— Przecież to śmieszne. Jedno przeczy drugiemu.
— Owszem. — Ponter się uśmiechnął. — W ich sposobie myślenia to dość częste. Mają nawet specjalną nazwę dla takich przypadków, tak jakby samo nazwanie ich usuwało paradoks. Nie potrafię wymówić tego tak jak oni; brzmi to mniej więcej tak: oksyhmoron.
Selgan także się uśmiechnął.
— Chętnie podjąłbym się terapii jednej z tych istot, zbadał, jak działa jej umysł. — Rzeźbiarz osobowości przerwał na chwilę, po czym dodał: — To istnienie po śmierci, jak ono według nich wygląda?
— Właśnie to jest najbardziej interesujące. Może ono przybierać dwie formy, zależnie od tego, jak postępowało się za życia. Ten, kto żył uczciwie, zostaje nagrodzony wyjątkowo przyjemną egzystencją po śmierci. Ale ten, czyje życie było złe — albo kto choćby raz popełnił straszny czyn — po śmierci może liczyć tylko na byt w męczarniach.
— A kto o tym decyduje? Ach tak, już rozumiem. Decyduje ten ich Bóg, prawda?
— Tak. Wierzą, że tak właśnie jest.
— Ale dlaczego? Jak mogą wierzyć w coś tak dziwacznego?
Ponter nieznacznie wzruszył ramionami.
— Istnieją domniemane historyczne relacje o ludziach, którzy komunikowali się z tym Bogiem.
— Historyczne relacje? — zdziwił się Selgan. — A czy obecnie ktoś się z nim porozumiewa?
— Niektórzy tak twierdzą. Ale z tego, co wiem, nie ma na to dowodów.
— I ten Bóg jest sędzią każdego człowieka?
— Podobno.
— Ale przecież na świecie jest 185 milionów ludzi i każdego dnia umierają ich tysiące.
— Tak jest na naszym świecie. Na tym drugim jest sześć miliardów.
— Sześć miliardów! — Selgan pokręcił głową. — I każdemu z nich po śmierci przypada jeden z dwóch rodzajów egzystencji, o których mówiłeś?
— Tak. Wszyscy zostają osądzeni.
Ponter zauważył minę rzeźbiarza osobowości. Selgana wyraźnie intrygowały szczegóły wiary Gliksinów, ale najbardziej interesowało go to, co na ten temat myśli sam pacjent.
— „Osądzeni” — powtórzył, smakując to słowo, tak jakby było wybornym kawałkiem mięsa.
— Tak, osądzeni — powiedział Ponter. — Nie rozumiesz? Oni nie mają implantów. Nie mają archiwów alibi. Nie istnieją tam wierne zapisy wszystkiego, co robią w życiu. Nie mają nic takiego, ponieważ nie uważają, że jest im to potrzebne. Wierzą, że ten ich Bóg wszystkiego pilnuje i wszystko widzi — a nawet czuwa nad nimi i ich chroni. Sądzą, że nikt nie uniknie kary za złe czyny, że każdy będzie musiał w końcu za nie zapłacić.
— Ale przecież mówiłeś, że sam zrobiłeś coś strasznego.
Ponter spojrzał przez okno na swój świat.
— Tak.
— Tam? Na tamtym świecie?
— Tak.
— I nie wierzysz w istnienie tego ich Boga?
Ponter prychnął drwiąco.
— Oczywiście, że nie.
— Dlatego uważasz, że nigdy nie zostaniesz osądzony za zły postępek, który jak twierdzisz, popełniłeś?
— Właśnie. Nie twierdzę, że to zbrodnia doskonała, ale nie ma powodów, aby na tamtym świecie podejrzenie padło na mnie, podobnie jak nie ma powodów, aby tutaj ktokolwiek zażądał kiedyś dostępu do tej akurat części moich archiwów alibi.
— Użyłeś słowa „zbrodnia”. Czy była to zbrodnia według norm tamtego świata?
— O tak.
— A czy my uznalibyśmy twój czyn za zbrodnię, gdybyś dopuścił się go tutaj?
Ponter skinął głową.
— Co takiego zrobiłeś?
— Ja… wstydzę się o tym mówić.
— Powiedziałem przecież, że nie będę cię osądzał.
Ponter nagle zerwał się z miejsca.
— Właśnie o to chodził — wykrzyknął. — Nikt mnie nie osądzi, ani tutaj, ani tam. Popełniłem przestępstwo. Zrobiłem to z satysfakcją. A jeśli chodzi o twój myślowy eksperyment, to owszem, postąpiłbym tak znowu, gdybym miał możliwość wrócić do tamtych wydarzeń.
Selgan przez jakiś czas milczał, czekając, aż Ponter się uspokoi.
— Mogę ci pomóc Ponterze, jeśli mi na to pozwolisz. Ale musisz ze mną rozmawiać. Musisz mi powiedzieć, co się wydarzyło. Dlaczego dopuściłeś się tej zbrodni? Co do niej doprowadziło?
Ponter ponownie usiadł okrakiem na siedzeniu.
— Wszystko zaczęło się jeszcze podczas mojej pierwszej podróży na drugą Ziemię — powiedział. — Spotkałem tam kobietę, Mare Yaughan…
Rozdział Pierwszy
Ostatniego wieczoru w Sudbury Mary Vaughan towarzyszyły mieszane uczucia.
Nie wątpiła, że wyjazd z Toronto wyszedł jej na dobre. Po tym, co się tam wydarzyło — Mój Boże, czy naprawdę upłynęły dopiero dwa tygodnie? — na pewno postąpiła słusznie, uciekając od wszystkiego, co przypominało jej tamten potworny wieczór. I choć przygoda skończyła się smutną nutą, Mary nie zamieniłaby czasu spędzonego z Ponterem na nic.
Jej wspomnienia wydawały się nierzeczywiste; jak fabuła zmyślonej opowieści. No ale fotografie, nagrania wideo, a nawet zdjęcia rentgenowskie dowodziły, że wszystko wydarzyło się naprawdę. Żywy neandertalczyk z innej wersji Ziemi jakimś cudem trafił do tego świata. Teraz, gdy wrócił do siebie, Mary sama nie mogła uwierzyć w to, co się stało.
Ale przecież tego nie zmyśliła. Ponter naprawdę tu był, a ona naprawdę…
Może przesadzała? Albo wyolbrzymiała wszystko w myślach?
Nie. Nie, to rzeczywiście się zdarzyło.
Polubiła Pontera, może nawet zakochała się w nim.
Gdyby tylko była całą, kompletną, wolną od traumy kobietą, może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej. Och, ten wielkolud i tak by ją zauroczył — tego była pewna — ale tamtego wieczoru, kiedy patrzyli na gwiazdy, a on dotknął jej dłoni, nie zesztywniałaby ze strachu.
Upłynęło za mało czasu. Tak mu powiedziała następnego dnia. Za mało czasu od…
Nienawidziła tego słowa; nienawidziła o tym myśleć i mówić.
Upłynęło za mało czasu od gwałtu.
A jutro musiała wrócić do domu, do miejsca, gdzie tamto się stało, z powrotem na York University w Toronto, do dawnego życia profesorki genetyki.
Dawnego życia w samotności.
Wiedziała, że będzie tęskniła za Sudbury Za brakiem korków na drogach. Za ludźmi, z którymi się tu zaprzyjaźniła, za Reubenem Montego i nawet za Louise Benoit. Zauroczyła ją swobodna atmosfera maleńkiego Laurentian University, gdzie zbadała mitochondrialne DNA Pontera Boddita i dowiodła, że naprawdę jest neandertalczykiem.
Stojąc przy bocznej drodze i patrząc na bezchmurne, nocne niebo, wiedziała, że najbardziej będzie jej brakowało właśnie tego. Gwiazd w takich ilościach, że nie sposób było ich zliczyć. Galaktyki Andromedy, którą pokazał jej Ponter. I Mlecznej Drogi, biegnącej łukiem nad jej głową.