Выбрать главу
* * *

Doprowadzili mnie tam, gdzie chciałem. Do małego kościoła tuż przy rogatkach miasta. Ale nie kościół był ważny, lecz znajdujące się pod nim piwnice. Poszedłem tam za mnichami i dotarłem do miejsca, które najbardziej mnie interesowało. Czy musiałem po drodze zabijać? Owszem, ponieważ wiedziałem, że nie mogę zostawiać żadnych śladów. Nigdy nie raduje mnie myśl o odbieraniu życia ludzkim istotom, lecz też nie wzdragam się przed tym, kiedy jest to bezwzględnie konieczne.

W końcu znalazłem się w komnacie pełnej półek zastawionych grubymi woluminami. Zza solidnych drzwi słyszałem wycie obłąkanego, a na ławie siedział stary człowiek w habicie i wodził palcem po stronicy księgi rozłożonej na stole.

– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – powiedziałem.

– Na wieki… – podniósł głowę i zająknął się. – Kim jesteście? – Zmarszczył siwe brwi.

Zupełnie nie wyczuwał niebezpieczeństwa. Był niczym naiwny rozbitek, który zastanawia się, co też muska go po nogach i dlaczego to coś wystawia trójkątną płetwę znad powierzchni wody.

– Wiernym sługą Pańskim – odparłem. – Pokornym zbieraczem wiedzy.

– Kto was tu wpuścił? – ton jego głosu zaostrzył się. – Bracia do mnie! – zawołał, patrząc w stronę drzwi.

– Nie słyszą – powiedziałem.

– Czemuż to nie słyszą? – Obrócił wzrok w moją stronę.

– Bo widzicie, ojcze, człowiek, któremu poderżnie się gardło, ma straszne kłopoty ze słuchem… Jakież to przykre, że ulepiono nas z tak nietrwałego materia nieprawdaż?

– Kim jesteście? Czego chcecie?

– Franz Luthoff powiedział mi wszystko na łożu śmierci. Przynajmniej wszystko, co wiedział. O czarach Magnusa z Padovy i o tym, że ich moc bardzo kogoś zainteresowała. A cóż to była za moc? Uwalniać ludzkie dusze i dowolnie przemieszczać je do wybranych ciał! Magnus, niestety, umarł, lecz przedtem zdążył opisać przebieg rytuału. Z kolei Luthoff zdradził sprawę Officjum i zaczął służyć wam. Czyż nie tak?

Mnich wpatrywał się we mnie bez zmrużenia powiek, a na jego bladej, pomarszczonej twarzy nie malowały się żadne emocje.

– Ale albo zaklęcia nie były solidnie opracowane – kontynuowałem – albo wy nie umieliście ich wykorzystać. Stąd te błędy, prawda? Zamiast w dziesiątkę strzała ciągle uderzała w obrzeża tarczy… Zastanawiałem się, dlaczego nie próbowaliście przeniesienia duszy jednego ze swoich. W końcu cóż lepszego nad ciało cesarza sterowane przez któregoś z was? Luthoff tego nie wyjawił, lecz ja mam pewne podejrzenia. Przy użyciu tak silnej czarnej magii dusza częściowo obumiera, czyż nie tak?

Mnich skinął głową.

– Owszem – odparł. – Szaleńcy byli o wiele wdzięczniejszym materiałem. A teraz wyjaw mi, drogi synu, po co tu przyszedłeś i co chcesz uczynić? Podziwiam twoją zdolność rozumowania oraz godny pochwały zapał kierujący twymi poczynaniami. Wiedz jednak, że trudzimy się tu dla osiągnięcia pewnego wyższego dobra, którego nie możesz na razie pojąć…

– Ciii, ojcze – przykazałem, kładąc palec na ustach. – Nie wiesz o mnie jednej rzeczy. Jestem inkwizytorem.

Myślałem, że zdziwi go to, być może przestraszy, i na pewno przyprawi o konfuzję. Tymczasem mnich tylko zacisnął usta i wstał.

– Więc nie wolno ci tu przebywać – rzekł. – Złamałeś tak wiele przepisów, że…

Uderzyłem go wierzchem dłoni w usta, a on klapnął z powrotem na ławę.

– Zdradzę ci tajemnicę: jestem tu nieoficjalnie – powiedziałem.

Milczał długą chwilę.

– Co więc zamierzasz zrobić? – zapytał.

Rozejrzałem się po komnacie.

– Spalę to wszystko w cholerę – zdecydowałem i uśmiechnąłem się. – Razem z tobą…

– Nie wolno ci tego zrobić! – krzyknął. – To jedyne egzemplarze… – urwał.

