— Ponter, przestań!
— Proszę to natychmiast oddać! — zagrzmiał Hobbes. Próbował wyrwać torebkę Ponterowi, ale ten bez trudu go powstrzymał i ponownie głęboko wciągnął powietrze nosem.
— Chryste! — zawołał detektyw. — Zboczeniec jeden!
Ponter bez słowa odsunął torebkę od twarzy i oddał ją Hobbesowi, który dosłownie wyrwał ją z ręki neandertalczyka.
— Zabierajcie się stąd — warknął. W drzwiach pojawiło się dwóch policjantów, których pewnie zaalarmowały krzyki.
— Bardzo przepraszam — powiedział Ponter.
— Wynoście się, do cholery! — prychnął detektyw, po czym zwrócił się do Mary: — A naszymi dowodami zajmiemy się sami. Żegnam!
Rozdział Trzydziesty Siódmy
Mary wypadła z budynku policji, kipiąc ze złości. Nie odezwała się ani słowem, dopóki ona i Ponter nie znaleźli się z powrotem w samochodzie.
— Co to, do diabła, miało być? — wyrzuciła z siebie gwałtownie, odwracając się do Pontera.
— Przepraszam.
— Nigdy nie dadzą mi tych próbek do analizy. Chryste, na pewno nie postawił ci żadnych zarzutów tylko dlatego, że musiałby się przyznać do własnej głupoty, bo sam podsunął ci dowody.
— Naprawdę cię przepraszam.
— Co ci, na Boga, przyszło do głowy?
Ponter nie odpowiedział.
— No co? — nie dawała za wygraną.
— Już wiem, kto zgwałcił Qaiser i prawdopodobnie także ciebie — przyznał w końcu.
Mary w osłupieniu opadła na oparcie fotela kierowcy. — Kto?
— Twój współpracownik… nie potrafię dobrze wypowiedzieć jego imienia. Brzmiało jakoś tak: Kornilius.
— Cornelius? Cornelius Ruskin? Nie, to niemożliwe.
— Dlaczego? Czyjakieś cechy jego wyglądu zewnętrznego nie zgadzają się z tym, jak zapamiętałaś gwałciciela?
Mary nadal sapała z emocji, ale z jej głosu zupełnie zniknęła złość, ustępując miejsca zdumieniu.
— No nie. To znaczy, rzeczywiście Cornelius ma niebieskie oczy, ale… ale wielu ludzi je ma. No i Cornelius nie pali.
— Owszem, pali.
— Nigdy nie widziałam, żeby to robił.
— Miał na sobie ten zapach, kiedy się spotkaliśmy.
— Może po prostu był w jednym z cainpusowych pubów i jego ubranie przesiąkło dymem.
— Nie. To było w jego oddechu, choć chyba próbował zamaskować tę woń jakimś środkiem chemicznym.
Mary zmarszczyła brwi. Znała niejednego palacza ukrywającego swój nałóg.
— Ja niczego nie wyczułam.
Ponter nie odpowiedział.
— Poza tym Cornelius nie mógłby skrzywdzić mnie ani Qaiser. Przecież razem pracujemy i…
Umilkła.
— Tak? — Ponter próbował taktownie nakłonić ją, by dokończyła myśl.
— Hm… ja zawsze uważałam, że pracujemy razem, ale on… w zasadzie on nie ma stałego etatu. Zrobił doktorat, i to nie byle gdzie, bo w Oksfordzie. Mimo to udało mu się załapać tylko dorywcze wykłady i ćwiczenia w niepełnym wymiarze godzin. Natomiast Qaiser i ja…
— Tak? — spytał Ponter raz jeszcze.
— No cóż, jeśli chodzi o podział stałych etatów na wydziale nauk ścisłych, płeć działa na moją korzyść, ale Qaiser to już naprawdę wygrała los na loterii. Nie dość że jest kobietą, to jeszcze zalicza się do mniejszości etnicznej. Podobno w gwałcie nie chodzi o seks. Jest zbrodnią opartą na agresji i potrzebie dominacji. A Cornelius musiał czuć, że nie ma żadnej władzy.
— Miał także dostęp do lodówki, w której przechowujecie próbki — zauważył Ponter. — Sam jest genetykiem, więc na pewno się domyślał, jak postąpiłaby genetyczka w takich okolicznościach. Wiedział, że musi znaleźć i zniszczyć wszelkie dowody.
— Mój Boże. Ale… nie. Nie. To są tylko domysły.
