Kolano Pontera dotykało kolana Daklar, gdy siedzieli ze skrzyżowanymi nogami na widowni amfiteatru.
Przedstawienie było naprawdę dobre.
Potem Ponter i Daklar poszli zobaczyć się z małą Mega, która bawiła się z przyjaciółmi na placu. Ucieszyła się na widok ojca i podbiegła do niego pędem.
— Hej, kochanie. — Ponter podniósł ją w górę.
— Cześć, tatusiu! — Mega spojrzała nad jego ramieniem na swoją tabant. — Cześć, Daklar! — powiedziała tonem, w którym Ponter zauważył równie ciepłą nutę.
Poczuł dziwne ukłucie. Chciał usłyszeć w jej głosie coś, co by świadczyło, że chociaż odrobinę woli jego, biologicznego ojca, od Daklar, swojej prawnej opiekunki. Na szczęście to uczucie szybko minęło. Wiedział, że jego córeczka mogłaby wszystkich obdzielić swoją miłością. Uścisnął małą raz jeszcze i postawił ją na ziemi.
— Zaraz pokażę wam sztuczkę! — zakomunikowała. Odbiegła kilka kroków dalej i zrobiła salto do tyłu.
— Brawo! — zawołał Ponter, jaśniejąc z dumy.
— Cudownie! — zawtórowała mu Daklar, klaszcząc. Ponter spojrzał na nią i uśmiechnął się. Ona odpowiedziała mu tym samym.
Megameg szykowała się do kolejnej sztuczki, ale Ponter i Daklar nie patrzyli na nią.
— Tato! Mamo! Patrzcie! — zawołała mała.
Ponterowi powietrze uwięzło w krtani. Megameg spojrzała na niego zakłopotana.
— Ojej! — pisnęła swoim cienkim głosikiem. — Chciałam powiedzieć: Tato! Daklar! Patrzcie!
W miarę upływu dnia Ponter stawał się coraz bardziej spięty. W końcu przecież nadszedł czas, gdy Dwoje stawało się Jednym, a on nie był idiotą. Tylko że nie kochał się z kobietą już od… Najpierw pomyślał, że odkąd zmarła Klast, czyli od dwóch dekamiesięcy, ale przecież upłynęło więcej czasu. Och, kochał ją do dnia jej śmierci, lecz rak zmienił ich życie na długo przed tym, zanim zmarła. Minęło… hm, prawdę mówiąc sam nie był pewien. Kiedy jeszcze zdarzało im się współżyć, nigdy nie pozwalał sobie na myślenie, że właśnie kocha się z Klast po raz ostatni, że po raz ostatni jest w niej, ale…
Ale w końcu nadszedł ten ostatni raz, ostatnie zespolenie. Potem Klast stała się zbyt słaba. To musiało być cały dekamiesiąc przed jej śmiercią.
Czyli? Co najmniej trzydzieści miesięcy. Wprawdzie w tym okresie zadowalał go Adikor, ale…
Ale to nie było to samo. Fizyczne kontakty między osobami jednej płci — choć w takim samym stopniu wyrażały miłość, to jednak służyły głównie rozrywce. Tymczasem seks był aktem potencjalnej prokreacji.
Tym razem ani Daklar, ani żadna inna kobieta nie mogła zajść w ciążę, nie było to możliwe o tej porze miesiąca. Wszystkie mieszkały blisko siebie i na co dzień wdychały nawzajem swoje feromony, dlatego ich cykle menstruacyjne przebiegały synchronicznie. Dopiero w następnym roku — w roku poczęcia generacji 149 — Najwyższa Rada Siwych miała tak wybrać dni, gdy Dwoje stawało się Jednym, aby przypadały na okres maksymalnej płodności.
Jednak fakt, że Daklar nie mogła teraz zajść w ciążę, w niczym nie zmieniał tego, że rzeczywiście minęło sporo czasu, odkąd…
— Zabierzmy dzieci na Plac Darsona na coś do jedzenia — zaproponowała Daklar.
Ponter poczuł, jak jego brew wspina się nad wał nadoczodołowy. Dzieci. Nie miał wątpliwości co do tego, o które dzieci chodziło. O jego dzieci.
Jej dzieci.
Ich dzieci.
Daklar wiedziała, jak zdobyć jego sympatię. Propozycja seksualna wytrąciłaby go z równowagi. Za to wspólne wyjście z dziećmi…
Właśnie tego potrzebował.
— Oczywiście — powiedział. — Bardzo chętnie.
