– Tylko co ja mogę, jaśnie panie wojewodo? Powiem szczerze: nie znam Akwizgranu i przyjechałem jedynie, korzystając z krótkiego urlopu, jakiego raczył mi udzielić Jego Ekscelencja biskup Hez-hezronu. Co gorsza, nie mam tu informatorów, wręcz można powiedzieć, że nikogo nie znam. W Hezie mógłbym starać się wam usłużyć, lecz tutaj… – rozłożyłem dłonie – wybaczcie.
Przyglądał mi się chwilę spod zmarszczonych brwi, potem się uśmiechnął.
– Jesteście uczciwym człowiekiem – stwierdził. – Z radością więc zauważam, że nie mylono się co do was.
Zastanawiałem się, któż udzielił Polakowi informacji na mój temat, ale ani nie zamierzałem pytać, ani nie sądziłem, by odpowiedział.
– Taaak. – Potarł palcami bulwiasty nos. – Ja przecież to wszystko wiem, inkwizytorze, i nie zaprosiłem was, byście grzecznie odmawiali. Słyszałem o pewnym człowieku, który może być nam pomocny. A wy go znacie jeszcze z czasów studiów w Akademii.
– Z Akademii Inkwizytorium? Któż taki, jeśli wolno wiedzieć?
– Franz Luthoff – wyjaśnił.
Zastanowiłem się. Niestety, nie miałem genialnej pamięci mego przyjaciela Kostucha i odnajdywanie nazwisk z dawnych lat nie przychodziło mi z łatwością. Zwłaszcza że, jak widać, Franz Luthoff nie zaznaczył się ani dobrze, ani źle w moim życiu, skoro nie byłem w stanie go sobie przypomnieć.
– Nie pomnę – mruknąłem, lecz już za moment klepnąłem się w kolano, gdyż coś mi zaczęło świtać. – Chociaż zaraz, czy to przypadkiem nie taki rudy, z piegami?
– O! – Wojewoda wzniósł palec. – Ciepło, ciepło. No, napijmy się, bo wino nam wyparuje.
Każdy powód był dobry, więc znowu przechyliliśmy do dna.
– Luthoff niespełna rok temu prowadził pewne przesłuchania, z których protokoły zniszczono. A ja, inkwizytorze, chcę wiedzieć, cóż takiego zapisano w tych protokołach.
Niszczenie dokumentów było zbrodnią. Tego się w Inkwizytorium nie praktykowało i nie słyszałem o podobnym wypadku. Owszem, niektóre śledztwa utajniano, a podejrzani trafiali do wyższych instancji wraz ze wszystkimi dotyczącymi ich papierami. Powiedziałem o tym Zarembie.
– Wiem. – Skinął głową. – Mam jednak powód wierzyć, że w tym wypadku postąpiono inaczej, łamiąc prawa, które was obowiązują.
– Ośmielę się spytać, jaśnie wielmożny wojewodo, dlaczego nie przepytacie samego Luthoffa?
– Luthoff od wielu miesięcy leży w lazarecie akwizgrańskiego Inkwizytorium. I podobno niedługo pociągnie. Wy się możecie do niego dostać, kiedy poprosicie o gościnę tutejszych inkwizytorów.
Oczywiście mogłem tak zrobić. Przynajmniej miałbym zapewniony darmowy nocleg oraz wikt, co w mojej sytuacji finansowej nie byłoby wcale takie głupie. Mogłem również zachorować i trafić do lazaretu, tam i szczerze porozmawiać sobie z Luthoffem, jak jeden doświadczony chorobą człowiek z drugim doświadczonym chorobą człowiekiem.
– Czy byłby pan łaskaw, jaśnie oświecony wojewodo, wyjawić mi, czego w przybliżonym zakresie dotyczyło śledztwo? A przynajmniej kogo przesłuchiwano?
– Zjedzcie coś, inkwizytorze, bo mi się tu zaraz zalejecie. – Zaremba przełożył na mój talerz solidny kawał pieczeni, a gest ten miał zapewne świadczyć o jego życzliwości.
Talerze były ze srebra. Na ich środku wygrawerowano herb Zarembów, a boki pokryte były scenami z Drogi Krzyżowej.
– Uniżenie dziękuję waszej dostojności.
Spróbowałem i rozmarzyłem się. Pieczeń była znakomita. Krucha, wonna, świetnie przyprawiona. A sos? Nad opisaniem smaku tego sosu musiałby pochylić się poeta!
– Pana kucharz, wielmożny wojewodo, jest… – urwałem. – Słów nie znajduję na oddanie jego talentu.
Chyba uwierzył, że nie pragnę mu schlebiać, gdyż sam we własnym głosie słyszałem szczery zachwyt. Również spróbował.
