Выбрать главу

Drogi Carlu!

Wiem, że powinnam tu przyjechać wcześniej. Chciałam. Naprawdę chciałam, ale nie wiedziałam, jak zareagujesz na to, co mam Ci do powiedzenia. Wiem, że byłam Twoją pierwszą miłością, a Ty byłeś moją i żadne lato nie było dla mnie tak cudowne jak tamto w sześćdziesiątym szóstym. Myślałam o Tobie każdego dnia po Twoim wyjeździe, a kiedy przyszła wiadomość o Twojej śmierci, nie mogłam przestać płakać. Teraz, pisząc te słowa, też płaczę.

Nie chcę, żebyś pomyślał, że o Tobie zapomniałam, bo tak nie jest. Ale moje życie toczyło się dalej. Wyszłam za Bucky'ego Samuelsa. Pamiętasz go? Z Eastside? Mamy dwoje dzieci. Są teraz starsze niż Ty w dniu twojej śmierci.

Nie poznałbyś mnie chyba. W moich włosach jest trochę siwych pasm, które staram się ukrywać, i już dawno temu wszystkie moje piegi zblakły, ale wciąż o Tobie myślę. Bardzo kocham Bucka, ale kocham też Ciebie… i wiem, że kiedyś znowu się zobaczymy.

Kocham Cię na zawsze,

Jane

— „Znowu się zobaczymy”? — powtórzył Ponter. — Przecież on nie żyje.

Mary skinęła głową.

— Chodziło jej o to, że znowu się zobaczą po jej śmierci.

Ponter zmarszczył czoło. Mary przeszła kilka kroków dalej, gdzie przy ścianie leżał inny list, zalaminowany w przezroczysty plastik. Podniosła go.

— „Drogi Frankie” — zaczęła i spojrzała na ścianę. — Tutaj jest — powiedziała. — Franklin T. Mullens III.

Drogi Frankie!

Mówią, że rodzic nie powinien przeżyć swojego dziecka, ale kto się spodziewa, że to dziecko zostanie mu odebrane w wieku zaledwie dziewiętnastu lat? TęsKnię za Tobą każdego dnia, Twój tata także. Znasz go — próbuje być przy mnie silny, ale do dziś zdarza mu się cicho płakać, kiedy myśli, że już śpię.

Rolą matki jest opiekować się synem i robiłam to najlepiej, jak potrafiłam. Teraz jesteś pod opieką samego Pana Boga i wiem, że jesteś bezpieczny w jego ramionach.

Na zawsze pozostaniemy razem, mój kochany synu.

Kocham Cię,

Mama

Ponter nie wiedział, co powiedzieć. Uczucia w listach były bardzo szczere, ale… ale zarazem irracjonalne! Czy Mary tego nie dostrzegała? Czy nie rozumieli tego ludzie, którzy to pisali?

Mary dalej czytała mu treść kolejnych wiadomości i kart, i pamiątkowych tabliczek, i zwojów papieru, które pozostawiono przy ścianie. Kilka zdań utkwiło Ponterowi w pamięci.

„Wiemy, że Bóg się Tobą opiekuje…”

„Niecierpliwie czekam dnia, gdy znowu będziemy wszyscy razem…”

„Tak wiele spraw zapomnianych/Tak wiele spraw przemilczanych/Lecz o wszystkich powiem Wam/Gdy wśród zmarłych się spotkamy”.

„Śpij spokojnie, ukochany…”

„Czekam chwili, gdy znowu się zobaczymy…”

„…tego cudownego dnia, gdy Bóg nas znowu połączy w niebie…”

„Żegnaj — niech Bóg ma nad Tobą pieczę! — dopóki się znowu nie spotkamy…”

„Trzymaj się, bracie. Wpadnę do Ciebie następnym razem, gdy będę w stolicy…”

„Spoczywaj w spokoju, przyjacielu, spoczywaj w spokoju…”

Mary wiele razy przerywała, żeby wytrzeć łzy. Ponter też czuł smutek i jego oczy zrobiły się wilgotne, ale podejrzewał, że z innego powodu.

— Zawsze jest nam trudno, gdy umrze bliska osoba — powiedział.

Mary lekko skinęła głową.

— Ale… — Ponter chciał coś dodać, jednak umilkł.

— Tak? — zachęciła go Mary.

