Mary wskazała jedno z nich. Ponter wykonał jakiś ruch, którego dokładnie nie zarejestrowała, i zdjął futro z klamer. Nie miała pojęcia, jak je włożyć — miało rozpięcie z boku, a nie na ramionach. Ponter pomógł jej się ubrać. Coś w niej się buntowało. Nigdy przedtem nie nosiła naturalnego futra; no, ale tutaj był inny świat.
To, które wybrała, w niczym nie przypominało luksusowych futer z norek czy soboli. Było szorstkie i miało nierówną, rudobrązową barwę.
— Z czego jest zrobione? — spytała, gdy Ponter zajął się zapięciami zamykającymi ją w futrzanej kurcie.
— Z mamuta.
Zrobiła okrągłe oczy. Może nie było tak miękkie jak skóra norki, ale futro z mamuta miałoby na jej świecie o wiele większą wartość.
Ponter sam nie potrzebował wierzchniego okrycia. Ruszył do drzwi. Te wyglądały bardziej normalnie. Ich skrzydło przymocowane było do pionowej rury, na której poruszało się zupełnie jak na zawiasach. Ponter otworzył je i…
I wyszli na zewnątrz.
Nagle cala obcość się ulotniła.
To była Ziemia… taka, jaką znała. Słońce wiszące nisko na zachodnim niebie wyglądało dokładnie tak samo jak to, które zwykła widywać u siebie. Niebo miało niebieską barwę. Wśród drzew zauważyła sosny, brzozy i inne znane sobie gatunki.
— Chłodno tu — stwierdziła. Rzeczywiście temperatura była niższa o jakieś cztery stopnie niż w Sudbury, które zostawili za sobą.
Ponter się uśmiechnął.
— Wspaniale — przyznał.
Nagle uwagę Mary zwrócił szczególny dźwięk. Przez moment zastanawiała się, czy to nie mamut pędzi ku nim, aby zemścić się za skórę ściągniętą z jego brata. Ale nie, to nie było to. Tak hałasował dziwny pojazd o kształcie sześcianu z zaokrąglonymi rogami. Wehikuł sunął ku nim nad skalistym terenem. Dźwięk, który słyszała, wydawały wentylatory dmuchające w dół i utrzymujące ten dziwny środek lokomocji na określonej wysokości nad ziemią oraz jeden duży wiatrak z tyłu — tak jak na łodziach, którymi podróżowano po Everglades.
— Aa, jest już sześcian podróżny, który wezwałem — stwierdził Ponter. Mary domyśliła się, że zrobił to za pośrednictwem Haka, który nie przetłumaczył polecenia. Dziwny pojazd osiadł na ziemi tuż przed nimi i Mary zobaczyła w nim neandertal — skiego kierowcę — wielkiego mężczyznę, który wyglądał na starszego o dwadzieścia lat od Pontera.
Przejrzysta ściana sześcianu otworzyła się i kierowca powiedział coś do Pontera. Jego wypowiedź także pozostała bez tłumaczenia, ale Mary domyślała się, że było to coś w rodzaju: „Dokąd jedziemy?”.
Ponter przepuścił Mary przodem.
— Teraz — powiedział — pozwól, że pokażę ci mój świat.
Rozdział Trzydziesty
— To twój dom? — spytała Mary.
Ponter skinął głową. Przez ponad dwie godziny zwiedzali budynki publiczne, aż zapadł wieczór.
Mary nie kryła zdumienia. Dom Pontera nie był z cegły ani z kamienia. W przeważającej części budulcem było drzewo. Oczywiście widziała w życiu wiele drewnianych domów — choć kodeks budowlany zakazywał wznoszenia takich budynków w wielu częściach Ontario — ale nigdy takiego jak ten. Wyglądał tak, jakby został wyhodowany. Przypominał bardzo gruby i bardzo niski pień, który obrósł gigantyczną formę, tworząc sześciany i cylindry pomieszczeń. Potem formę usunięto, a wnętrza dodatkowo wydrążono, ale tak, by drzewo nadal żyło. Zewnętrzne ściany pokrywała ciemnobrązowa kora, a liście na gałęziach strzelających w górę z centralnej, uformowanej części pnia zaczęły zmieniać barwę na jesienną.
Nie wszystko dało się osiągnąć w sposób naturalny. Okna o idealnie kwadratowym kształcie prawdopodobnie zostały wycięte. Poza tym z boku dobudowano taras z desek.