– Niezłe, niezłe. – Zamlaskał. – Tacy już po prostu jesteśmy – dodał bez zbędnej skromności. – W żadnym innym kraju nie ma tak walecznego rycerstwa, tak gładkich niewiast i tak wyśmienitych kucharzy. Ale do rzeczy… Przesłuchiwano pewnego czarownika – wyjaśnił, wracając do mego pytania – znanego między innymi pod imieniem doktora Magnusa z Padovy.
– Nigdy nie słyszałem – odparłem, kiedy tylko zdążyłem przełknąć. – Wśród tego tałatajstwa co drugi każe zwać się Magnusem.
Pokiwał głową, przyznając mi rację.
– Przez długie lata był mnichem, potem uciekł z klasztoru i włóczył się po całej Europie. Wiem, że wydano za nim nawet listy gończe, ponieważ podejrzewano go o sprawki niezgodne z naszą świętą wiarą. Jednak udało mu się uniknąć zarówno stryczka, jak i waszej opieki – mrugnął do mnie – i zniknąć na kilka lat. No ale wreszcie pojawił się w Akwizgranie, gdzie wasz bystry kolega całkiem przypadkowo go złapał i aresztował.
– Co stało się dalej? – pozwoliłem sobie zapytać, gdyż Zaremba przerwał i wyraźnie czekał właśnie na pytanie.
– Przesłuchiwano go i torturowano. Umarł.
Syknąłem. Śmierć podejrzanego w czasie śledztwa, świadczyła o rażącym braku profesjonalizmu. Owszem kiedyś i mnie taka rzecz się zdarzyła, lecz ośmielałem się twierdzić, że nie nastąpiło to z mojej winy, bo nie zdążyłem nawet dotknąć przesłuchiwanego, gdy wytrzeszczył oczy, poczerwieniał i zmarł. A ja wyjaśniałem mu tylko zasady działania piły do cięcia kości, ponieważ prezentacja narzędzi była przecież zwyczajowym początkiem każdego kwalifikowanego przesłuchania.
– Dokumenty zniszczono – dodał, jednak to już przecież słyszałem.
– Z całym szacunkiem, jaśnie wielmożny panie wojewodo, muszę odmówić – powiedziałem z prawdziwym żalem, gdyż sto złotych dublonów bardzo by mi się przydało.
Zaremba spojrzał na mnie nawet nie rozzłoszczony, lecz zdziwiony. Chyba rzadko zdarzało mu się słyszeć odmowy.
– Znowu macie pełny kielich – stwierdził oskarżycielskim tonem. – Boicie się, że dosypałem wam trucizny? A może wino wam nie smakuje?
– Jest wyśmienite, jaśnie panie, o ile może to ocenić podniebienie człowieka tak ubogiego jak ja – powiedziałem i wypiliśmy po raz kolejny do dna. Służący niemal natychmiast dolał trunku.
– Dlaczego chcecie mi odmówić przysługi? – Zaremba spojrzał na mnie ciężkim wzrokiem.
– Treść przesłuchań prowadzonych przez Święte Oficjum może zostać ujawniona publicznie tylko za specjalną zgodą przełożonego lokalnego oddziału Inkwizytorium. W niektórych sprawach wymaga się nawet zgody kancelarii Jego Ekscelencji. Nie wolno mi złamać prawa, którego ślubowałem przestrzegać – wyjaśniłem.
Przyglądał mi się uważnie i stukał pierścieniami w blat stołu.
– Zawrzyjmy więc umowę – rzekł w końcu. – Rozpoznacie sprawę i sami zdecydujecie, czy chcecie się ze mną podzielić pozyskanymi informacjami. Sto dublonów, tak czy inaczej, jest wasze.
Zaremba był nie tylko hojnym człowiekiem. Był człowiekiem wzbudzającym sympatię oraz szacunek. Najbardziej podobało mi się to, że nie próbował kupić moich wyrzutów sumienia i łapówką nakłonić, bym złamał przepisy Officjum. Ale jego decyzja oznaczała też jedno: wojewodzie bardziej od poznania tajników sprawy zależało na tym, by została ona rozwiązana. Oczywiście, jeśli w ogóle istniała jakakolwiek „sprawa”. Nie miałem wątpliwości, że byłem tylko jednym z narzędzi, których zamierzał użyć. Zapewne w ten czy inny sposób uruchomił swych agentów na cesarskim dworze, choć najpewniej do tej pory nic nie osiągnęli.
– To więcej niż szczodrobliwa oferta – przyznałem. – Zrobię, co w mojej mocy, dostojny panie.
Wojewoda skinął głową, jakby niczego innego się po mnie nie spodziewał.
– Czy wolno mi jednak zadać kilka pytań?