– Och, jedyne… – powiedziałem niemal z rozmarzeniem.

* * *

Wyspałem się i po śniadaniu skierowałem kroki do pałacu u polskiego poselstwa. Kazano mi czekać zaledwie drobne pół godziny (cóż to jest dla człowieka, który całymi dniami przesiadywał w kancelarii Jego Ekscelencji!), po czym wojewoda przyjął mnie we własnej komnacie.

– Gratuluję wam zmysłu spostrzegawczości odezwał się serdecznie, gdy tylko stanąłem na progu. – I dziękuję, że nie uszkodziliście zanadto mojego człowieka.

– Uważałbym to za daleko posuniętą niegrzeczność – powiedziałem. – Zwłaszcza od kiedy upewniłem się, komu służy.

Uśmiechnął się.

– Dotarliście do celu?

– Tak, jaśnie oświecony panie.

– Opowiecie mi o tym?

– Uniżenie proszę o wybaczenie, lecz nie opowiem, wielmożny panie wojewodo.

– Tak myślałem – mruknął. – Niemniej, jak rozumiem, problem został zlikwidowany.

– Zgadza się, dostojny panie.

– I nie pojawi się w przyszłości?

– Tego obiecać nie mogę – odparłem ze smutkiem. – Jednak sądzę, że jeśli już, to nieprędko.

– Nie pytam kto i nie pytam w jaki sposób. Ale czemu właśnie ci ludzie?

Zastanawiałem się przez chwilę, czy odpowiedzieć na to pytanie. Zdecydowałem, że w tym wypadku mogę uchylić rąbka tajemnicy.

– To była pomyłka, jaśnie wielmożny wojewodo. Celem zawsze był Jego Wysokość.

– Ach, więc to tak – powiedział zamyślony. – Więc to tak…

– Nikomu nie zależało na śmierci cesarza. Natomiast cesarz żyjący, lecz szalony to nie lada gratka…

– Chaos, zamęt, walki stronnictw… – dopowiedział.

– I nie można tego przerwać powołaniem nowego władcy. – Uśmiechnąłem się.

Sięgnął do szuflady i rzucił na stół ogromny mieszek. Zabrzęczało. Spróbujcie wepchnąć do kabzy miedziane monety, spróbujcie wepchnąć srebrne. Przysłuchajcie się ich brzękowi, a zaręczam, że odgłos jest inny niż odgłos dźwięczącego złota. I wierzcie mi, że ta właśnie sakwa dźwięczała złotem.

– Trzysta dublonów. Tak jak się umawialiśmy – rzekł Polak. – Wykonaliście dobrą robotę.

Podniosłem kieskę, a ona zaciążyła w moich dłoniach. Trzysta dublonów waży swoje, wierzcie mi na słowo.

Czy gniewałem się na polskiego wojewodę, że wykorzystał mnie w taki właśnie sposób? Że spodziewał się, iż jeśli kogoś zaintryguje moje śledztwo, to ten ktoś zechce mnie zabić? A wtedy szpieg Zaremby wyciśnie wszystko z zabójcy i trafi w ten sposób na właściwy ślad? Równie dobrze świstak mógłby gniewać się na skalne szczyty, że przesłaniają mu słońce. Zaremba był politykiem odpowiedzialnym za swego króla, swój lud i swoje państwo. Jeśli zamierzał mnie poświęcić na ołtarzu tej odpowiedzialności, nie mogłem mieć do niego żadnych pretensji. Doskonale przecież wiedziałem, iż będąc na jego miejscu, postąpiłbym tak samo, nie licząc się z ludzkim życiem. Bowiem jeśli poświęcając jednego, można ocalić wielu, jest to właśnie coś, co nazywamy odpowiedzialnością oraz słusznym rachunkiem zysków i strat. Oczywiście nie za dobrze rzecz cała wygląda z punktu widzenia poświęcanego, chyba, że tak jak wasz uniżony sługa potrafi on wzbić się ponad przyziemny obraz własnych korzyści. Ja potrafiłem. Rozumiałem, szanowałem i podziwiałem Zaręmbę, choć, rzecz jasna, trudno było ode mnie wymagać bym go lubił. Niczyim marzeniem nie jest odgrywanie roli pionka na szachownicy świata, przy której zasiadają cyniczni gracze. Ale większości z nas pozostaje tylko i wyłącznie taka właśnie rola. Mordimer Madderdin pokorny sługa Inkwizytorium, nie mógł mieć nadziei że kiedykolwiek stanie się inaczej.

– Poza tym poślę wam sto butelek najlepszego wina jako że w czasie ostatniego spotkania widziałem, iż wam zasmakowało – obiecał z szerokim uśmiechem.