Pani ambasador kontynuowała przemówienie w tym tonie, mówiąc niewiele istotnych rzeczy, ale Gliksini — jak zwrócił uwagę Ponter — wsłuchiwali się w każde jej słowo. Ci znajdujący się bliżej niego dyskretnie mu się przyglądali, najwyraźniej zafascynowani jego wyglądem.
— A teraz mam przyjemność dokonać pierwszej wymiany między dwoma rodzajami ludzkości — oznajmiła Tukana. Widać nadszedł moment, gdy należało przejść do szpiku spraw. Ambasadorka zwróciła się do ciemnoskórego mężczyzny, który stal obok podwyższenia. — Jeśli mogę…?
Sekretarz Generalny wrócił na podium, niosąc drugą drewnianą skrzynkę. Tukana otworzyła swoją. Ponter domyślał się, że niedawno przysłano ją przez portal.
— W tym pudełku znajduje się dokładny model czaszki antropologicznego okazu z naszego świata — wyjaśniła Tukana. — Jego odpowiednik na tej wersji Ziemi określany jest mianem AL 2881. To przedstawicielka grupy nazywanej tutaj Australipithecus afarensis, znana także jako „Lucy”. — Tukana poleciła Kompanowi wymówić to imię z odpowiednim fonemem „i”.
Przez salę przebiegł pomruk. Ponterowi wcześniej objaśniono znaczenie takiego daru. Na obu wersjach Ziemi — w miejscu, które Gliksini określali jako Hadar, w Etiopii, oraz w północnowschodniej części Kakarana na świecie Pontera — procesy erozji gleby odsłoniły szczątki szkieletu dorosłej kobiety. Jednakże przebieg zjawisk pogodowych nie był jednakowy. Na tej wersji świata — z Nowym Jorkiem, Toronto i Sudbury — czaszka okazu została w dużym stopniu zniszczona przez czynniki erozyjne, zanim Donald Johnson odkrył ja w roku, który Gliksini określali jako 1974. Natomiast w świecie Tukany i Pontera szkielet odnaleziono, zanim doszło do znacznych jego uszkodzeń. Ponter wiedział, że to doskonały podarunek, podkreślający fakt, że na obu światach istnieją takie same skamieniałości i złoża minerałów, a wymiana informacji o ich lokalizacji bez wątpienia byłaby korzystna dla obu stron.
— Z wdzięcznością przyjmuję ten dar w imieniu wszystkich mieszkańców tej Ziemi — powiedział ciemnoskóry mężczyzna. — A w zamian, proszę, przyjmijcie nasz prezent. — Podał Tukanie skrzynkę. Otworzyła ją i wyjęła ze środka kawałek skały zatopionej w przezroczystym plastiku. — To fragment skały bazaltowej, przywieziony przez Jamesa Irwina z Hadley Rille. — Sekretarz zrobił pauzę dla efektu, z wyraźną przyjemnością widząc, że Tukana nie ma pojęcia, o czym on mówi. — Hadley Rille — wyjaśnił — znajduje się na Księżycu.
Tukana zrobiła wielkie oczy. Pontera także wprawiło to w osłupienie. Kawałek Księżyca! Jak mógł w ogóle wątpić, czy słusznie postąpili, wracając do tych ludzi!
Rozdział Siedemnasty
Mary zbiegła schodami do holu budynku ONZ. Ponter i Tukana właśnie wychodzili z sali obrad Zgromadzenia Ogólnego, otoczeni przez czterech umundurowanych policjantów, pełniących rolę ochroniarzy. Mary ruszyła ku neandertalczykom, ale jeden z oficerów zastąpił jej drogę.
— Przykro mi, nie mogę pani przepuścić — oznajmił.
Mary zawołała Pontera po imieniu. Odwrócił się w jej stronę.
— Mare! — usłyszała jego własny głos, a potem tłumaczenie Kompana: — Ona może przejść, oficerze. To moja przyjaciółka.
Policjant skinął głową i odsunął się na bok. Mary minęła go i zbliżyła się do Pontera.
— Jak według ciebie wypadliśmy? — spytał.
— Wspaniale. Czyj to był pomysł, żeby zrobić model waszej czaszki Lucy?
— Jednego z geologów pracujących dla INCO.
Mary z podziwem pokręciła głową.
— Doskonały wybór.
— Właśnie opuszczamy ten budynek i udajemy się na coś do jedzenia. Zechcesz nam towarzyszyć? — zaproponowała Tukana Prat.
