— Takich rur używa się do zabezpieczania tuneli górniczych w razie groźby zawalenia — wyjaśnił Ponter. — Po rozłożeniu wytrzymują ogromny ciężar. Można je z powrotem złożyć tylko przy użyciu specjalnego klucza odblokowującego zabezpieczenia w każdym punkcie krzyżowania się metalowych elementów.
Bedros od razu zrozumiał działanie mechanizmu.
— I sądzicie, że dzięki takiej rurze portal pozostanie otwarty na czas nieokreślony i ludzie będą mogli przechodzić przez nią jak przez tunel łączący dwa wszechświaty?
— Właśnie tak — powiedział Ponter.
— A choroby? — spytała go furat, przedstawicielka lokalnej społeczności, kobieta z generacji 141. Siedziała po przeciwnej stronie sali niż Bedros, więc Ponter i Adikor musieli się odwrócić. — Podobno podczas pobytu na tym drugim świecie zachorowałeś.
— To prawda — przytaknął. — Poznałem tam gliksińską kobietę, fizyczkę, która… — Umilkł gdy jeden z członków Rady Siwych się roześmiał. Ponter już się oswoił z podobnymi pojęciami, ale rozumiał, dlaczego innych śmieszyły; to tak, jakby mówił o „jaskiniowcach-filozofach”. — No cóż — podjął przerwaną wypowiedź — według niej linie czasu rozdzieliły się… hm…czterdzieści tysięcy lat temu, czyli pół miliona miesięcy wstecz. Od tamtej pory Gliksini żyją w sporym zagęszczeniu i hodują dużą liczbę zwierząt w celach konsumpcyjnych. Najprawdopodobniej w takich warunkach rozwinęły się choroby, na które my nie jesteśmy odporni. Jednocześnie nie jest wykluczone, że tutaj pojawiły się inne, na które oni nie mają odporności, choć powiedziano mi, że ze względu na niewielką gęstość zaludnienia u nas, takie prawdopodobieństwo jest mniejsze. Tak czy inaczej, konieczne będzie opracowanie systemu odkażania i każdy, kto zechce podróżować między światami w jedną lub w drugą stronę, będzie musiał przejść przez takie procedury.
— Jedno pytanie — odezwał się Jindo, mężczyzna, który przybył z regionów położonych daleko na południu, po drugiej stronie niezamieszkałej strefy równikowej. Na szczęście siedział obok Jurat, więc Ponter i Adikor tym razem nie musieli się obracać. — Ten tunel między światami musi się znajdować głęboko w kopalni niklu, ponad tysiąc długości ramion pod powierzchnią ziemi, tak?
— Zgadza się — potwierdził Ponter. — Nasz komputer kwantowy, który umożliwia dostanie się do drugiego świata, musi być chroniony przed promieniowaniem słonecznym. Gruba warstwa skał stanowi taką właśnie tarczę.
Bedros skinął głową i Adikor odwrócił się twarzą do niego.
— A zatem nie zanosi się na to, by ludzie zaczęli tłumnie podróżować między światami.
— Co oznacza — Jurat podjęła tę kwestię — że nie musimy się obawiać inwazji. — Adikor odwrócił się w jej stronę, ale Ponter nadal patrzył na Bedrosa. — Podróżujący nie tylko będą musieli się przedostać przez ten wąski tunel, ale jeszcze dotrzeć na powierzchnię, zanim trafią na nasz świat.
Ponter pokiwał głową.
— Właśnie tak. Dotknęłaś samego szpiku sprawy.
— Podziwiam entuzjazm, z jakim podchodzicie do swojej pracy — odezwała się Pandaro, przewodnicząca Rady, Galasoy anka z generacji 140, do tej pory przysłuchująca się wszystkiemu w milczeniu. Siedziała w połowie odległości między Bedrosem i Jurat, dlatego Ponter obrócił się w lewo, a Adikor w prawo, aby stanąć przodem do niej. — Chcę jednak mieć pewność, że dobrze was rozumiem. Gliksini nie mają żadnej możliwości otwarcia portalu do naszego świata?
— Zgadza się, Naczelna — potwierdził Ponter. — Wprawdzie nie poznałem całei ich wiedzy w dziedzinie technologii komputerowych, ale daleko im do zbudowania komputera kwantowego podobnego do tego, jaki stworzyliśmy z Ad — ikorem.
— Jak daleko? — chciała wiedzieć Pandaro. — Ile miesięcy?
