— Młodzi kosmonauci! Przekonałem się podczas oględzin waszego statku, że choć brak wam kosmicznego doświadczenia, wykonaliście przyzwoicie swoją robotę jako łowcy asteroidów i badacze. Zgłaszam w imieniu dowódcy i załogi ŁA-408 gotowość zajęcia waszego miejsca we flotylli łowców asteroidów. Z honorem zdaliście swój kosmiczny egzamin. Za wasze sukcesy i szczęśliwy powrót na Ziemię wznoszę ten toast!
Wszyscy wstali. W dużej sali panowała kompletna cisza, słychać było tylko brzęk szkła. Nieoczekiwanie młodzi kosmonauci spoważnieli. Mimo chłopięcego, beztroskiego sposobu bycia, a może właśnie dlatego, w pełni odczuwali powagę chwili.
Zgodnie z ceremoniałem, przyjętym z dawien dawna w Kosmosie, Mirsanow sięgnął do prastarego rekwizytu; wziął do ręki pióro i umoczył je w atramencie, by symbolicznie nadając moc prawną swemu działaniu, złożyć podpis pod dokumentem o zluzowaniu statku.
— A teraz — kontynuował — gdy godnie i według wszelkich prawideł zostaliście zwolnieni z dotychczasowych zadań, a my, ŁA-408, zajęliśmy wasze miejsce, nic nie stoi na przeszkodzie, byście się wzięli do tych owoców z Ziemi.
Młody dowódca wzniósł z kolei toast za przyszłe przedsięwzięcia statku kosmicznego ŁA-408, życząc mu wiele sukcesów w polowaniu na meteoryty. Poza tym podziękował w imieniu załogi za wspaniałe owoce i piękne kwiaty. Wreszcie opowiedział szczegółowo o sukcesach, którymi mogła się poszczycić jego załoga.
— Choć brakło nam doświadczeń, zdołaliśmy w okresie naszego pierwszego wspólnego lotu kosmicznego dołożyć cegiełkę do walki z niebezpieczeństwem meteorytów. Do dnia dzisiejszego udało nam się zniszczyć łącznie siedemset sześćdziesiąt cztery meteoryty. Nie jest to liczba rekordowa, jest jednak odpowiadająca średniej Poza tym otrzymaliśmy od rakiety wiodącej cztery zadania specjalne. Dwukrotnie wyposażyliśmy oddzielnie lecące asteroidy w radiolatarnie ostrzegawcze. Dwukrotnie też sprawdziliśmy na znanych już planetoidach działające tam radiolatarnie, wymieniając niektóre części.
Uroczystość nie trwała długo. Mimo że była krótka i skromna, młoda załoga była jednak w podniosłym nastroju.
Jedynie Henry Lorcester robił wrażenie nieco, przybitego. Z przykrością rozstawał się z zaufaną i wypróbowaną społecznością. Poza tym odczuł w tym momencie, że i on chętnie wróciłby na Ziemię. Teraz jednak, gdy zdecydował się już pomóc Mirsanowowi, nie chciał się cofnąć.
Koledzy starali się ułatwić mu pożegnanie. Tylko niewielu odprowadziło go do pomieszczenia dziobowego, gdzie znajdował się „Koliber”.
Henry spieszył się. Im krótsze pożegnanie, tym lepiej dla niego. Jego osobisty bagaż był już załadowany.
Kioto Yokghata żałował nieco, że formalności przekazywania pracy trwały tak krótko i że wszystko już było załatwione. Nie to, by się źle czuł na własnym statku, wśród załogi ŁA-408, ale od pierwszej chwili porwała go ta młodzież z ŁA-417, gdzie chyba nikt nie przekroczył trzydziestki.
Pilot zajął swoje miejsce; w komorze wyrzutni wymieniano ostatnie pozdrowienia i uściski dłoni. Nawigator wdrapał się jako pierwszy do kabiny i zaczął nakładać kosmiczny skafander.
— Raz jeszcze życzę wam szczęśliwego powrotu do domu i dobrego odpoczynku — usłyszał jeszcze pilot słowa Mirsanowa do młodych kosmonautów.
Jeszcze tylko pożegnanie dowódcy z jego byłym członkiem załogi.
— Henry, nie miej, stary, takiej ponurej miny! Trzymaj się mocno i nie rób żadnych głupstw z tymi twoimi antycząstkami. Wiesz, ile zła potrafią one narobić! A jak ci kiedyś będzie ciężko, przypomnij sobie nas i nasze kawały. Będziemy o tobie myśleli. Wszystkiego najlepszego!
— Pozdrowienie naszej Ziemi! — odpowiedział Henry Lorcester. Dwaj młodzi mężczyźni popatrzyli sobie w oczy i objęli się serdecznie. Potem i Lorcester wdrapał się do „Kolibra”.