— Jest… — W myślach Mary o pierwszeństwo walczyły różne przymiotniki: dziwaczny, wspaniały, niezwykły, fascynujący, lecz wygrał zupełnie inny — …piękny.
Ponter skinął głową. Gliksin w odpowiedzi na taki komplement powiedziałby „dziękuję”, ale Mary wiedziała już, że neandertalczycy nie mają zwyczaju przyjmować pochwał za coś, co nie jest ich dziełem. Poprzedniego dnia, kiedy zauważyła, że jedna z zapinanych na ramionach koszul Pontera bardzo ładnie wygląda, spojrzał na nią skonsternowany, tak jakby zastanawiał się, dlaczego miałby nosić coś, co wyglądało brzydko.
Mary wskazała duży, czarny kwadrat na ziemi obok domu. Jego bok mierzył mniej więcej dwadzieścia metrów.
— Co to takiego? Lądowisko?
— Bardzo rzadko pełni tę funkcję. To kolektor słoneczny. Zamienia światło słoneczne w energię elektryczną.
Uśmiechnęła się.
— Pewnie zimą musicie stale go odśnieżać.
— Nie. — Ponter pokręcił głową. — Poduszkobus, który zabiera nas do pracy, ląduje właśnie w tym miejscu i zdmuchuje śnieg na boki wentylatorami.
Mary nie cierpiała odśnieżania. Między innymi właśnie dlatego po rozstaniu z Colmem zdecydowała się na mieszkanie w bloku. Podejrzewała, że w jej świecie komunikacja miejska z miejsca odrzuciłaby pomysł wysyłania do wszystkich domów autobusu z zamontowanym z przodu pługiem śnieżnym.
— Chodźmy — powiedział Ponter, ruszając do wejścia.
Drzwi otworzyły się do środka. Wewnętrzne ściany stanowiło wyszlifowane drewno wydrążonego, żywego pnia, w którym się znajdowali. Mary widziała w życiu wiele boazerii, ale nigdy takiej, w której słoje tworzyły jeden ciągły wzór w całym pomieszczeniu. Gdyby wcześniej nie obejrzała domu z zewnątrz, zastanawiałaby się, w jaki sposób osiągnięto tak niezwykły efekt. W różnych miejscach powycinano niewielkie wnęki, w których stały rzeźby i bibeloty.
Z początku wydawało jej się, że na podłodze leży zielona wykładzina, ale szybko się zorientowała, że to prawdziwy mech. Znajdowali się w pomieszczeniu, które pełniło funkcję pokoju dziennego. Stały tu dwa krzesła dziwnego kształtu, a ze ścian wystawały dwie kanapy. Na ścianach nie było obrazów, ale za to cały sufit zajmowało skomplikowane malowidło i…
Nagle serce podskoczyło jej do gardła.
W domu był wilk.
Zamarła z przerażenia.
Zwierzę ruszyło prosto na Pontera.
— Uważaj! — krzyknęła do niego Mary.
Odwrócił się i opadł tyłem na jedną z kanap.
Wilk wskoczył na niego z szeroko otwartą paszczą i…
I zaczął lizać go po twarzy. Ponter roześmiał się głośno.
Raz po raz powtarzał kilka słów w swoim języku, ale Hak ich nie tłumaczył. W tonie Pontera brzmiały czułość i rozbawienie.
Po chwili zepchnął wilka na ziemię i wstał. Bestia odwróciła się do Mary.
— Mare, to mój pies, Pabo.
— Pies?! — wykrzyknęła. Według niej zwierzę wyglądało zupełnie jak dzikie i drapieżne wilczysko.
Pabo przysiadła obok swojego pana, podniosła wysoko pysk i zawyła głośno.
— Pabo! — powiedział Ponter z naganą w głosie, po czym dodał coś, co prawdopodobnie znaczyło „Zachowuj się!” i uśmiechnął się przepraszająco do Mary. — Po raz pierwszy widzi Gliksina — wyjaśnił.
Podprowadził Pabo do niej. Mary zesztywniała ze strachu, ale starała się opanować drżenie, gdy zębaty, ważący co najmniej pięćdziesiąt kilo zwierz zaczął ją obwąchiwać.
Ponter przez chwilę mówił coś do psa podobnym tonem, jakim ludzie z jej świata zwracali się do swoich czworonogów.
W tej samej chwili w łukowatym przejściu między pokojami pojawił się Adikor.
— Witaj, Mare — powiedział. — Podobała ci się wycieczka?