Выбрать главу

— No cóż… przy nieograniczonych środkach przypuszczam, że udałoby się tego dokonać dość szybko. W ciągu kilku tygodni, jeśli dopisałoby nam szczęście.

— Dobrze. Doskonale. Proszę się tym zająć.

— Hm, z całym szacunkiem, doktorze Krieger, jestem obywatelką Kanady; nie może mi pan mówić, co mam robić.

Krieger natychmiast się zreflektował.

— Oczywiście, że nie. Bardzo przepraszam, pani profesor. Dałem się ponieść entuzjazmowi dla tego projektu. Chciałem prosić, aby podjęła się pani tego zadania. Tak jak wspomniałem, zapewnimy pani cały potrzebny sprzęt i personel oraz odpowiednie wynagrodzenie za pani konsultacje.

Mary czuła, że kręci jej się w głowie.

— Ale dlaczego jest to aż tak ważne?

— Jeżeli brama między światami ponownie się otworzy, możliwe, że na naszym świecie pojawią się neandertalczycy — wyjaśnił Krieger.

Mary spojrzała na niego z ukosa.

— Mam nadzieję, że nie chodzi o to, by móc ich dyskryminować?

Krieger pokręcił głową.

— Nic podobnego, zapewniam panią. Ale taka wiedza umożliwi nam kontrolę imigracji, zapewnienie odpowiedniej opieki medycznej i inne konieczne działania. Przecież nie chcemy, by nieprzytomnej osobie podano nieodpowiedni lek tylko dlatego, że lekarze nie byli w stanie określić, czy to neandertalczyk, czy Gliksin.

— Wystarczy sprawdzić, czy ten ktoś ma wszczepiony implant. Ponter mówił, że na ich świecie wszyscy mają takie urządzenia.

— Nie chcę dyskredytować przekazu pani przyjaciela, proszę mi wierzyć, pani profesor, ale mamy na to tylko jego słowo. A jeśli okaże się, że w swoim świecie jest on warunkowo zwolnionym przestępcą, a to coś jest zwykłym urządzeniem umożliwiającym kontrolowanie jego działań i mają je wyłącznie kryminaliści?

— Ponter nie jest kryminalistą — zaprotestowała Mary.

— Mimo to rozumie pani chyba, że wolimy mieć własne metody określania, do jakiego gatunku zalicza się dana osoba, zamiast polegać wyłącznie na czymś, co znamy z opowieści.

Mary powoli skinęła głową. Oczywiście, jego słowa miały sens. Poza tym istniał już precedens w tej sferze: kanadyjski rząd mnóstwo pracy włożył w określenie definicji tego, kto jest, a kto nie jest Indianinem, aby specjalnymi prawami i programami społecznymi objąć osoby do tego upoważnione. Nie była jednak przekonana…

— Nie ma powodu, aby spodziewać się ponownego otwarcia portalu, prawda? To znaczy, chyba nic na to nie wskazuje? — Chętnie znowu zobaczyłaby Pontera…

— Nie. — Krieger pokręcił głową. — Ale wierzymy w dobre przygotowanie. Będę z panią szczery, przyznaję, że pan Bod — dit wyglądał, hm… powiedzmy, że charakterystycznie. Możliwe jednak, że inny neandertalczyk ma mniej wydatne rysy twarzy i nie będzie się wyróżniał wśród naszych ludzi.

Mary się uśmiechnęła.

— Rozmawiał pan z Milfordem Wolpoffem?

— To prawda. A także z łanem Tattersallem i z innymi. Konsultowałem się z co najmniej połową ekspertów od neandertalczyków. Opinie na temat tego, w jakim stopniu różnili się od nas, są podzielone.

Mary przytaknęła; oczywiście miał rację. Niektórzy, tak jak Wolpoff, utrzymywali, że neandertalczycy byli tylko inną odmianą Homo sapiens — w najlepszym wypadku odrębną rasą, o ile to określenie miało tu jakieś uzasadnienie — ale na pewno zaliczali się do tego samego gatunku co współcześni ludzie. Inni, w tym Tattersall, mieli zupełnie odmienne zdanie. Według nich neandertalczycy stanowili odrębny gatunek, Homo neandertalensis. Dotychczasowe badania DNA potwierdzały ten drugi pogląd — ale Wolpoff i jego zwolennicy twierdzili, że nieliczne zebrane dotąd próbki neandertalskiego materiału genetycznego, w tym 379 nukleotydów mitochondrialnego DNA pozyskanego przez Mary z kopalnego okazu neandertalczyka z Rheinisches Landesmuseum, były albo aberracjami, albo błędnie je interpretowano. Nie pomyliłby się ten, kto by uznał ten spór za jeden z najgorętszych w całej historii paleoantropologii.

