— No tak, przyznaję, że jej ludzie mają inne zwyczaje, ale…
— To jak porównywanie mamutów i mastodontów — stwierdził Adikor. — Wprawdzie wyglądają podobnie, ale jeśli spróbujesz sparować samca mamuta z samicą mastodonta, lepiej uważaj!
— Wiem, wiem — przyznał Ponter.
— Zupełnie nie widzę sposobu, by to pogodzić.
— Wiem, ale…
— Czy mógłbym się wtrącić? — rozległ się głos Haka.
Ponter spojrzał na swoje lewe przedramię.
— Oczywiście.
— Wiesz, że zazwyczaj nie mieszam się w te sprawy, ale jest pewien czynnik, którego nie bierzesz pod uwagę — powiedział Kompan.
— Tak?
Hak przełączył się na implanty ślimakowe Pontera.
— Być może wolisz, abym powiedział o tym tylko tobie.
— Bzdura. Nie mam tajemnic przed Adikorem.
— No dobrze. — Hak znowu odezwał się przez zewnętrzny głośnik. — Uczona Yaughan próbuje dojść do siebie po traumatycznym wydarzeniu. Możliwe, że jej obecne emocje i zachowania nie są dla niej typowe. Adikor przekrzywił głowę.
— O jakim traumatycznym wydarzeniu mowa? Bo rozumiem, że konsumpcja posiłku przygotowanego przez Ponte — ra może załamać niejednego, ale…
— Mare została zgwałcona — powiedział Ponter. — Na jej świecie. Niedługo przed tym, zanim się tam pojawiłem.
— Och. — Adikor natychmiast spoważniał. — Co zrobili z tym, który ją zgwałcił?
— Nic. Nie złapali go.
— Jak to możliwe…
Ponter podniósł lewe ramię.
— Bez Kompanów nie ma sprawiedliwości.
— Jak kości bez szpiku — przyznał Adikor. — W jakim oni żyją świecie?
Rozdział Trzydziesty Czwarty
Następnego dnia Mary postanowiła porozmawiać z Lurt. Na korytarzu laboratoryjnym przepuściła jednego z patykowatych robotów, na które co rusz wpadała na tym świecie. Przez moment zastanawiała się nad technologią neandertalczyków. Mieli sztuczną inteligencję i automaty, a jednak wśród wykonywanych przez nich profesji była też taka, która przypominała zawód taksówkarza. Może więc celowo zautomatyzowano nie wszystkie zajęcia, które się do tego nadawały.
Zajrzała do pomieszczenia, w którym pracowała Lurt.
— Może planujesz zrobić sobie niedługo przerwę? — spytała. Nie chciała za bardzo przeszkadzać Lurt. Sama okropnie nie lubiła, gdy ktoś przerywał jej pracę, kiedy akurat dobrze jej szło.
Lurt zerknęła na wyświetlacz Kompana, sprawdzając czas.
— Jasne — odparła.
— To dobrze. Możemy się gdzieś przejść? Chciałabym z tobą porozmawiać.
Wyszły na zewnątrz. Lurt szła, pochylając nieco głowę do przodu, tak aby wał nadoczodołowy dawał maksymalną osłonę oczom. Mary ostatnio często widziała taką postawę a neandertalczyków. Sama musiała przytknąć dłoń do płaskiego czoła, żeby nie raziło jej słońce. Wprawdzie miała teraz poważniejsze problemy, ale brak okularów przeciwsłonecznych, które zostawiła na drugiej Ziemi, dawał jej się we znaki.
— Używacie tutaj okularów ochronnych? — spytała.
— Jeśli ich potrzebujemy. Mamy je też dla córek.
Mary się uśmiechnęła.
— Nie, nie. — Pokazała na słońce. — Chodzi mi o okulary przeciwsłoneczne. Przyciemniane szkła, które blokują część promieni.
— Aha. Tak, mamy coś w tym rodzaju, ale u nas nazywa się to… — Lurt nie przestała mówić, ale Kompan Mary przerwał tłumaczenie, zastanawiając się, jak przełożyć neandertal — ską nazwę. — Przeciwoślepiaczem śnieżnym.
Od razu zrozumiała, o co chodzi. Wały nadoczodołowe doskonale chroniły oczy przed światłem z góry, ale choć szerokie twarze i nosy dawały pewną zasłonę głęboko osadzonym oczom przed blaskiem odbitym od ziemi, na pewno czasami przyciemniane okulary przydawały się neandertalczykom.
