd w połączeniu. Wreszcie — wskutek tego błędu — znacznie wzrósł zasięg uszkodzenia radarowego.
Zakłócenie zauważono po paru minutach; trzech członków załogi zaczęło się przygotowywać do opuszczenia statku. Przygotowania trwały dwadzieścia minut — trzeba było nałożyć ciężkie skafandry kosmiczne, a poza tym zapakować odpowiednie części wymienne i narzędzia.
W momencie kiedy monterzy zaczęli, jeden po drugim, opuszczać statek przez śluzę, na ekranie zakleszczonej anteny w centralnej sterowni ukazał się refleks radarowy. Dyżurny poprosił monterów, by się wstrzymali z naprawą anteny, a następnie zawiadomił Kerulena, że w tej chwili zostało odkryte w odległości około siedmiu milionów kilometrów, w zasięgu pięćset dwudziestego siódmego kręgu słonecznego, jakieś duże ciało kosmiczne.
Informacja ta dotarła do dowódcy w laboratorium antycząstek. Przyszedł tam, by posłuchać wyjaśnień Mirsanowa i Lorcestera na temat zasady działania pułapki. Cała trójka z uwagą wysłuchała informacji ze sterowni. Spojrzeli po sobie porozumiewawczo.
— To nam bardzo odpowiada — powiedział Mirsanow.
— Nieco za daleko — dorzucił Lorcester.
— Tak, ale mimo to spróbujemy — zdecydował Kerulen — niech się pan porozumie z Nikerią, by obliczył najkorzystniejszy punkt przecięcia na torze obiektu radarowego. Ruszymy na tę kruszynę — rozkazał dyżurnemu w sterowni. — Niech pan pomoże matematykowi i stwierdzi elementy orbity tego obiektu. Potem będzie można przystąpić do naprawy radaru. Po usunięciu zakłóceń proszę natychmiast ponownie rozpocząć obserwację obiektu.
Matematyk Oulu Nikeria nie potrzebował wiele czasu, by przy formaksie dokonać obliczeń. Zakomunikował dowódcy, że do obiektu radarowego można dotrzeć w ciągu pięciu i pół dnia. Kierunek i szybkość lotu obiektu są korzystne. Niedawno przeleciał swój najbardziej oddalony od Słońca punkt orbity i obecnie zaczął z rosnącą szybkością zbliżać się do Słońca. Należy przerwać obecny lot kołowy i z nieco zmienioną szybkością ruszyć w kierunku punktu przecięcia, daleko poza pięćset dwudziestym kręgiem. Po osiągnięciu obiektu można mu będzie mniej więcej przez dziesięć dni towarzyszyć. Ten manewr zbliży statek znów do pięćset dwudziestego kręgu.
Kerulen nawiązał teraz kontakt z rakietą wiodącą. Zakomunikował dowódcy o swych zamiarach. Rakieta wiodąca zatwierdziła plan i udzieliła Kerulenowi zezwolenia na lot w kierunku spostrzeżonego obiektu radarowego.
Mirsanow i Lorcester cieszyli się. A zatem za pięć, sześć dni będą na miejscu. Do tego czasu zdążą zbudować poszczególne elementy i pułapka antycząstek będzie gotowa do montażu. Może to ciało kosmiczne okaże się odpowiednie do wypróbowania pułapki?
Po powrocie na statek trzech monterów, którzy odnaleźli i naprawili uszkodzenie anteny radarowej, Kerulen przystąpił do manewru sterowniczego. ŁA-408 opuścił łańcuch poszukiwań i całą flotyllę. Wziął kurs na punkt Wszechświata, w którym miał się spotkać z nie znanym ciałem kosmicznym.
W minionym tygodniu Norbert Franken wykorzystywał każdą okazję, by znów natrafić na ślad owego dziwnego echa, które przypadkowo usłyszał przed dwoma miesiącami przy pierwszej wspólnej z flotyllą emisji namiarowej. Wykorzystywał każdą sekundę galaktyczną, by między obiema emisjami radiolokacyjnymi słuchać długości dwa tysiące dziesięć megaherców. — Ale ani razu nie udało mu się złapać echa.
