Złote oczy Pontera zrobiły się okrągłe ze zdumienia.
— Ale to przecież… potworne marnotrawstwo. Nawet wasze ogromne populacje na pewno nie mogły zużyć całego mięsa. Poza tym taki rodzaj zabijania to tchórzostwo.
— No… ja bym tego tak nie nazwała — powiedziała Ange — la, czerwieniejąc. — Według nas niepotrzebne wystawianie się na ryzyko jest lekkomyślne, więc…
— Wyskakujecie z samolotów — zauważył Ponter. — Skaczecie z klifów. Okładanie się pięściami zmieniliście w sport. Widziałem to wszystko w telewizji.
— Nie wszyscy to robimy — wtrąciła Mary taktownie.
— No tak — przyznał Ponter. — Ale oprócz niebezpiecznych sportów zaobserwowałem też dość powszechne nierozważne zachowania. — Wskazał bar. — Palenie tytoniu i picie alkoholu. Z tego, co mi mówiono, obie te czynności są niebezpieczne i obie — skinął głową w stronę Henryego — są pochodnymi uprawy roli. Takie działania na pewno kwalifikują się jako „niepotrzebne wystawianie się na ryzyko”. Jak możecie zabijać zwierzęta w tak tchórzliwy sposób, a jednocześnie decydować się na tak ryzykowne zajęcia jak… och, chwileczkę. Już rozumiem. Chyba rozumiem.
— Co takiego? — spytała Mary.
— No właśnie, co? — zawtórował jej Henry.
— Jedną chwilę. — Ponter wyraźnie próbował pochwycić jakąś wymykającą się myśl. Po kilku sekundach kiwnął głową, gdy sprecyzował to, o co mu chodziło. — Wy, Glik — sini, pijecie alkohol, palicie tytoń i uprawiacie ryzykowne sporty, aby zademonstrować swoją rezerwę potencjału. Sygnalizujecie wszystkim dookoła: hej, patrzcie, w czasach dobrobytu wcale nie oszczędzam sił, a mimo to znakomicie funkcjonuję. W ten sposób dajecie do zrozumienia potencjalnym partnerom, że obecne działanie nie jest szczytem waszych możliwości. Sugerujecie tym samym, że w trudnym okresie starczy wam siły i wytrwałości, aby zadbać o rodzinę.
— Co za fascynujący pogląd! — przyznała Mary.
— Rozumiem to zjawisko, ponieważ mój gatunek postępuje podobnie, tylko w inny sposób to manifestuje. Kiedy polujemy…
Mary w lot zrozumiała, co Ponter ma na myśli.
— Kiedy polujecie, nie wybieracie łatwych sposobów. Nie spychacie zwierząt z urwiska ani nie rzucacie w nie oszczepami z bezpiecznej odległości. Tak postępowali moi przodkowie, ale nie twoi, przynajmniej nie na naszej wersji Ziemi. Tutaj twoi ludzie atakowali zwierzęta bezpośrednio, walcząc jeden na jednego i próbując z bliska wbić w nie oszczep. W pewnym sensie to rzeczywiście odpowiednik naszego palenia i picia: zobacz, kochanie, potrafię przynieść do domu kolację, którą upolowałem gołymi rękami, więc jeśli przyjdą trudne czasy i będę musiał polować w bezpieczniejszy sposób, to i tak nas wyżywię.
— Właśnie — przytaknął Ponter.
Mary skinęła głową.
— To ma sens. — Wskazała chudego mężczyznę siedzącego w przeciwległym końcu sali. — Tamten człowiek, Erik Trin — kaus, zauważył u wielu kopalnych okazów neandertalczyków ślady urazów, które można porównać z tymi, jakie odnoszą współcześni jeźdźcy rodeo, tak jakby zwierzę ich zrzuciło, a to oznacza bezpośrednie starcie.
— Rzeczywiście tak jest — potwierdził Ponter. — Mnie samego kilka razy zrzucił mamut i…
— Co takiego??! — zdumiał się Henry.
— Zrzucił mnie mamut…
— Mamut? — powtórzyła Angela, rozdziawiając usta.
Mary uśmiechnęła się szeroko.
— Widzę, że chwilę tu pobędziemy W takim razie pozwólcie, że postawię wszystkim następną kolejkę…
Rozdział Dwudziesty Piąty
— Przepraszam, pani ambasador. — Młody asystent wszedł do holu w budynku ONZ. — Właśnie dostarczono dla pani przesyłkę dyplomatyczną z Sudbury.