Gestem wezwał Megameg do siebie i we trójkę poszli poszukać Jasmel — co nie było trudne, ponieważ jej Kompan oraz Hak komunikowały się między sobą. Mnóstwo dzieciaków wciąż bawiło się na placu, ale większość dorosłych oddaliła się do domów, aby spędzić trochę czasu w bardziej intymnej atmosferze. Niewiele mężczyzn i kobiet pozostało na świeżym powietrzu.
Ponter nie widział wielu dzieci w świecie Gliksinów, ale miał pewność, że nie zostawiano ich samych, tak jak tu. Tamto społeczeństwo było podwójnie skażone. Po pierwsze, nigdy nie przeszło czystki puli genów w celu eliminacji najmniej pożądanych cech psychiki. A po drugie, nigdy nie wyzwolił go żaden Lonwis Trob: bez Kompanów i archiwów alibi, Gliksini wciąż byli narażeni na napaści, a z tego, co Ponter widział w ich rejestrach obrazów, dzieci często stawały się obiektem takich ataków.
Na jego świecie dzieciaki mogły bez przeszkód bawić się na świeżym powietrzu dniem i nocą. Ponter zastanawiał się, jakim cudem rodzice w świecie Gliksinów pozostają przy zdrowych zmysłach.
— Tam jest! — powiedziała Daklar, zauważając córkę Pon — tera, zanim jemu się to udało. Jasmel i Tryon oglądali zorganizowany pod gołym niebem pokaz narzędzi do czyszczenia skór zwierzęcych.
— Jasmel! — zawołał Ponter, machając do niej. Dziewczyna podniosła głowę. Z przyjemnością zauważył, jak na jego widok się uśmiecha. Wcale nie była rozczarowana tym, że ktoś zakłóca jej czas z Tryonem.
Ponter i Daklar zbliżyli się do młodych.
— Pomyśleliśmy, że wybierzemy się na Plac Darsona. Zjemy sobie steki z bizona.
— No tak, ja też powinienem spędzić trochę czasu z rodzicami — przyznał Tryon. Może pojął, co Ponter próbuje dać mu do zrozumienia, a może rzeczywiście chciał zobaczyć rodziców. Chłopak pochylił się ku Jasmel i polizał jej twarz.
— Do zobaczenia wieczorem — powiedział.
— No to chodźmy — zakomunikowała Megameg, biorąc dłoń Pontera w swoją lewą rękę, a Daklar w prawą. Jasmel stanęła przy ojcu. Objął ją ramieniem i we czworo ruszyli.
Rozdział Szósty
Mary wolałaby mieć więcej czasu na podjęcie decyzji, ale w głębi duszy wiedziała, że przyjmie propozycję Jocka Kriegera: oferta była za dobra, by ją odrzucić.
Tego dnia miało się odbyć zebranie jej wydziału przed rozpoczęciem roku akademickiego. Nie wszyscy zamierzali się na nim stawić — niektórzy wykładowcy jeszcze nie wrócili ze swoich letnich domków, a inni konsekwentnie nie pojawiali się na uniwersytecie przed pierwszym wtorkiem września. Jednak większość kolegów Mary miała przyjść na spotkanie i była to najlepsza sposobność, aby ustalili między sobą, jak zamierzają ją zastąpić na zajęciach.
Miała szczęście w karierze zawodowej: to był dobry czas dla kobiet. York oraz inne uniwersytety próbowały naprawić wcześniejszy brak równowagi w polityce zatrudniania pracowników, zwłaszcza na wydziałach nauk ścisłych. Bez trudu dostała pierwszą pracę na uczelni, a potem zdobyła stały etat, podczas gdy wielu mężczyzn w jej wieku wciąż miało do wyboru tylko tymczasowe kontrakty.
— Witajcie wszyscy — powiedziała Qaiser Remtulla. — Mam nadzieję, że miło spędziliście wakacje.
Kilkanaście osób zebranych wokół konferencyjnego stołu pokiwało głowami.
— Doskonale — skwitowała Qaiser, pięćdziesięcioletnia Kanadyjka pakistańskiego pochodzenia. Tego dnia miała na sobie elegancką beżową bluzkę i dopasowane kolorystycznie spodnie. — Oczywiście jestem pewna — dorzuciła, uśmiechając się szeroko — że nikt nie miał tak ekscytujących wakacji jak nasza Mary.
Mary poczuła, że się rumieni. Cornelius Ruskin i kilka innych osób przez chwilę bili jej brawa.
— Dziękuję — powiedziała.