Mary się uśmiechnęła. Ambasadorka nie miała być może wielkiej wprawy w sprawach dyplomacji, ale była ujmującą osobą.
— Bardzo chętnie — odparła Mary.
— W takim razie chodźmy. Mamy…hm, jak wy na to mówicie? Rezerwację? W jadłodajni niedaleko stąd.
Mary cieszyła się, że zabrała płaszcz. Ponter i Tukana sprawiali wrażenie, jakby było im dostatecznie ciepło bez wierzchnich okryć. Oboje mieli na sobie spodnie, które Mary już wcześniej widziała u Pontera, zakończone pokrowcami na stopy: Ponter ciemnozielone, a Tukana rdzawoczerwone. Oboje włożyli też podobne koszule z zapięciami na ramionach.
Mary na moment spojrzała w górę, na wieżę ONZ — wielką bryłę, której kształt wyraźnie rysował się na tle słońca. Oprócz niej neandertalczykom towarzyszyła dwójka amerykańskich i dwójka kanadyjskich dyplomatów. Czterech policjantów zajęło miejsce na skraju tej niewielkiej grupy, przemieszczającej się pasażem.
Tukana szła razem z dyplomatami. Ponter i Mary zostali nieco w tyle, pochłonięci rozmową.
— Jak się miewa twoja rodzina? — spytała Mary.
— Dobrze. Ale nie uwierzysz, co się stało podczas mojej nieobecności. Mój partner, Adikor, został oskarżony o zamordowanie mnie.
— Naprawdę? Dlaczego?
— To długa historia, jak wy byście powiedzieli. Na szczęście na czas wróciłem na swoją Ziemię i został oczyszczony z zarzutów.
— I teraz już wszystko jest u niego w porządku?
— Tak. Mam nadzieję, że kiedyś go poznasz. Jest…
Trzy dźwięki rozległy się niemal równocześnie: ciche „uf” Pontera, krzyk jednego z policjantów i głośny huk, przypominający grzmot pioruna.
Ponter osunął się na ziemię. Mary błyskawicznie zrozumiała, co się stało. Padła na kolana obok niego i zaczęła macać jego zakrwawioną koszulę, szukając rany postrzałowej, aby zatamować krwawienie.
Piorun? — pomyślała Tukana. Nie, to niemożliwe. Niebo, choć śmierdzące, było bezchmurne.
Odwróciła się i spojrzała na Pontera, który — cóż to? — leżał twarzą do dołu na chodniku, w powiększającej się kałuży krwi. Ten huk… ktoś użył broni na pociski — wystrzelił? — taki chyba był poprawny termin i…
Nagle Tukana poczuła, jak leci do przodu. Upadła twarzą do ziemi, uderzając wielkim nochalem w chodnik.
Jeden z gliksińskich egzekutorów wskoczył jej na plecy, przyciskając ją do ziemi i zasłaniając własnym ciałem. Szlachetny gest, owszem, ale Tukanie zupełnie to nie odpowiadało. Sięgnęła do tyłu, złapała egzekutora za ramię i przerzuciła go nad sobą, tak że zdumiony wylądował przed nią na plecach. Zerwała się na równe nogi. Choć z nosa ciekła jej krew, bez trudu wyłowiła chemiczny zapach, jaki towarzyszy strzałowi z broni. Obróciła głową w lewo, potem w prawo, i…
Tam! Oddalający się człowiek, a w jego ręku…
Śmierdząca broń.
Tukana puściła się pędem za nim. Jej masywne nogi zadudniły o ziemię.
— Ponter został trafiony w prawe ramię — poinformował Mary Hak przez zewnętrzny głośnik. — Jego puls jest szybki i słabnie. Ciśnienie krwi spada, podobnie jak temperatura ciała.
— Jest w szoku. — Mary wciąż badała ramię Pontera. Wreszcie znalazła miejsce, w które trafił pocisk, jej palec wsunął się w ranę aż po drugi kłykieć. — Wiesz, czy kula przeszła na wylot?
Jeden z policjantów stal teraz nad Mary; drugi przez radio wzywał pogotowie. Trzeci pospiesznie wprowadzał amerykańskich i kanadyjskich dyplomatów z powrotem do budynku.
— Nie jestem pewien — odparł Hak. — Nie zarejestrowałem jej wyjścia. — Na moment umilkł. — Ponter traci za dużo krwi. W jego zestawie medycznym jest kauteryzujący skalpel laserowy. Otwórz trzecią kieszeń po prawej stronie.