Tukana zerknęła na dziesięcioro poważanych w jej świecie neandertalczyków. Siedzieli w różnych pozach na fotelach i wyglądali przez wielkie okna albo leżeli na plecach na podłodze. Westchnęła.
— Spodziewałam się tego — powiedziała w swoim języku do towarzyszącej jej grupy. Potem, pozwalając Kompanowi tłumaczyć, podziękowała asystentowi i wzięła sakwę z wytłoczonym w niej herbem Kanady.
W środku znajdował się koral pamięci. Tukana otworzyła zewnętrzny panel Kompana i włożyła koralik do środka. Poleciła implantowi odtworzyć wiadomość przez zewnętrzny głośnik, tak aby pozostali również mogli jej wysłuchać.
— Ambasadorko Prat — rozległ się gniewny głos Radnego Bedrosa — to, co zrobiłaś, jest niewybaczalne. Ja — my — cała Najwyższa Rada Siwych żąda, abyś wraz z osobami, które wmanewrowałaś w tę podróż, niezwłocznie wróciła. Bardzo…
— Bedros przerwał i Tukanie wydawało się, że przełknął ślinę. Być może próbował nad sobą zapanować. — …bardzo obawiamy się o bezpieczeństwo ich wszystkich. Ich wkład w nasze społeczeństwo jest bezcenny. Musicie wrócić do Saldak natychmiast po otrzymaniu tej wiadomości. Lonwis Trob pokręcił sędziwą głową.
— Młody pętak — powiedział.
— Nie ma mowy, aby zdecydowali się zamknąć portal, zostawiając nas po drugiej stronie — stwierdziła Derba Jonk, specjalistka od komórek macierzystych.
— Przynajmniej to jest pewne — zgodził się poeta Dor Far — rer, uśmiechając się szeroko.
Tukana przytaknęła.
— Chcę wam wszystkim podziękować za to, że zgodziliście się przybyć tutaj ze mną. Domyślam się, że nikt nie chce brać żądania Radnego Bedrosa pod rozwagę?
— Chyba żartujesz — stwierdził Lonwis Trob, wpatrując się w Tukanę niebieskimi, metalowymi oczami. — Od wielu deka — miesięcy nie bawiłem się tak dobrze.
Tukana się uśmiechnęła.
— W takim razie — powiedziała — zobaczmy, co mamy zaplanowane na jutro. Krik, ty zagrasz w porannym programie wideo o nazwie Good Morning America. Oni pokrywają wszystkie koszty związane z transportem lodorogu od portalu. Oczywiście wiedzą, że instrument musi pozostać zamrożony. Jalsk, amerykańska drużyna lekkoatletyczna przygotowująca się do czegoś, co nazywają „Olimpiadą”, przyjeżdża do Nowego Jorku, żeby się z tobą zobaczyć. Spotkanie odbędzie się w ośrodku sportowym New York University. Dor, Gliksin Ralph Vicinanza, który pełni tu funkcję o nazwie „agent literacki”, chce cię zaprosić na posiłek w środku dnia. Sędzia Harbron i Uczony Klimilk, was czeka wykład w Columbia Law School jutro po południu. Borl, ty i przedstawiciel ONZ macie wystąpić w programie niejakiego Davi — da Lettermana, nagranie będzie miało miejsce w godzinach popołudniowych. Lonwis, my mamy przemawiać jutro wieczorem w Rosę Center for Earth and Space. Do tego dochodzi masa spotkań zaplanowanych tutaj, w siedzibie Narodów Zjednoczonych.
Kobast Gant, ekspert od sztucznej inteligencji, uśmiechnął się szeroko.
— Założę się, że mój kumpel Ponter Boddit cieszy się z naszej obecności. Przynajmniej nie wszystko skupia się na nim. Wiem, że nie cierpi być w centrum uwagi.
Tukana skinęła głową.
— Tak. Na pewno przyda mu się trochę odpoczynku po tym, co go spotkało…
Ponter, Mary i nieodstępujący ich agent FBI w końcu opuścili hotelowy bar i ruszyli do wind. Prócz nich nikt nie czekał na przyjazd kabiny. Recepcjonista z nocnej zmiany siedział za kontuarem kilkadziesiąt metrów dalej i czytał egzemplarz „USA Today”, wcinając jedno z jabłek, które stały w misach.
— Moja zmiana już minęła, proszę pani — poinformował Carlos. — Agent Burstein czeka na państwa na górze. Będzie tam miał na wszystko oko.
— Dziękuję, Carlos — powiedziała Mary.
Skinął głową i odezwał się do niewielkiego komunikatora: