Właśnie dzisiaj, właśnie teraz przepływają nad nami emisje radiowe tych, którzy znaleźli drogę, środek do porozumienia.
Od końca ubiegłego tysiąclecia naukowcy wszystkich kontynentów usiłują odcyfrować i zrozumieć za pomocą olbrzymich radioteleskopów zagadkowe pismo Wszechświata i nieznane symbole obcych istot. Dotychczas jeszcze ludzkości się to nie udało. Nikt nie potrafi przewidzieć, kiedy ludzie zdołają osiągnąć ten wielki cel i czy mieszkańcy Ziemi staną wobec żywych obcych istot, zanim nauczą się mowy galaktyki, czy też odcyfrujemy znaki przestrzeni, zanim ujrzymy obce istoty.
Od miesięcy, każdorazowo w odstępach dwudziestogodzinnych, odbieram echo naszego sygnału namiaru. Ale do tego echa dołączone są wyraźnie słyszalne obce sygnały, których nie znam. Przypuszczam, że jakieś wysoko rozwinięte istoty poznały w nas, w ludzkości, przyszłych braci. Te istoty odkryły kiedyś, że w pobliżu żółtej gwiazdy, Słońca, istnieje planeta, Ziemia, na której są warunki sprzyjające życiu. Zaczynają nas uczyć swego języka radiowego. Ta nauka będzie dla nas żmudna. Potrwa długo, zanim w pełni poznamy ten język.
Gdy w dniu dzisiejszym wynurzyła się obca rakieta, przypuszczałem, że to kosmiczny statek z obcego świata. Ale największe zdumienie wzbudziło we mnie dziwne zachowanie tego szczególnego posłańca obcego świata. Dawno musieli przecież stwierdzić, że na ich drodze znajduje się coś żywego. Dlatego też ich zachowanie wydawało mi się bezwzględne, ba, nawet niebezpieczne.
Nie powinniśmy się poddawać iluzji wielkiej godziny, powinniśmy dokładnie zbadać sprawę. Dziwne było na przykład owo przypominające przygotowania do napaści przyczołgiwanie się nieznanego statku kosmicznego, dziwne zniszczenie stosu ostrzegawczego na Adonisie. Niezrozumiałe było uporczywe milczenie wobec naszych nawoływań i prób porozumienia, otrzymaliśmy tylko jeden znak życia od obcych: ich nagły manewr hamujący. Zastanawia mnie również lecenie bazy przerwania wszelkiego kontaktu radiowe go. Chodzi zatem o to, by obcy nie mieli możliwość podsłuchu. Nie powinni się dowiedzieć, co zamierzamy. Na te wszystkie pytania musimy znaleźć odpowiedź. Wobec tego, że nie wiemy, z kim lub z czym mamy czynienia, musimy być bardzo ostrożni.
Proponuję czekać przybycia flotylli, a do tego czasu obserwować pojazd V i następnie, wspólnie z flotyllą przygotować się do zbadania obcej rakiety.
Norbert Franken zakończył sprawozdanie. Cofnął i usiadł na fotelu w pobliżu białej kolumny.
Zanim udzielono głosu Paro Bacosowi, nawigator odczytał jeszcze raz wszystkie radiotelegramy, wymienione z rakietą wiodącą i bazą. Chodziło o to, wszyscy mogli sobie uzupełnić luki w obrazie najnowszych wydarzeń. W Pomieszczeniu Etyki unosił cichy gwar rozmów tych, którzy wymieniali poglądy. Rozważania Frankena o życiu na innych świat i możliwościach wejścia w kontakt z tamtejszymi istotami wzbudziły duże zainteresowanie.
Paro Bacos zostawił wszystkim czas na przetrawienie tego, co usłyszeli. Gdy wreszcie powstał, wszyscy spojrzeli nań z niekłamanym zainteresowaniem. Stanął krzesłem i trzymając się oparcia rozpoczął:
— Astronauci! Po pierwsze chcę wyrazić radość, że grupy robocze, które znajdowały się na asteroidzie gdy ukazał się statek V, wróciły na pokład w pełnym składzie i bez strat. W obliczu nieznanego niebezpieczeństwa bardzo martwiliśmy się o was.
A teraz w sprawie statku V. Życzyłbym sobie, by Norbert Franken się nie mylił. Byłoby piękne, gdyby ludzkość wreszcie znalazła w przestrzeni kosmicznej istoty o równej sobie czy nawet większej sile ducha. Byłoby wspaniałe, gdybyśmy to my wysłannikom obcych, światów podali dłoń na powitanie i towarzyszyli im do naszej ojczystej planety Ziemi.
— Niestety fakty, o których wiemy, dopuszczają jeszcze inny wniosek. Ten wniosek brzmi: statek V jest ostatnim miejscem spoczynku ziemskich kosmonautów, którzy, jak my, wyruszyli, by poprzez badania wzbogacić wiedzę ludzkości.