Na koniec jeszcze zamieszanie. O mało nie zapomnieli oddać kasetki z ręcznie pisanymi listami, zdążyli ją jednak jeszcze przekazać, zanim młodzi kosmonauci opuścili komorę. Mocno zapadły za nimi hermetyczne drzwi. Szczęknęły zamki luku rakiety. Pompy zaczęły wysysać powietrze z pomieszczenia.
Start przebiegł gładko i znów byli sami w nieskończonej dali. Tylko niewidoczna nić promienia prowadzącego i elektromagnetyczne fale radiotelefonu łączyły czwórkę kosmonautów z obu wielkimi statkami kosmicznymi. Precyzyjna technika i umiejętności pilota przywiodły małą rakietę po zwykłych manewrach z powrotem na Łowcę Asteroidów 408.
Henry Lorcester, nowy współpracownik i asystent profesora Mirsanowa, był więc już na ŁA-408. Kerulen i pozostali członkowie załogi przyjęli go jak starego znajomego. Tak jak przewidziano, otrzymał kabinę obok Filitry Gomy, chemika z Brazylii. Filitra, ciekawa nowego sąsiada, wzięła go z miejsca w opiekę i zaprowadziła do jego mieszkania. Nie przypuszczała, że jest taki młody. Wyczuła, że chce teraz zostać sam, i dlatego odłożyła na później propozycję pokazania mu wnętrza statku.
Rzuciwszy okiem na urządzenie kabiny, które go w pełni zadowoliło, Lorcester odłożył bagaż i podszedł do małego iluminatora. Zapamiętał godzinę, o której jego dotychczasowi koledzy mieli rozpocząć lot powrotny. To już za parę minut. Statku wprawdzie stąd nie zobaczy, ale chyba dostrzeże blask płomienia atomowego napędu.
Zwolnił mechanizm, odsuwając płytę ochronną sprzed szkła, pancernego iluminatora, i zgasił światło w kabinie; Otworzył się widok na Wszechświat. Szczęśliwie kabina była po tej stronie, z której można było zaobserwować odlot ŁA-417.
Lorcester nie musiał długo czekać. Punktualnie o określonym czasie zabłysły oddalone o paręset kilometrów ognie atomowe z dysz napędowych ŁA-417; niewyraźnie można było dostrzec cienki jak igła ognisty ogon, który jednak po paru sekundach zaczął się usuwać z bardzo ograniczonego pola widzenia. Lorcester wiedział, że pojazd, który przez wiele miesięcy był jego miejscem zamieszkania i pracy, zrobi teraz wielki łuk w lewe i posteruje do bazy. Poleci wzdłuż długiego łańcucha dwudziestu jeden łowców asteroidów w kierunku Marsa, którego tor przebiegał po dwieście dwudziestym ósmym kręgu słonecznym, a w danej chwili zatacza krąg wokół flotylli.
W czasie gdy Lorcester obserwował odblask płomieni z silników pojazdu — ostatni znak małego niknącego świata — między obydwoma statkami krążyły radiotelegramy. Wymieniano jeszcze pozdrowienia. ŁA-408 przekazał życzenia szczęśliwego powrotu do domu i dobrej drogi, a ŁA-417 — życzenia sukcesów i możliwie wielkiej ilości zestrzałów.
ŁA-408 ruszył swoją drogą naprzeciw pierwszej przygodzie z meteorytami.
3. Galaktyczna sekunda
Sygnał namiaru — Zagadkowe radio echo * Salamah El Durham * Pierwszy meteoryt * Festyn z epoki kamienia łupanego * Trzech czarowników i ich cyklop.
Radiotelegrafista statku kosmicznego Norbert Franken siedział przy swojej aparaturze. Poza nim nie było nikogo w centrali sterowniczej. Statkiem kierował pilotron.
Było tuż po północy. Franken obserwował leżącą przed nim na pulpicie skomplikowaną tabelę czasów galaktycznych. Przeszukiwał oczami poszczególne rzędy i szpalty tabeli.
Sekunda galaktyczna trwała wedle ziemskiej miary dziewięć dni i dwanaście godzin, galaktyczna godzina — około dziewięciu i jednej dziesiątej roku; dzień galaktyczny liczył dwieście osiemnaście i cztery dziesiąte roku ziemskiego, zaś rok galaktyczny dwieście trzydzieści milionów lat ziemskich.
Oczywiście, były to wszystko wartości względne. Wynikały one z podziału czasu mijającego przy obiegu Systemu Słonecznego wokół centrum Drogi Mlecznej. „Zatem System Słoneczny potrzebował dwustu trzydziestu milionów lat, by raz okrążyć Drogę Mleczną, tę olbrzymią gwiezdną sprężynę, złożoną z miliardów słońc i niezliczonej ilości planet. Badania wykazały, że System Słoneczny, wraz z Ziemią i pozostałymi ośmioma wielkimi planetami, dotychczas prawdopodobnie piętnaście razy okrążył Drogę Mleczną. Innymi słowy — nastał szesnasty rok galaktyczny.