Mirsanow spostrzegł ze zdumieniem, że nie tylko dowódca, lecz i wszyscy inni członkowie załogi tego łowcy asteroidów, naukowcy i technicy, są młodymi ludźmi. Znaleźli się zatem wśród młodej generacji. Ten fakt dziwnie poruszył starego i doświadczonego naukowca. Był zdania, że jest coś wspaniałego w tym, że młodzi ludzie w służbie nauki, z dala od planety ojczystej, stają w pierwszym szeregu walczących o nowe zdobycze i bezpieczeństwo podróży kosmicznych. Można było być dumnym z tego pokolenia.
— Astronauci! — zawołał młody dowódca energicznie wymachując ręką. Wszystkie oczy skierowały się na drzwi, w których stanęli Mirsanow, nawigator i pilot. — Godzina naszego powrotu na Ziemię jest bliska. Przybyli do nas koledzy z Łowcy Asteroidów 408, by przejąć nasze zadania. — Dowódca zwrócił się do gości i powiedział: — Witamy was jak najserdeczniej!
Po tym krótkim powitaniu zwrócił się ponownie do załogi z żartobliwym błyskiem w oku:
— Rozumiem, że bardzo wam przykro wracać na Ziemię. Pewnie wolelibyście jeszcze z rok spędzić w Kosmosie, prawda?
Wybuchł niezgodny chór głosów. Jedni protestowali oburzeni, łajali dowódcę, inni śmieli się.
Mirsanow zdumiony rozglądał się dokoła. Nastrój na tym statku nie jest najlepszy — pomyślał. Ale w chwilę później hałas wydał mu się jakiś nieprawdziwy. Tak beztrosko mogli się zachowywać tylko młodzi ludzie, którzy się dobrze rozumieli. Zauważył też, jak poszczególni członkowie załogi mrugają do siebie znacząco. I wtedy zaczął się domyślać, że to dowódca wprowadził ten sposób bycia, świadom, że jest to najlepsza pomoc, jakiej mógł udzielić młodym kosmonautom, pierwszy raz spędzającym tak długi czas w Kosmosie, w przezwyciężaniu nostalgii za Ziemią. Tego typu depresje były bowiem niemal nie do uniknięcia prawie u wszystkich kosmonautów — w obliczu pustki, ciemności i ciszy Wszechświata. Później jeszcze Mirsanow mógł się przekonać, że na tym statku młodzi ludzie chętnie weselili się i żartowali.
Dowódca wciąż jeszcze stał uśmiechnięty przy drzwiach sali wraz ze swymi gośćmi.
Wreszcie ucichły protesty. Jeden z członków załogi podszedł do gości, poprosił o spokój i powiedział:
— By jednak nasi goście nie wyrobili sobie fałszywego zdania o nas, chciałbym coś powiedzieć w imieniu wszystkich. W minionych miesiącach chyba nie było wśród nas ani jednej osoby, która by przynajmniej raz nie śniła o dniu, kiedy znów znajdziemy się na Ziemi, pod błękitnym niebem, kąpiąc się w złotych promieniach słońca, chodząc lasem i łąką i słuchając ćwierkania ptaków. Bardzo się już wszyscy cieszymy, że możemy wracać na Ziemię…
Mirsanow dokładniej przyjrzał się młodemu człowiekowi, który przemawiał w imieniu załogi. Miał świeżą twarz, otwarte spojrzenie i smukłą, wytrenowaną sylwetkę sportowca. Koszula i długie spodnie, które miał na sobie, były proste, funkcjonalne. Pod koszulą miał jeszcze coś w rodzaju ciepłego pulowera w poprzeczne pasy. Przez lewe ramię przerzucił kitel laboratoryjny.
— …Ale jednocześnie odczuwamy wszyscy, że jedenaście miesięcy, spędzonych na pracy w składzie flotylli, nie wystarczą, by zadowolić naszą chęć czynu, naszą ciekawość i żądzę poznania. Mieliśmy niezłe rezultaty w łowach meteorytów i posunęliśmy się znacznie naprzód, jeśli chodzi o nasze badania naukowe. Każdy z nas chciałby te sukcesy kontynuować. Niejeden niechętnie przekaże pracę, którą wykonywał niemal przez rok. Każdy z nas w domu, na Ziemi, będzie nadal pracował nad określonymi problemami. Cieszymy się z powrotu na Ziemię, gdyby jednak od nas tego zażądano, gotowi jesteśmy spędzić jeszcze rok w Kosmosie.
Z różnych stron potakiwano mu poważnie.
— Zresztą — znów zabrał głos dowódca zwracając się do Mirsanowa — nasz młody przyjaciel, który właśnie mówił w imieniu wszystkich, leci z wami. To Henry Lorcester, wasz nowy współpracownik. Niejeden z nas mu zazdrości.