W sali panowała cisza, ale przy tych słowach wszyscy wstrzymali oddech. Rai Raipur podniósł się powali i uroczyście. Skrzyżował ręce wedle zwyczajów swego hinduskiego, kręgu kulturowego i pochylił się z uwagą. Choć nie było jeszcze pewne, którą z tych dwóch tajemnic kryje siatek V, wszyscy obecni powstali. Gdy po minucie milczenia siedli znowu, Paro Baeos zaczął mówić dalej.
— Chcę wam teraz podać, jakie są źródła moich przypuszczeń. Kształt „V” wziął się stąd, że rakietę potrącił ostry skalny kolec meteorytu. Pod wpływem zerknięcia obydwu ciał statek kosmiczny uległ zgnieceniu pośrodku. Gdyby, meteoryt nie tylko trącił rakietę, lecz bezpośrednio ją ugodził, rakieta zostałaby zupełnie zdruzgotana lub co najmniej rozpadłaby się na kilka części.
Ten meteoryt, koledzy, został zniszczony przed tygodniem. Było to wtedy, kiedy nasz statek rozkaz powrotu i budowy nowej radiolatarni na Adonisie. Miałem wówczas dyżur w sterowni i zaobserwowałem moment niszczenia ciała kosmicznego przez pojazd sąsiadujący z nami w łańcuchu poszukiwaniu flotylli. Radiotelegram, przekazany przez sąsiednią rakietę do rakiety wiodącej, zawierał obok zwykłych danych, godny uwagi meldunek. Głosił on, że analiza chmury poeksplozyjnej wykazała obecność śladów transuranu plutonium. Dlatego też należy przyjąć, co następuje: ów zniszczony meteoryt musiał przed dziesiątkami lat trafić w rakietę ziemską. Przy tej okazji cząstki reaktora rozmnażającego pozostały w kamieniu meteorytu. Tylko w ten sposób można wytłumaczyć fakt, że gazowy obłok zniszczonego meteorytu wykazywał obecność transuranu plutonium.
A zatem ta właśnie trafiona rakieta znajduje najprawdopodobniej przed nami. Ale obecność uranu nie stanowi jeszcze wystarczającego dowodu to, że statek V nie jest międzygwiezdnym pojazdem kosmicznym, lecz rakietą badawczą Ziemi.
Dlatego zdecydowałem się na coś, co — przyznają otwarcie — było niebezpieczne i mogło przynieść nieszczęście nam wszystkim. Wysłałem mianowicie z anteny kierunkowej w stronę statku V jeden z impulsów uruchamiających silniki atomowe naszych rakiet. Powiedziałem sobie: jeżeli statek V jest międzygwiezdnym pojazdem kosmicznym, to nie zareaguje na ten impuls. Jeśli jednak jest zniszczoną, zgniecioną rakietą badawczą z Ziemi, istnieje możliwość, że nie naruszone przewody przechwycą rozkaz, impulsu i przekażą go silnikom.
Rakieta V zareagowała. Z dysz buchnął płomień. Moje przypuszczenie potwierdziło się.
Wedle wszelkich przewidywań uderzenie płomieni musiało działać hamująco. Miałem szczęście. Rzeczywiście zniszczona rakieta zmniejszyła szybkość. W ten sposób weszła na nowy tor, tor asteroidu.
Tak więc pozwoliłem sobie na poważne ryzyko dla zdobycia pewności co do pochodzenia statku. Wiem, że przez taką lekkomyślność zdyskwalifikowałem się, jeśli chodzi o służbę kosmiczną, że ponoszę winę, choć na moje szczęście nic złego się nie stało. Jestem gotów przyjąć karę za spontaniczne, impulsywne i nie przemyślane działanie.
Wróćmy jednak do statku V. Zapewne SZŁA w bazie na Marsie ocenił właściwie — choć ze względu na ogromną odległość wydaje się to nieprawdopodobne — naszą sytuację, mimo że rozporządzał tylko skąpą informacją. Zabronił nam kontaktu radiowego dla naszego własnego bezpieczeństwa, ponieważ impulsy radiowe docierają bez przeszkód do rozbitej rakiety i mogą oddziaływać na jeszcze nie naruszoną automatyczną aparaturę.
Obecnie naszym zadaniem jest wysłanie jednego czy dwóch spośród nas na statek V. Połączenia kablowe z działającymi jeszcze, jak się wydaje, mechanizmami napędowymi należy rozłączyć bądź gwałtownie przerwać.
Jedyne niebezpieczeństwo, grożące nam ze strony zgniecionego statku kosmicznego, to nagła reakcja — atomowych materiałów napędowych. Gdy tylko będziemy mogli zakomunikować bazie, że zdołaliśmy ją uniemożliwić, zezwolą nam na ponowny kontakt radiowy w naszym zasięgu.