— Miło mi pana poznać, profesorze Ruskin.
Nie miała serca poprawiać Pontera — tak bardzo się starał dobrze stosować tutejsze zwyczaje. Już za sam wysiłek należały mu się najwyższe noty. Cornelius puścił tytuł mimo uszu z fascynacją przyglądając się twarzy Pontera.
— Dziękuję — powiedział. — Co was tu sprowadza?
— Samochód Mare — wyjaśnił Ponter.
— Właśnie wracamy do Sudbury — dodała Mary. — Córka Pontera wychodzi za mąż i on chce zdążyć na uroczystość.
— Moje gratulacje — powiedział Cornelius.
— Czy Daria Klein jest dziś na uczelni? Albo Graham Smythe?
— Nie widziałem Grahama przez cały dzień, ale Daria jest w twoim dawnym laboratorium.
— A Qaiser?
— Może jest u siebie w gabinecie. Nie jestem pewien.
— No tak. Chciałam tylko zabrać kilka rzeczy — wyjaśniła Mary. — Zobaczymy się później.
— Trzymaj się — odparł Cornelius. — Do widzenia, doktorze Boddit.
— Zdrowego dnia — powiedział Ponter i ruszył za Mary. Zatrzymała się przy jednym z gabinetów i zastukała.
— Kto tam? — odezwał się kobiecy głos.
Mary lekko uchyliła drzwi.
— Mary! — zawołała kobieta ze zdziwieniem.
— Witaj, Qaiser — odparła Mary, uśmiechając się. Otworzyła drzwi szerzej, odsłaniając Pontera. Brązowe oczy Qaiser zrobiły się okrągłe ze zdumienia.
— Profesor Qaiser Remtulla, przedstawiam mojego przyjaciela, Pontera Boddita. — Mary odwróciła się do Pontera. — Qaiser jest szefową działu genetyki tu w York.
— Niesamowite — stwierdziła Qaiser, ujmując dłoń Pontera i ściskając ją. — Absolutnie niesamowite.
Mary miała ochotę powiedzieć, że rzeczywiście Ponter jest niesamowity, ale zatrzymała tę myśl dla siebie. Przez kilka minut rozmawiała z Qaiser, wypytując ją o wydziałowe nowiny. Dopiero gdy Qaiser musiała iść na zajęcia, Mary i Ponter ruszyli dalej tym samym korytarzem. Zatrzymali się przy drzwiach z szybą. Mary zapukała i weszła do środka…
— Jest tu ktoś? — zawołała, widząc laborantkę pochyloną nad stołem.
Młoda kobieta odwróciła się do nich.
— Profesor Vaughan! — zawołała z radością. — Jak cudownie panią widzieć! I…o mój Boże! Czy to jest…?
— Dario, poznaj Pontera Boddita.
— Rany — stwierdziła Daria, i tak jakby to nie wystarczyło, powtórzyła raz jeszcze: — Rany.
— Daria pracuje nad doktoratem. Specjalizuje się w tej samej dziedzinie co ja — w pozyskiwaniu i analizie kopalnego DNA.
Mary i Daria zajęły się rozmową, a w Ponterze odezwała się ciekawość naukowca. Zaczął się rozglądać po laboratorium, zafascynowany technologią Gliksinów.
— Niestety, musimy już się zbierać — powiedziała w końcu Mary. — Chciałam tylko zabrać ze sobą kilka próbek, które tu zostawiłam.
Podeszła do lodówki, w której przechowywano biologiczne preparaty. Zauważyła, że ktoś dokleił na niej nowe dowcipy rysunkowe obok kartek z kreskówkami Sidneya Harrisa i Garyego Larsona, które umieściła tam sama. Otworzyła metalowe drzwi i poczuła powiew mroźnego powietrza.
W środku znajdowały się jakieś dwa tuziny pojemników różnych rozmiarów. Niektóre oznaczono wydrukowanymi na laserowej drukarce naklejkami; zawartość innych opisano markerem na kawałkach naklejonej na nie taśmy. Nie mogła znaleźć tych, których szukała. Pewnie osoby, które używały lodówki pod jej nieobecność, zepchnęły je głębiej. Zaczęła przesuwać pudełka. Dwa największe — „Skóra Mamuta Syberyjskiego” i „Próbki Łożyska Eskimoskiego” — wyjęła i postawiła obok na blacie, aby łatwiej dostać się do tych w głębi lodówki.
