Выбрать главу

Proszę was o przydzielenie mi niebezpiecznego zadania rozłączenia powiązań kablowych.

Gdy tylko Bacos zakończył, podniósł się Murzyn Oulu. Oświadczył, że jego zdaniem ostatnio wypowiedziane przypuszczenie jest bardziej prawdopodobne. Tak czy owak, niezależnie od tego, czy rakieta jest wrakiem, czy też międzygwiezdnym pojazdem obcych istot, należy ją zbadać w jak najszybszym czasie.

Po Afrykaninie profesor Mirsanow zwrócił się jeszcze w kilku słowach do zgromadzonych.

— Jeżeli nawet, jak to wynika z wypowiedzi Paro Bacosa, nie będzie nam jeszcze dane przyjąć gości ze Wszechświata — decydujący dowód przyniosą badania rakiety — to nie wolno nam zapominać, że godzina spotkania jednak nadejdzie. Ludzkość przygotowuje się na tę chwilę poprzez każde nowe osiągnięcie naukowe i kulturowe, poprzez każde nowe poznanie na temat działania i wykorzystywania praw przyrody. Pewnego dnia musi do tego dojść. Mieszkańcy Ziemi będą tyle wiedzieli, że potrafią nawiązać kontakt z ożywionymi i obdarzonymi rozsądkiem światami innych systemów słonecznych.

Timofiej Mirsanow radził więc radiotechnikowi nadal obserwować znaki ze Wszechświata, analizować echo sygnału namiaru i pracować nad jego odcyfrowaniem. Badania radiowe były już przed wiekami, od chwili startu pierwszych satelitów Ziemi, ważną dziedziną badawczą. Opanowanie przekazu informacji, radioelektroniki w Kosmosie odegra również dużą rolę w dziale kontaktu we Wszechświecie.

Po kolei zabierali głos niemal wszyscy kosmonauci. Zdecydowano wysłać na statek V rakietę rozpoznawczą z załogą, w składzie: Kioto Yokohata i Paro Bacos.

Przygotowania do ekspedycji rozpoczęto natychmiast.

8. Zagłada „Astronautica”

Wrak rakiety * Niebezpieczna misja * Oświetlenie przymusowe * Ostatnie schronienie * Posłanie od „Epsylon Eridanus”.

Kioto Yokohata i Paro Bacos uważnie wpatrywali się przez szkło pancerne kabiny w czarny, przetykany gwiazdami Wszechświat. Znajdowali się w drodze — do statku V, wciąż jeszcze wyprzedzającego w locie asteroid. Pilot ostrożnie i powoli kierował rakietę rozpoznawczą do miejsca w Kosmosie, gdzie powinna się znajdować rakieta V.

— Czy ci obcy zauważą nas i pozwolą nam się zbliżyć? — zapytał Yokohata. Wciąż jeszcze był przekonany, że wersja Norberta Frankena co do statku V jest słuszna. Ciekawość i obawa przed spotkaniem z obcymi istotami składały się na dziwne uczucie. W każdej chwili mogło się coś wydarzyć.

Paro Bacos przemilczał chwilowo pytanie pilota. Od początku uważał lot na statek V nie za przygodę, lecz za ciężkie, poważne zadanie, które przy najmniejszej nieostrożności mogło kosztować życie i które rzeczowości i trzeźwego, precyzyjnego myślenia.

— Pozwolą na wszystko — odpowiedział wreszcie pilotowi.

Yokohata westchnął. Szkoda, że Bacos nie wierzył w V-ludzi. Już sama — myśl o takim spotkaniu była dlań niesłychanie podniecająca. Ale — pomyślał — muszę się teraz wziąć w garść i skoncentrować wyłącznie na dotarciu do rakiety V.

Nie było łatwo dotrzeć do rakiety w ciemnościach kosmicznych, bez promienia wiodącego i bez radaru. Byłaby lepiej nadlecieć na V od strony Słońca — pomyślał, nawet słaby refleks słoneczny pozwoliłby nam wcześniej spostrzec rakietę. Na głos jednak powiedział:

— Wedle obliczeń powinniśmy się znajdować tuż przed rakietą V. — Teraz koniecznie należało zdwoić uwagę. Ale mijała minuta po minucie, a astronauci wciąż jeszcze nic nie widzieli.

Bacos obejrzał się. Wiele kilometrów za nimi orbitował asteroid Adonis. Stąd widać było tylko jego połowę, oświetloną Słońcem. Adonis wyglądał jak okaleczony półksiężyc.