— Ten pomnik — Ponter gestem ogarnął dwie długie ściany. — Czemu on służy?

Mary uniosła brwi.

— Uczczeniu pamięci zmarłych.

— Nie wszystkich zmarłych — zauważył cicho Ponter. — Tutaj są tylko Amerykanie…

— No tak. To pomnik upamiętniający ofiarę, jaką ponieśli amerykańscy żołnierze. W ten sposób naród Stanów Zjednoczonych chce pokazać, że tych ludzi docenia.

— Doceniał — poprawił ją Ponter.

Mary spojrzała na niego niepewnie.

— Czy mój tłumacz źle działa? — spytał Ponter. — Myślałem, że czasu teraźniejszego używa się tylko mówiąc o tym, co jest teraz. Jeśli mówimy o tym, czego już nie ma, trzeba używać czasu przeszłego.

Mary westchnęła, wyraźnie nie miała ochoty na rozważanie tej kwestii.

— Nie odpowiedziałaś na moje wcześniejsze pytanie — delikatnie przypomniał Ponter. — Czemu służy ten pomnik?

— Już przecież wyjaśniłam. Uczczeniu pamięci zmarłych.

— Nie, nie. Możliwe, że taki jest uboczny efekt, ale na pewno celem projektanta…

— Mayi Ying Lin — wtrąciła Mary.

— Słucham?

— Mayi Ying Lin. To imię autorki projektu.

— Aha. Otóż na pewno jej celem… celem każdego, kto projektuje pomnik… jest to, by ludzie nigdy nie zapomnieli.

— Tak? — Mary sprawiała wrażenie zirytowanej tym, że doszukiwał się niewielkich różnic między swoim i jej punktem widzenia.

— O przeszłości nie wolno zapominać — ciągnął Ponter — aby unikać popełniania tych samych błędów.

— No tak, oczywiście — zgodziła się.

— A zatem, czy ten pomnik spełnił swój cel? Czy od tamtej pory udało się unikać tego błędu… błędu, który doprowadził do śmierci tych wszystkich młodych ludzi?

Mary po chwili zastanowienia pokręciła głową.

— Chyba nie. Na świecie wciąż toczą się wojny i…

— Biorą w nich udział Amerykanie? Ludzie, którzy zbudowali ten pomnik?

— Tak.

— Z jakich przyczyn?

— Gospodarczych. Ideologicznych. I…

— I?

Mary wzruszyła ramionami.

— Z chęci zemsty. Wyrównania rachunków.

— Kiedy ten kraj postanawia rozpocząć wojnę, gdzie ogłaszana jest taka wiadomość?

— Hm, w Kongresie. Później pokażę ci jego siedzibę.

— Widać stamtąd ten pomnik?

— Ten? Nie, nie sądzę.

— W takim razie powinni to robić właśnie tutaj — oznajmił Ponter kategorycznie. — Ten ich lider… prezydent, tak?… powinien wypowiadać wojnę właśnie tu, mając przed sobą te pięćdziesiąt osiem tysięcy dwieście dziewięć nazwisk. Taki powinien być cel tego miejsca. Jeśli patrząc na imiona wszystkich tych, którzy zginęli na wojnie wypowiedzianej przez innego prezydenta, nowy lider mimo to wzywa młodych ludzi, by opuszczali kraj i wyruszali, być może po śmierć, na kolejną wojnę, to może na takiej wojnie warto walczyć.

Mary przekrzywiła głowę, ale nic nie powiedziała.

— Mówiłaś przecież, że walczycie w obronie waszych fundamentalnych wartości.

— Tak powinno być — odparła.

— Ale tamta wojna… ta w Wietnamie. Mówiłaś, że jej celem było poparcie skorumpowanego rządu, niedopuszczenie do wyborów.

— No tak, w pewnym sensie tak.

— W Filadelfii pokazałaś mi, gdzie narodziło się to państwo i jakie miało początki. Czy w Stanach Zjednoczonych za najwyższą wartość nie uważa się demokracji — wiary w to, że wola ludu powinna zostać wysłuchana i spełniona?

Mary skinęła głową.

— W takim razie celem wojny powinna być obrona tego ideału. Zgodne z amerykańskim ideałem byłoby dopilnowanie, aby tamtejsi ludzie mieli szansę głosować. I gdyby ludzie z Wietnamu…