— Wciąż jednak pozostaje kwestia tego, że dysponujemy kompletnym materiałem genetycznym tylko jednego neandertalczyka — zauważyła Mary — a dokładnie Pontera Boddi — ta. Niewykluczone, że na podstawie tej jednej próbki nie da się ustalić cechy, która umożliwiłaby taką diagnostykę.

— Rozumiem. Ale nie dowiemy się tego, jeśli pani nie spróbuje.

Mary rozejrzała się po laboratorium.

— W York trzymają mnie obowiązki. Wykłady. Prace doktorskie moich studentów.

— To także rozumiem — powiedział Krieger. — Jestem jednak pewien, że uda się wszystko zorganizować tak, aby znaleźć dla pani zastępstwo. Już porozumiałem się z rektorką uniwersytetu.

— Rozumiem zatem, że chodzi panu o projekt badawczy w pełnym wymiarze godzin?

— Zrekompensujemy pani dochody za cały rok akademicki.

— Gdzie miałabym pracować? Tutaj?

Krieger pokręcił głowę.

— Nie, chcielibyśmy, aby przyjechała pani do naszego ośrodka.

— W Rochester?

— Owszem, w Rochester.

— To chyba niedaleko stąd?

— Przyleciałem dzisiaj i zapewniam, że to bardzo krótka podróż. Z tego, co wiem, samochodem można tu dojechać w trzy i pół godziny.

Mary zaczęła się zastanawiać. Nadal mogłaby przyjeżdżać do Toronto i widywać się z mamą oraz z przyjaciółmi. Poza tym musiała przyznać, że w tej chwili nic nie interesuje jej bardziej niż analiza DNA Pontera, a zajęcia na uniwersytecie odciągałyby ją od tego.

— Jakie warunki ma pan na myśli?

— Mogę pani zaproponować roczny kontrakt konsultanta z uposażeniem 150 tysięcy dolarów, już od dziś, z pakietem pełnych świadczeń medycznych. — Uśmiechnął się. — Wiem, że to kluczowy argument w rozmowach z wami, Kanadyjczykami.

Mary zmarszczyła brwi. Pogodziła się już z koniecznością powrotu na York University, w miejsce, gdzie została zgwał eona, ale…

Nie, nieprawda. Owszem, miała nadzieję, że da radę tu wytrzymać, ale to, co przeżyła rano, uzmysłowiło jej tylko, w jak strasznym stanie są jej nerwy.

— Mam tu mieszkanie — powiedziała.

— Przejmiemy czynsz, podatki i wszelkie opłaty na czas pani wyjazdu; pani dom będzie na panią czekał, gdy zakończy pani pracę.

— Naprawdę?

Krieger skinął głową.

— Tak. To największa rzecz, jaka zdarzyła się na naszej planecie od… od zawsze. Jesteśmy świadkami końca ery kenozoicznej i początku nowej. Od jakichś trzydziestu pięciu tysięcy lat nie było na tym globie dwóch wersji ludzkości, ale jeśli dojdzie do ponownego otwarcia portalu, tak się stanie, i chcemy dopilnować, aby tym razem wrszystko poszło jak należy.

— Pańska propozycja brzmi bardzo kusząco, doktorze Krieger.

— Jock. Proszę mi mówić Jock. — Krieger zrobił krótką pauzę. — Niegdyś pracowałem dla RAND. Jestem matematykiem. Kiedy kończyłem studia w Princeton, siedemdziesiąt procent magistrów wydziałów matematycznych ze wszystkich największych uniwersytetów ubiegało się o pracę w RAND. To tam właśnie można było liczyć na pieniądze i środki pozwalające prowadzić wyłącznie badania teoretyczne. Żartowano nawet, że RAND to skrót od „Research And No Development”. To był zespół teoretyków w najczystszym znaczeniu tego słowa.

— A co tak naprawdę oznaczała ta nazwa?

— Podobno jednak „Research and Development”, badania i rozwój. Całe wsparcie finansowe pochodziło z Sił Zbrojnych Stanów Zjednoczonych, a korporacja powstała z zasadniczo niewdzięcznego powodu: w celu studiowania konfliktu nuklearnego. Specjalizuję się w teorii gier i właśnie dlatego tam się znalazłem. Prowadziłem symulacje politycznych gier na przetrzymanie w realiach konfliktu nuklearnego. — Krieger przerwał na moment. — Widziała pani Doktora Strangelove?