Nagle pilot wydał okrzyk. Paro popatrzył przed siebie. Wyrosła przed nimi ciemna masa, zasłaniając widok na błyszczące w głębi gwiazdy. Ręka pilota powędrowała do przełącznika, zapalił reflektor dziobowy. Promień światła przeciął ciemności i trafił w odległości jakichś stu metrów na matowo błyszczące ścianki. Mimo woli, o ile pozwalały na to pasy bezpieczeństwa, obaj mężczyźni pochylili się do przodu. Ścianki zbliżały się, przesunęły się z boku i zostały w tyle. Rakieta rozpoznawcza powoli wyprzedzała statek V.

Kioto ostrożnie zawrócił rakietę ku kadłubowi nieznanego statku kosmicznego. Reflektor obmacywał go metr po metrze, aż doszedł do czubka V. Zwiadowcy wstrzymali oddech — teraz miało się rozstrzygnąć, czy mają przed sobą ziemski czy też inny pojazd.

W świetle reflektora ukazał się obraz zniszczenia. Mocny promień padł na otwarte kabiny, komórki z maszynerią i korytarze. Tułów był pęknięty; widać było w przekroju różne sekcje statku. Promień światła prześlizgiwał się po sterczących częściach konstrukcji, kanciastych brzegach połamanych płyt metalowych, przewodach i poskręcanych kablach.

Nie ulegało wątpliwości. Obraz, który ujrzeli, był im aż nazbyt dobrze znany. Mieli przed sobą wrak, wrak ziemskiego statku kosmicznego. Statek został w połowie zmiażdżony. Minęło napięcie, które towarzyszyło mężczyznom w ostatnich sekundach, opadli z powrotem w fotele.

Promień świetlny macał dalej. Część rysy w kadłubie statku, powstałej wskutek uderzenia meteorytu, była równa, jak nakreślona przy linijce. Jak gdyby olbrzymia brzytew zrobiła ostrą krechę, przecinając zewnętrzną powłokę statku. Po drugiej stronie widać było stalowe połączenia szkieletu konstrukcji, wręgi wzdłużne, podtrzymujące obydwie części rakiety. Z jakże mocnego materiału musiały być wykonane, jeśli wytrzymały zderzenie!

Paro Bacos wziął się w garść, nadeszła jego chwila. Odpiął pas i zaczął się przygotowywać do opuszczenia rakiety. Musiał dostać się do wnętrza rozbitego statku, by uniemożliwić reakcje fizykalnych producentów energii. Po wyssaniu powietrza z kabiny otworzył się powoli luk rakiety i Bacos wydostał się na zewnątrz.

Otworzył małą butlę z gazem sprężonym i wypuszczając go przez chwilę, powoli przedostawał się do kadłuba statku. Butla działała jak silniczek rakiety. Wydostający się gaz łagodnie przesuwał ciało astronauty do kadłuba. Bacos mógł co prawda posłużyć się pistoletem odrzutowym, ale cisnęłoby go zbyt mocno na pancerne płyty rakiety. Zapalił lampę, przymocowaną do czoła.

Pilot śledził ruchy oddalającego się kolegi. W jego szklanym hełmie odbijały się ostro światła reflektora Kolibra”. Ujrzał, jak Bacos, pokonawszy pięćdziesięciometrową przestrzeń między obydwoma pojazdami, wiosłując rękami i nogami, zbliżył się do czubka V — do rozwartej czeluści rozbitego statku.

Dotarłszy na miejsce zwiadowca zatrzymał się na chwilę i zapalił kieszonkową latarkę. Odnalazł główne wejście do statku, wyjął z zewnętrznej dużej kieszeni kosmicznego skafandra maleńką jakby szklaną kapsułkę i rzucił ją mocnym zamachem w Kosmos. Kapsułka poleciała własnym torem jak meteoryt. Nagle zajaśniała jaskrawoczerwonym światłem. Przez dziesięć minut miała stanowić widoczny z dala sygnał świetlny. W ciągu godziny, wypalona do końca, winna rozpaść się pod wpływem zimna kosmicznego na mikroskopijne cząstki, obrócić w pył, w mikrometeoryty.

Był to znak optyczny dla ŁA-408 i dla Yokohaty, mający obecnie zastąpić połączenie radiowe. Zostali zawiadomieni, że Bacos przygotowuje się do wtargnięcia do środka statku kosmicznego. Yokohata oddalił się teraz ze swą rakietką rozpoznawczą na sporą odległości od wraku. Zarówno ŁA-408, jak i rakieta rozpoznawcza zobowiązane były do utrzymywania tego dystansu ze względów bezpieczeństwa. Odwróciły się do statku V ogonami, by na wypadek eksplozji atomowej móc natychmiast uciec z miejsca katastrofy.