Zaczął więc systematycznie, godzina po godzinie”, słuchać tej fali. Już po czterech dniach zakończyło się to sukcesem: usłyszał zagadkowe sygnały po raz drugi. Był zaskoczony. Nie spodziewał się, że w tak krótkim czasie znów odkryje ową niezrozumiałą emisję, przypuszczał raczej, że będzie musiał czekać miesiącami. Bez trudu stwierdził, w jakich odstępach można odbierać sygnały — mniej więcej co dwadzieścia godzin. Stanowiło to początek serii ważnych spostrzeżeń radiowych, które miały mu zadać jeszcze niejedną zagadkę. Niestety, aparatura odbiorcza statku kosmicznego nie była wystarczająco czuła, by mógł głośniej i wyraźniej usłyszeć sygnały. Zbudował więc specjalny odbiornik, który miał służyć wyłącznie do jego obserwacji. Dzięki nowemu ustawieniu części aparatu wykorzystane zostały określone zjawiska drgań atomów pewnych elementów, co pozwoliło osiągnąć nad wyraz wysoką selektywność. Właśnie dziś Franken zamierzał wypróbować swój aparat.
Sygnałów należało oczekiwać wczesnym przedpołudniem. Na zewnątrz, w Kosmosie, przed iluminatorem kabiny Frankena, oczywiście nie było ani śladu światła. Tak teraz, jak i uprzednio panował kosmiczny mrok. W statku, jak zawsze, świeciło sztuczne, pośrednie światło, zbliżone do ziemskiego światła dziennego. Wprawdzie nie mogło ono zastąpić naturalnego światła słonecznego, takiego, do jakiego byli przyzwyczajeni na Ziemi, ale wraz z innymi urządzeniami pomagało zwalczać przygnębienie, powodowane ciemną pustką Wszechświata. Światło zmieniało się w ciągu doby; naśladowało pory dnia. O tej porze na przykład można było przypuszczać, że „na dworze” jest wesoły ranek, nieco tylko zachmurzony.
Nawet temperatura kształtowała się podobnie jak na Ziemi. W czasie ziemskiego poranka w pomieszczeniach rakiety było chłodnawo i świeżo. Dopiero w miarę upływu godzin ocieplało się, a w porze popołudniowej robiło się prawie gorąco.
Przez główny korytarz, który nie stracił jeszcze porannej świeżości, spieszył Franken do centralnej sterowni, gdzie usiadł przy pulpicie radiowym i radarowym. Na stoliku obok jego stanowiska pracy był już aparat specjalny.
Przejęty oczekiwaniem Franken włączył nową aparaturę. Jak zawsze początkowo dał się słyszeć jedynie lekki szum i od czasu do czasu trzaski. Potem jednak rozległy się owe typowe dla radia kosmicznego szelesty, wynikające z atomowych procesów; gdzieś, tam w nieskończonych przestrzeniach Wszechświata z eksplozji gwiezdnych, z przeobrażeń energii pulsujących słońc i kosmicznych chmur gazowych. Franken kręcił gałkami i nacisnął kilka klawiszy. Wreszcie szelesty ustały całkowicie, zapanowała dziwna cisza. Franken odczuł ją tak, jak gdyby pochylił się nad głęboką studnią, która pochłania nawet szum kropelek ściekających z cembrowiny. Aż wreszcie oczekiwany sygnał zabrzmiał wyraźnie. Wydawało się, że Franken znalazł jedno z owych nielicznych okienek Wszechświata, podobnych do tuneli, w których można niemal bez przeszkód nadawać sygnały radiowe nawet na olbrzymie odległości. Zbudowany przez niego aparat działał bez zarzutu.
Ucieszył się. Rozpoczęła się zagadkowa emisja. Najważniejszą rzeczą było teraz stwierdzenie źródła owego dziwnego echa namiarowego.
Uważnie słuchał sygnałów. Mógł być zadowolony. Wprawdzie fala zanikała jak poprzednio, ale o wiele mniej. Zakłócenia nie mogły zagłuszyć sygnałów. Franken zastanawiał się, jak stwierdzić, skąd one pochodzą. Może jakieś wyjaśnienia dałyby próby z odpowiednio kierowanymi antenami odbiorczymi lub radiolokacyjne? Wydawało mu się jednak, «że echo ma bardzo szerokie rozproszenie. Wprawdzie automatycznie wszystkie anteny macały w jednym kierunku, w kierunku pasma świetlnego Drogi Mlecznej, ale to był jedyny punkt oparcia dla lokalizacji źródła namiaru, sam przez się niczego nie dowodzący.