Jej serce waliło coraz mocniej.
Raz jeszcze dla pewności obejrzała wszystkie próbki.
Niestety, nie myliła się.
Dwa pudełka z etykietami „Vaughan 666” dwa pojemniki, które zawierały dowody gwałtu, zniknęły.
Rozdział Dwudziesty Siódmy
— Dario! — krzyknęła Mary. Ponter zbliżył się do niej, nie rozumiejąc, co się stało, ale Mary zignorowała go i ponownie zawołała Darię.
Szczupła doktorantka podeszła do nich.
— O co chodzi? — spytała obronnym tonem, tak jakby chciała powiedzieć: „Co znowu zrobiłam?”.
Mary odsunęła się od lodówki, aby Daria mogła zajrzeć do środka, po czym wycelowała w półki oskarżycielski palec.
— Zostawiłam tu dwa pojemniki z próbkami, co się z nimi stało?
Daria pokręciła głową.
— Nic stąd nie brałam. Prawdę mówiąc, nie zaglądałam do lodówki, odkąd wyjechała pani do Rochester.
— Jesteś pewna? — Mary starała się zapanować nad nutą paniki w głosie. — Dwa nieprzezroczyste pojemniki, oba opisane czerwonym mazakiem, z datą 2 sierpnia… — wiedziała, że już do końca życia zapamięta ten dzień — …i z napisem „Vaughan 666”.
— Aa, tak. Widziałam je raz, kiedy pracowałam nad Ramzesem. Ale ich nie ruszałam.
— Jesteś przekonana?
— Tak, oczywiście. Co się stało?
Mary zignorowała pytanie.
— Kto miał dostęp do tej lodówki? — spytała, choć sama znała odpowiedź.
— Ja — odparła Daria — Graham i wszyscy pozostali doktoranci z wydziału, poza tym profesor Retmulla. No i jeszcze chyba dozorcy. Wszyscy, którzy mieli klucz do tego pomieszczenia.
Dozorcy! Mary widziała dozorcę na parterze chwilę przed…
Przed tym, jak została zaatakowana.
O Boże, jak mogłam być tak głupia? — Nie trzeba było cholernego doktoratu z genetyki, żeby się domyślić, że pudełko oznaczone nazwiskiem ofiary, numerem bestii i datą gwałtu jest właśnie tym, którego się szuka.
— Wszystko w porządku? — spytała Daria. — Chodzi oprób — ki DNA gołębia wędrownego?
Mary bez słowa wyszarpnęła z lodówki jeszcze jeden pojemnik.
— To jest pieprzony gołąb wędrowny! — wykrzyknęła, z hukiem stawiając pudełko na blacie.
Kompan zapiszczał krótko.
— Mare… — powiedział cicho Ponter.
Odetchnęła głęboko i powoli. Cała się trzęsła.
— Pani profesor — odezwała się Daria — przysięgam, że ja nie…
— Wiem — przerwała jej Mary, z całych sił starając się mówić spokojnie. — Wiem — powtórzyła. Spojrzała na Pontera, który przyglądał jej się z niepokojem, i na Darię, z której twarzy znikało przerażenie, ustępując miejsca trosce. — Przepraszam cię, Dario. Rzecz w tym, że to były jedyne takie próbki. — Wzruszyła nieznacznie ramionami; wciąż była na siebie wściekła, ale starała się tego nie okazywać. — Nie powinnam ich tu zostawiać.
— Co to takiego było? — spytała Daria, nie mogąc dłużej powstrzymać ciekawości.
— Nic. — Mary pokręciła głową i ruszyła do drzwi, nie patrząc nawet, czy Ponter idzie za nią. — Zupełnie nic.
Dogonił ją na korytarzu i dotknął jej ramienia.
— Mare…
Przystanęła i na sekundę zamknęła oczy.
— Wszystko ci wyjaśnię — powiedziała — ale nie tutaj.
— W takim razie chodźmy stąd.
Zeszli po schodach na dół. Po drodze minęli dozorcę w nie bieskiej koszuli, który akurat wchodził na górę, przeskakując pc dwa stopnie. Mary miała wrażenie, że serce wystrzeli jej prze; czaszkę, ale nie, nie, to był tylko Franco. Znała go dość dobra — a poza tym Franco był Włochem i miał piwne oczy.
— Pani profesor! — powitał ją. — Sądziłem, że nie będzie pani z nami w tym roku!