— To były domysły, dopóki nie dostałem w swoje ręce dowodów gwałtu na Qaiser, bezpiecznie przechowywanych na posterunku policji, skąd Ruskin nie mógł ich zabrać. Poznałem jego zapach podczas tamtego pierwszego spotkania na korytarzu obok twojego laboratorium, i ten zapach — jego zapach — jest na tych rzeczach.
— Jesteś pewien? Absolutnie pewien?
— Nigdy nie zapominam zapachów.
— O Boże. I co teraz zrobimy?
— Możemy powiedzieć o tym egzekutorowi Hobbesowi.
— Tak, tylko…
— Co?
— To nie jest twój świat. Nie można tu tak po prostu zażądać, żeby ktoś dowiódł swojego alibi. Żadna z informacji, które posiadamy, nie jest dla policji dostateczną podstawą, aby zażądać próbki DNA od Ruskina. — Już nie nazywała go „Corneliusem”.
— Mógłbym zaświadczyć w sprawie zapachu…
Pokręciła głową.
— Nie ma precedensu, jeśli chodzi o tego typu zarzuty. Nie potraktowano by tego nawet jako poszlaki. A gdyby Hobbes to kupił, i tak nie mógłby na takiej podstawie wezwać Ruskina na przesłuchanie.
— Co za świat… — Ponter z odrazą pokręcił głową.
— Jesteś absolutnie przekonany? — raz jeszcze upewniła się Mary. — Bez cienia wątpliwości?
— Cienia czego…? Aha, już rozumiem. Tak.
— Nie chodzi mi o uzasadnioną wątpliwość. Czy jesteś przekonany ponad wszelką wątpliwość?
— Tak.
— Na pewno?
— Wiem, że wasze nosy są małe, ale uwierz mi, moje zdolności w tej sferze nie są wyjątkowe. Wszyscy przedstawiciele mojego i wielu innych gatunków to potrafią.
Mary zamyśliła się na moment. Rzeczywiście psy umiały odróżniać ludzi po zapachu. Nie miała podstaw, by podejrzewać, że Ponter się mylił.
— Co możemy w takiej sytuacji zrobić? — spytała.
Ponter milczał przez długi czas, a w końcu powiedział cicho:
— Mówiłaś, że nie zgłosiłaś gwałtu na policję, ponieważ obawiałaś się tego, jak zostaniesz potraktowana przez waszą władzę sądowniczą.
— Co to ma do rzeczy? — burknęła.
— Nie zamierzałem cię zdenerwować — przyznał. — Chciałem tylko się upewnić, czy dobrze cię rozumiem. Co spotkałoby ciebie lub twoją przyjaciółkę, gdyby wszczęto oficjalne śledztwo?
— Nawet gdyby dało się wykorzystać zebrane dowody gwałtu — a to nie jest przesądzone — adwokat Ruskina próbowałby dowieść, że wszystko stało się za moją i Qaiser zgodą.
— W takim razie nie powinnaś przez to przechodzić — stwierdził Ponter. — Nikt nie powinien.
— Ale jeśli nic nie zrobimy, Ruskin może znowu kogoś skrzywdzić.
— Nie. Nie zrobi tego.
— Ponterze, nic nie możesz na to poradzić.
— Proszę cię, zawieź mnie na uniwersytet.
— Ponterze, nie. Nie, nie zrobię tego.
— Skoro tak, to sam tam dotrę na piechotę.
— Nawet nie wiesz, gdzie to jest.
— Hak wie.
— To szaleństwo. Nie możesz go zabić!
Ponter przesunął dłonią po ramieniu w miejscu, gdzie został postrzelony.
— Na tym świecie ludzie zabijają ludzi przez cały czas.
— Nie. Nie pozwolę ci.
— Nie mogę dopuścić do tego, by znowu kogoś zgwałcił.
— Ale…
— Nawet jeśli zdołasz powstrzymać mnie dziś czy jutro, nie będziesz tego mogła robić bez końca. W którymś momencie uda mi się wymknąć, wrócić na uniwersytet i zlikwidować problem. — Ponter utkwił w niej złote oczy. — Pozostaje tylko pytanie, czy zrobię to, zanim on znowu zgwałci. Zastanów się, czy naprawdę chcesz mnie powstrzymać?
Mary na moment zamknęła oczy. Z całych sił starała się usłyszeć głos Boga. Jeszcze nigdy dotąd nie zależało jej na tym tak bardzo. Wsłuchiwała się w ciszę, czekając, czy On postanowi interweniować. Ale nie dał jej żadnego znaku.