Ponter uprzedził Tukanę, czego może się spodziewać, i teraz pani ambasador dyskretnie próbowała zasłaniać nos dłonią. Z ogromną sympatią wspominał poznanych tu ludzi, ale zapomniał — albo nie chciał pamiętać — o tym, co zrobili ze swoją wersją Ziemi.
Jock Krieger siedział przy biurku, surfując po dwóch sieciach — po Internecie oraz po szerokim wachlarzu utajnionych witryn rządowych, dostępnych jedynie dzięki specjalnym liniom światłowodowym i to tylko dla osób posiadających odpowiednie upoważnienie do wglądu w informacje niejawne.
Nie lubił, gdy w rozmowie wypływa temat, którego nie rozumiał. Tylko niewiedza sprawiała, że czuł, iż nie kontroluje sytuacji. Teraz próbował nadrobić zaległości, wyszukując informacje na temat zaników pola magnetycznego Ziemi, zwłaszcza że z Sudbury otrzymał wieści, iż takie zjawiska mogą mieć bardzo szybki przebieg.
Spodziewał się znaleźć tysiące stron internetowych poświęconych temu problemowi, ale choć wszystkie serwisy informacyjne zdołały przez ostatni tydzień sklecić coś na ten temat, to przeważnie powtarzały te same trzy lub cztery opinie …ekspertów”. Rzetelnych opracowań tego zagadnienia było na prawdę niewiele. Co więcej, połowę wyników wyszukiwania stanowiły artykuły tak zwanych naukowcówkreacjonistów, którzy próbowali obalić dowody na zmiany pola magnetycznego zachodzące w prehistorii. Sama liczba tego typu zjawisk oznaczała, że trwałyby o wiele za długo, a przecież według kreacjonizmu Ziemia miała zaledwie kilka tysięcy lat.
Uwagę Jocka zwrócił abstrakt artykułu z „Earth and Planetary Science Letters” z 1989 roku, zatytułowanego Evidence Suggesting Extremely Rapid Field Variation Duringa Geomagnetic Reversal. [3] Obok podawano nazwiska autorów: Robert S. Coe i Michael Prevot, ten pierwszy z University of Cahfornia w Santa Cruz, drugi z Universite des Sciences et Techniques w Montpelier — tym we Francji, jak domyślał się Jock, a nie tym w Vermont. UCSC z całą pewnością należał do powszechnie poważanych uczelni, a ten drugi uniwersytet — kilka kliknięć myszą — tak, też zaliczał się do najlepszych. Tyle że cholerny artykuł nie był dostępny w sieci; nikt nie zadał sobie trudu, aby przygotować materiał w wersji elektronicznej. Dotyczyło to sporej części zasobów wiadomości sprzed 1990 roku. Jock westchnął. Musiał osobiście wybrać się do biblioteki, żeby zdobyć kopię artykułu.
Mary zeszła schodami do gabinetu jocka Kriegera na pierwszym piętrze. Zastukała do drzwi, zaczekała, aż Jock zawoła „proszę”, i weszła do środka.
— Już to mam — oznajmiła.
— W takim razie nie zbliżaj się za bardzo — odparł Jock, zamykając okno wyszukiwarki internetowej.
Mary była tak podekscytowana, że nawet nie pojęła żartu. Dopiero później dotarło do niej, co powiedział Krieger.
— Wiem, jak odróżnić Gliksinów od neandertalczyków.
Jock podniósł się z fotela Aeron.
— Jesteś pewna?
— Tak. To pestka. Neandertalczycy mają dwadzieścia cztery pary chromosomów, a my tylko dwadzieścia trzy. To ogromna różnica. Na poziomie genetycznym równie wielka jak różnica między mężczyzną i kobietą.
Siwe brwi Jocka uniosły się aż po jego zaczesane do góry włosy.
— Skoro tak, to dlaczego tyle to trwało?
Mary wyjaśniła, że niepotrzebnie skoncentrowała się na mitochondrialnym DNA.
— Aha. — Jock pokiwał głową. — Dobra robota. Bardzo dobra.
Mary uśmiechnęła się, ale po chwili spoważniała.
— Towarzystwo Paleoantropologiczne ma za kilka tygodni doroczne spotkanie. Chciałabym przedstawić tam nean — dertalski kariotyp. Prędzej czy później inni przygotują własne, ale chciałabym zaprezentować mój jako pierwsza.
Krieger zmarszczył brwi.