— Jeśli to możliwe, czy mogłabyś zdobyć dla mnie parę?
— Potrzebujesz kilka sztuk? — spytała Lurt.
— Nie, nie. U nas okulary mają liczbę mnogą, sama rozumiesz, ze względu na dwa szkła.
Lurt pokręciła głową z rozbawieniem.
— Równie dobrze moglibyście mówić o parze „pantalo — nów” — stwierdziła. — Przecież one też mają dwie nogawki.
Mary wolała się nie wdawać w językowe rozważania.
— Jeśli to nie kłopot, czy mogłabyś zdobyć taki „przeciwo — ślepiacz śnieżny” dla mnie?
— Oczywiście. Niedaleko stąd znajduje się szlifiernia soczewek.
Mary się zawahała.
— Ale ja nie mam pieniędzy. Nie mogłabym zapłacić za okulary… to znaczy za „przeciwoślepiacz”.
Lurt wskazała przedramię i po chwili Mary zrozumiała, że chodzi jej o Kompana na pasku. Pokazała towarzyszce rękę. Lurt pociągnęła za kilka miniaturowych gałek urządzenia i przyjrzała się symbolom tańczącym na wyświetlaczu.
— Tak jak myślałam. Twój Kompan jest powiązany z kontem Pontera. Możesz nabyć wszystko, co chcesz, a rachunkami zostanie obciążony on.
— Naprawdę?
— No to chodźmy. Szlifiernia jest tuż za rogiem.
Lurt przeszła na ukos przez pas wysokiej trawy. Mary podążyła za nią. Trapiło ją niewielkie poczucie winy z powodu tego, że musi wydać pieniądze Pontera, zwłaszcza że to właśnie o nim chciała porozmawiać. Ale zaczynała ją już boleć głowa, a nie chciała prowadzić prywatnej rozmowy w laboratorium, gdzie mogły ją usłyszeć inne chemiczki. Poza tym Mary co nieco się orientowała w neandertalskich zwyczajach. Wiedziała, że w zamkniętych pomieszczeniach lub tam, gdzie nie ma przepływu powietrza, neandertalskiej kobiecie wystarczy poczuć czyjeś feromony, aby domyślić się, co myśli i czuje ta osoba. W takiej sytuacji Mary miała wrażenie, że startuje z gorszej pozycji, i w pewnym sensie czuła się naga. Na szczęście tego dnia wiał przyjemny wiatr i Lurt musiała polegać wyłącznie na słowach swojej rozmówczyni.
Weszły do wskazanego przez Lurt budynku. Był to spory zakład, utworzony z trzech specjalnie prowadzonych drzew, posadzonych na tyle blisko siebie, że ich konary splotły się w jeden baldachim.
Mary zdumiało to, co zobaczyła w środku. Spodziewała się czegoś w rodzaju Vision Express — salonu optycznego zajmującego się wyłącznie okularami. No, ale na jej Ziemi duży wpływ na tego rodzaju biznes miała wciąż zmieniająca się moda, lansująca coraz to inne oprawki. Neandertalczycy, ze swoją oszczędną naturą, nie ulegali takim chwilowym fanaberiom. W dodatku przy znacznie mniejszej populacji zbyt daleko idąca specjalizacja nie była możliwa. W szlifierni wytwarzano najrozmaitsze instrumenty optyczne. Sklep był pełen urządzeń, które przypominały teleskopy, mikroskopy, projektory, szkła powiększające, latarki i wiele innych przyrządów. Mary uważnie rozglądała się wokół, pewna, że gdy wróci na swoją Ziemię, Lilly, Kevin i Frank z grupy Synergia zasypią ją pytaniami.
Z zaplecza wyszła starsza kobieta. Mary postanowiła sprawdzić swoje umiejętności w ocenianiu wieku. Właścicielka warsztatu wyglądała na mniej więcej siedemdziesiąt lat, co oznaczało, że była z generacji — hm, policzmy — 142. Na widok Mary kobieta zrobiła wielkie oczy, ale szybko nad sobą zapanowała.
— Zdrowego dnia — powiedziała.
— Zdrowego dnia — odparła Lurt. — To moja przyjaciółka Mare.
— Domyśliłam się — przyznała członkini pokolenia 142.
— Z drugiego świata! Mój ulubiony Ekshibicjonista pokazuje cię od czasu do czasu, odkąd się tu pojawiłaś.
Mary drgnęła.
— Mare potrzebuje przeciwoślepiacza — wyjaśniła Lurt.