Ponter zerknął na Adikora — w końcu to on był ekspertem od sprzętu — ale przyjaciel dał mu sygnał, aby sam odpowiedział.
— Według mnie, co najmniej trzysta, a może wiele więcej.
Pandaro rozłożyła ramiona w geście, który świadczył, że w tej sytuacji odpowiedź jest jasna.
— W takim razie nie musimy się spieszyć z rozstrzyganiem tej kwestii. Możemy poświęcić więcej czasu na analizę problemowi…
— Nie! — wykrzyknął Ponter. Oczy obecnych zwróciły się na niego.
— Słucham? — odezwała się przewodnicząca chłodnym tonem.
— Bo… chodzi mi o to… że nie mamy pojęcia, w jakim stopniu powtarzalne jest takie zjawisko na dłuższą metę. Wiele czynników może z czasem ulec zmianie i…
— Rozumiem twoje pragnienie kontynuowania pracy, Uczony Boddicie — zauważyła Pandaro — ale musimy pamiętać o ryzyku transferu chorób, skażenia oraz…
— Przecież mamy już technologię, która nas przed tym ochroni — zauważył Ponter.
— Teoretycznie tak — wtrąciła inna członkini Rady. — Ale w praktyce metoda Uczonej Kajak nigdy nie była stosowana w ten sposób. Nie mamy pewności…
— Skąd w was tyle strachu? — sarknął Ponter. Adikor spojrzał na niego w osłupieniu, ale partner nie zwrócił na to uwagi. — Oni by się tak nie bali. Wspięli się na najwyższe szczyty swojego świata! Dotarli w największe głębie oceanów! Okrążyli Ziemię po jej orbicie! Polecieli na Księżyc! To nie strach starców pozwolił im…
— Uczony Boddicie!!! — Głos przewodniczącej przetoczył się grzmotem po sali.
Ponter się zreflektował.
— Proszę… Proszę o wybaczenie, Naczelna, miałem tylko zamiar…
— Sądzę, że twoje zamiary są bardzo jasne — powiedziała Pandaro. — Ale naszym zadaniem jest zachowanie ostrożności. Na naszych barkach spoczywa dobro całego świata.
— Wiem — odezwał się Ponter, starając się, aby jego głos brzmiał spokojnie. — Wiem, ale w tym przypadku mamy tak wiele do zyskania! Nie możemy czekać niezliczone miesiące. Musimy zacząć działać od razu. Wy musicie zacząć działać od razu.
Ponter poczuł, jak dłoń Adikora delikatnie dotyka jego ramienia.
— Ponterze… — upomniał go cicho przyjaciel.
Ale Ponter się wywinął.
— My nigdy nie polecieliśmy na Księżyc. Prawdopodobnie nigdy tam nie polecimy… a to oznacza, że nigdy nie dotrzemy na Marsa ani na żadną z gwiazd. Równoległa Ziemia jest jedynym innym światem, do jakiego nasi ludzie zdołają dotrzeć. Nie możemy przepuścić takiej okazji!
Mary słyszała tę historię tak wiele razy, że podejrzewała, iż jest w niej sporo prawdy. Podobno kiedy w latach sześćdziesiątych Toronto postanowiło zbudować drugi uniwersytet, plany campusu kupiono od już istniejącej uczelni z południowej części Stanów Zjednoczonych. Takie rozwiązanie uważano za korzystne, ale nikt nie wziął pod uwagę różnic klimatycznych.
To stwarzało problemy, zwłaszcza zimą. Początkowo między gmachami było sporo przestrzeni, ale z czasem zaczęto ją wypełniać nowymi budynkami. Obecnie campus sprawiał wrażenie przeładowanego — zapchanego szkłem, stalą, cegłami i betonem.
Mimo to, nadal były tu elementy, które podobały się Mary. Jak choćby wyższa szkoła biznesu, którą właśnie mijała: The Schulich School of Busines. „Schulich” wymawiano jak „shoe lick”.[1]
Do rozpoczęcia zajęć pozostał jeszcze tydzień i campus sprawiał wrażenie opuszczonego. Choć był środek dnia, Mary niepewnie pokonywała kolejne zakręty, mijała mury i wchodziła w przejścia.
Przecież tamto spotkało ją właśnie tutaj. Tu została zgwałcona.
1
W języku angielskim „shoe” znaczy „but”, a „lick” — „liznąć, polizać”. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).