— Przykro mi, Mary, ale podpisałaś umowę o tajności danych.
Mary nie zamierzała się tak łatwo poddawać.
— Tak, ale…
Jock podniósł rękę.
— Nie, masz rację. Przepraszam. Trudno mi się uwolnić od RANDowskiego sposobu myślenia. Oczywiście możesz opublikować swoje odkrycie. Świat ma prawo wiedzieć.
Helenę Gagne ogarnęła wzrokiem setki dziennikarzy, którzy zebrali się na parkingu kopalni Creighton.
— Panie i panowie — powiedziała do mikrofonu na teleskopowym statywie — dziękuję wam za przybycie. W imieniu mieszkańców Ontario, obywateli Kanady i ludzi całego świata mam przyjemność powitać dwoje wysłanników z równoległej wersji Ziemi. Wiem, że niektórzy przedstawiciele mediów Znają już doktora Pontera Boddita, który tym razem przybywa do nas jako „delegat”. — Wskazała Pontera, który dopiero po chwili zrozumiał, że powinien potwierdzić w jakiś sposób jej słowa. Podniósł rękę i entuzjastycznie pomachał. Jego gest, nie wiedzieć czemu, wywołał wśród gliksińskich dziennikarzy wesołość.
— A to — kontynuowała Helenę — jest ambasadorka neandertalczyków, Tukana Prat, która na pewno z chęcią powie do nas kilka słów. — Helenę najpierw spojrzała z wyczekiwaniem na Tukanę, a potem gestem zaprosiła ją, by podeszła do mikrofonu.
— Cieszymy się, że tu jesteśmy — oznajmiła Tukana, po czym uprzejmie odsunęła się na bok.
Helenę spojrzała na nią przerażona i szybko zajęła jej miejsce.
— Pani ambasador Prat chciała przez to powiedzieć, że w imieniu mieszkańców swojego świata ma zaszczyt zapoczątkować oficjalne kontakty z ludźmi z naszej Ziemi i że liczy na owocny i wzajemnie korzystny dialog w sprawach, które są nam wspólne. — Popatrzyła na Tukanę, błagając, aby ta jakoś potwierdziła te słowa. Tukana skinęła głową, a Helenę dodała: — Pani ambasador ma również nadzieję, że mieszkańcy obu światów znajdą mnóstwo okazji do wymiany handlowej i kulturowej. — Ponownie spojrzała na Tukanę. Ambasadorka przynajmniej nie próbowała zaprzeczyć. — Poza tym chciałaby podziękować za gościnność INCO, Sudbury Neutrino Observato — ry, merowi miasta Sudbury, rządowi Kanady oraz Organizacji Narodów Zjednoczonych, przed której przedstawicielami wystąpi jutro. — Helenę raz jeszcze zerknęła na Tukanę, wskazując jednocześnie mikrofon. — Prawda, pani ambasador?
Tukana po chwili wahania zbliżyła się do mikrofonu.
— Hm, no tak. Tak jak słyszeliście.
Dziennikarze ryknęli śmiechem.
Helenę przysunęła się do Tukany i zakryła dłonią mikrofon, ale Ponter i tak ją usłyszał.
— Czeka nas mnóstwo pracy przed jutrzejszym dniem.
Kiedy Mary wyszła z jego gabinetu, Jock Krieger spojrzał przez okno. Wybierał swoje biuro jako pierwszy. Większość osób wolałaby widok na jezioro, tylko że wtedy okna wychodziłyby na północ, w kierunku przeciwnym niż Stany Zjednoczone. On wolał gabinet od południa, ale ponieważ siedziba grupy Synergia znajdowała się na wąskim półwyspie, za oknami miał piękną przystań. Przytknął złączone dłonie do twarzy i patrząc na swój świat, pogrążył się w myślach.
Tukanę i Pontera zdumiał samolot Kanadyjskich Sił Lotniczych, który zabrał ich do Ottawy. Na neandertalskim świecie budowano wprawdzie helikoptery, ale odrzutowców nie znano.
Kiedy Tukana wreszcie oswoiła się z tym, że jest w powietrzu, zwróciła się do Helenę.
— Przepraszam — powiedziała. — Chyba nie spisałam się dziś tak, jak się tego po mnie spodziewano.
Helenę zmarszczyła czoło.
— No cóż, powiedzmy, że tutaj ludzie oczekują trochę więcej patosu i ceremonialności.
3