Magnetyczne słońce zgasło, kosmiczna ciemność otuliła tajemniczą budowlę. Mirsanow zaczął zebranym objaśniać na tablicy sposób działania pułapki.
— Pułapkę antycząstek skopiowaliśmy z natury, z mikroskopijnego świata drobnoustrojów — powiedział profesor. — Nasza pułapka pracuje podobnie jak orzęski. Ten wielokomórkowiec wsysa przez rodzaju lejkowatego węża słodką wodę, w której żyje i która zawiera dlań pożywienie. Wprowadzamy do pułapki przez delikatną siatkę leja wielkie zasoby energii wykorzystując nadwłaściwości pewnych metali. Ta energia wytwarza pole magnetyczne, wysysające na — r ładowane elektrycznością cząstki elementarne, które znalazły się w pobliżu leja. Natomiast kosmiczny pył — cząstki obojętne elektrycznie — nie zostają wessane. Tak więc do wnętrza pułapki, do betonowego sześcianu, mogą się dostać tylko elektrycznie na — ładowane cząstki elementarne. Tam zaś specjalne urządzenie oddziela normalne cząstki od antycząstek. Niepotrzebne nam i nie interesujące nas normalne cząstki zostają przez otwór w sześcianie — wypryśnięte w Kosmos, zaś przesiane antycząstki dostają się do komory próżniowej, gdzie pola sił utrzymują je w zawieszeniu. W żadnym wypadku nie mogą one spotkać się z normalnym atomem, nie mogą więc ani dotykać ścianek komory, ani atomu materii w postaci gazowej, gdyż zostałyby zniszczone i stracone dla nas.
Timofiej Mirsanow podszedł do pulpitu radiowego i radarowego, przełożył dźwignię i meteoryt otrzymał radiowy rozkaz uruchomienia pułapki antycząstek.
— Po upływie dwudziestu czterech godzin zatrzymamy na krótko pułapkę, by zorientować się, jakie są pierwsze wyniki eksperymentu. Przypuszczam, że do tego czasu zbierze się tam już pewna ilość antycząstek.
Nazajutrz Mirsanow i Lorcester udali się ponownie do pułapki. Z bijącym sercem opuścili rakietki, umocowani linami zabezpieczającymi. Jaki będzie wynik eksperymentu po upływie pierwszej doby?
Przez ciasne przejście dostali się do wnętrza sześcianu, podzielonego na szereg wąskich komórek. Tylko do jednej z nich mógł się dostać człowiek, umieszczono tam więc aparaturę pomiarową i urządzenia matematyczne. Uczeni niecierpliwie spoglądali na główny mechanizm liczący. Odczytali wielocyfrową liczbę. Dwie okutane w skafandry kosmiczne postacie radośnie padły sobie w ramiona. Zgrzytnęło szkło pancerne hełmów.
Nagle Lorcester wysunął z luku głowę w hełmie, przy którym umieszczona była maleńka antena nadawczo-odbiorcza, i zawołał:
— Eksperyment udał się! Biliony uderzeń.
— Serdeczne gratulacje — odkrzyknięto ze statku — cieszymy się razem z wami!
Mechanizm liczący zarejestrował wiele bilionów uderzeń antycząstek. Był to nieoczekiwanie wielki sukces. Wprawdzie te biliony antycząstek razem wzięte nie stanowiły nawet miligrama masy, ale sukces był niewątpliwy, pułapka działała. Zadowoleni badacze wrócili na statek kosmiczny.
6. Radiolatarnia ostrzegawcza
Służba w sterowni * Tajemniczy transuran * Zniekształcona emisja radiowa * Adonis milczy * Lądowanie na asteroidzie *Zniszczony nadajnik.
Paro Bacos miał służbę w centralnej sterowni. Była noc, załoga statku kosmicznego spała. Zespoły napędowe milczały. Nie musiały pracować, maszyna bez napędu szła swym torem wokół Słońca, wzdłuż pięć — et dwudziestego kręgu słonecznego, stale z jednakową szybkością.
Około godziny 1.00 zameldował się formaks, zapłonęła czerwona lampka — znak zakłóceń.
Bacos obudził przez telefon Rai Raipura. Inżynier elektryk powinien natychmiast usunąć uszkodzenie, gdyż nawet najmniejsze zakłócenie mogło skłonić mózg elektronowy do fałszywych wniosków i błędnych rozkazów sterowniczych.
Rai zjawił się po kilku minutach. Na podstawie numeru lampy ostrzegawczej i rodzaju jej rytmicznego rozżarzenia mógł stwierdzić, gdzie należy szukać zakłócenia. Otworzył mózg elektronowy obok klawiatury, by dostać się do urządzenia wejściowego do wprowadzania informacji. Po kwadransie brązowa twarz Raipura znów ukazała się w czworokątnym otworze. Skinieniem przywołał Paro Bacosa i podał mu prostokątną płytkę. Był to jeden z obwodów drukowanych.
W kilku miejscach delikatne jak włos łączenia, zastępujące cienkie druciki, były porwane, a całą płytkę pokrywały brunatne plamy. Były to nikłe ślady agresywnych oparów kwasów z powietrza cyrkulującego po statku, które osiadły na płytce, powodując zniszczenie połączeń.
Bacos przyniósł zapasową część ze składu, a Rai umieścił ją w mózgu elektronowym. Czerwona lampka zgasła. Obaj kosmonauci wymienili jeszcze parę zdań, — po czym Rai wrócił do kabiny.
Pozostawszy sam Bacos włączył wielki ekran. Najpierw sprawdził kurs na obrazie dzioba za pomocą rzutnika mapy gwiezdnej. Oba obrazy, telewizyjny i rzutowany, pokrywały się. Kurs, narzucony przez pilotron, był prawidłowy.
Potem przełączył aparat na kamery lewej burty. Ujrzał na ekranie część firmamentu; zobaczyłby ją też wyglądając przez jeden z małych iluminatorów stałych, zaopatrzonych w grube szkło pancerne.
W czasie swych gwiezdnych lotów przyzwyczaił się już do ciągłego przenoszenia obrazów kamer na wielki ekran. Jeśli będę miał szczęście, to obejrzę sobie niszczenie jakiegoś meteorytu przez któryś ze statków naszej flotylli — pomyślał.
Węgier lubił te ciche godziny służby w sterowni.; Również dziś, siedząc w fotelu, wpatrywał się zamyślony w wielką panoramę gwiezdną. Ten potężny i wspaniały obraz jest wciąż taki sam — rozmyślał — a jednak stale inny. Ta połyskująca czarna nieskończoność jednocześnie budzi strach i sączy spokój. Zdawało się, że statek wisi nieruchomo w pustce. Nic nie zdradzało jego wielkiej szybkości. Odległość od gwiazd była zbyt ogromna. Najbliższe z tych świecących słońc, gwiazda Alfa w gwiazdozbiorze Centaura, oddalona była o około czterdzieści jeden trylionów kilometrów. Promień świetlny dotarłby tam dopiero za cztery lata i trzy miesiące. Przy tak niesamowitych odległościach można było, jeśli nawet statek leciał z prędkością bliską prędkości światła, dopiero po dłuższym czasie stwierdzić przesunięcia gwiazd.
Paro Bacos w czasie takich samotnych godzin wspominał swego zaginionego we Wszechświecie przyjaciela; z pewnością on i jego koledzy z opanowaniem i godnością oczekiwali w swych ostatnich minutach nieuchronnej śmierci kosmicznej. Może zostali zaskoczeni, niczego się nie spodziewając? A może musieli bezczynnie, między nadzieją a obawą, oczekiwać katastrofy? Czy ich rozwalona rakieta, bezbronna wobec siły przyciągania ciał kosmicznych, runęła na jakąś planetę i rozbiła się na jej powierzchni? Czy może spłonęła w atmosferze? A może wreszcie martwi już ludzie, zamknięci w statku kosmicznym, będą wiecznie pędzili przez mrok i pustkę, nawet po śmierci osaczeni przez złe moce Wszechświata?
Nagle na ekranie w oddali zapłonęła oślepiająca iskra. Paro Bacos poderwał się. Iskra szybko urosła do wielkości kulki i nadal powiększała się, aż do rozmiarów ognistej piłki, szybko jednak tracąc siłę świetlną. To był znak życia od sąsiedniego łowcy przestrzennego. Odnalazł meteoryt i zniszczył go. Bacos z satysfakcją przyglądał się zjawisku. Koledzy z innego statku, jak gdyby znali jego myśli, zemścili się za jego przyjaciela.
Bacos włączył się na fale sąsiada, by posłuchać ich emisji. Radzista tego statku zameldował rakiecie wiodącej zniszczenie pojedynczego meteorytu, podając jego wielkość, kształt i masę oraz wyniki innych pomiarów, między innymi analizę spektralną.