Mirsanow był mile zdziwiony. Uścisnął dłoń młodemu angielskiemu naukowcowi i mocno klepnął go po ramieniu.
— Cieszę się, że pana poznałem, Henry. Czy wie pan, jakie przed nami stoją zadania?
Śmiejąc się dowódca przerwał Mirsanowowi:
— Macie jeszcze wiele miesięcy czasu na rozmowy o pracy. Teraz chciałbym wam pokazać nasz statek. Gdy ŁA-408 zajmie nasze miejsce, chcę, abyście się przekonali, że u nas jest wszystko w porządku.
Podczas gdy dowódca i Lorcester prowadzili nawigatora i Mirsanowa na oględziny statku, Kioto został w kręgu zgromadzonych ludzi. Zaimponował mu ich bezceremonialny sposób bycia. Czuł się dobrze wśród tej młodej załogi. Wzięli go w środek i już pierwsze skierowane do niego pytanie świadczyło o ich bezpośredniości.
— Co nam przywieźliście na pożegnanie? Pokaż! — zażądał ktoś.
— A co chcielibyście dostać? — odpowiedział Kioto” pytaniem.
— Nic nie mów, będziemy zgadywać! — zawołał ktoś z kręgu otaczającego gościa.
Naraz wszyscy się uciszyli.
— Ja chciałabym zobaczyć, jak motyl fruwa — powiedział jakiś zamyślony głos kobiecy. — I chciałabym poczuć kłos pszenicy w palcach.
Młody technik, stojący tuż obok pilota, rzekł:
— Masz może kamyk dla mnie? Chciałbym wziąć do ręki prawdziwy kamyk z Ziemi, taki z dna rzeki albo z morskiej plaży.
Jakiś grubas, stojący nieco z tyłu, zorientował się, że nastrój robi się zbyt sentymentalny i uratował sytuację wołając:
— Przywieźli nam tort, wielki jak koło u wozu, a do tego wołu na rożnie!
Rozległ się śmiech.
— Żarłok!
— Zobaczcie więc sami, co wam przywieźliśmy — zachęcił Kioto swych rówieśników. Jakby tylko czekali na ten sygnał, runęli wszyscy w stronę drzwi. Było tak, jak na wielkim radosnym przyjęciu urodzinowym. Porwali również Kioto. Z hałasem i tupotem biegli przez korytarz ku pomieszczeniu dziobowemu. Kioto otworzył luk bagażowy swojej, rakiety. Wiele rąk sięgnęło po pojemnik. Wyniesiono go wspólnie. Kwiaty powitano wielkim „Ooo!”. Niektórzy, zwłaszcza kobiety, nie ukrywali radości i wzruszenia. Kwiaty, które wyrosły na Ziemi! Wszyscy głęboko wdychali zapach bukietu.
Gdy wreszcie znaleźli się w sali ogólnej, zaczęto otwierać pojemniki przy akompaniamencie różnych zaklęć i pokrzykiwań. Śmieszne było, jak ci współcześni cudotwórcy chemii i fizyki naśladowali najgłębsze średniowiecze i najdalszą ludzką przeszłość. Wreszcie ktoś stracił cierpliwość i zerwał przykrywę. Rozległy się głośne „Och!” i „Ach!”
Z wierzchu leżały czerwone jabłka, które Kioto od razu rozdzielił. Między jabłkami były bombonierki ze sztucznego tworzywa zawierające poziomki. Inny pojemnik mieścił gruszki i banany, trzeci ananasy i pomarańcze, czwarty śliwki i winogrona. Niemal wszystkie rodzaje owoców ujrzały światło — co prawda nie dzienne.
Młode towarzystwo ożywiło się jeszcze bardziej. Zaczęli biegać tam i z powrotem, brzęczały naczynia. Owoce ułożono na półmiskach; ich mocny aromat mieszał się z wonią kwiatów. Stoły zastawiono świątecznie; nawet poodkręcano śruby, którymi były przymocowane do podłogi. Kwiaty i półmiski z owocami porozstawiano artystycznie, a gospodarze przynieśli jeszcze wino i kieliszki.
Gdy Mirsanow, Lorcester, nawigator i dowódca wrócili wreszcie z oględzin statku, mogła się rozpocząć mała uroczystość, która dla jednych oznaczała koniec podróży w Kosmosie i powrót na Ziemię, a dla drugich początek niebezpiecznego i bogatego w wydarzenia okresu pracy wśród gwiazd.
Mirsanow, który zdążył już przyjąć niewymuszony sposób bycia młodej załogi, podniósł kielich, gdy tylko zajęto miejsca.