— Nie mogę do tego dopuścić, Ponterze. Nie mogę pozwolić ci zabić kogoś z zimną krwią. Nawet jego.
— Trzeba go jakoś powstrzymać.
— Obiecaj mi — poprosiła. — Obiecaj, że tego nie zrobisz.
— Dlaczego tak bardzo ci na tym zależy? On nie zasługuje na to, by żyć.
Zrobiła głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze.
— Wiem, że uważasz za niemądre to, co mówię o życiu po śmierci. Ale jeśli go zabijesz, twoja dusza zostanie ukarana. A jeśli ja pozwolę, byś go zabił, także moją duszę spotka kara. Przez Ruskina już wiem, czym jest piekło. Nie chcę spędzić tam wieczności.
Ponter zmarszczył brew.
— Chcę to zrobić ze względu na ciebie.
— Nie. Nie możesz zabić.
— W porządku — poddał się w końcu. — W porządku, nie zabiję go.
— Obiecujesz? Przyrzekasz?
— Obiecuję — powiedział i umilkł. — Na chrząstkę! — żachnął się po chwili.
Tylko tak umiał przeklinać. Mary pokiwała głową, ale zaraz potem pokręciła nią.
— Jest jeszcze możliwość, której nie wziąłeś pod uwagę — powiedziała wreszcie.
— Jaka?
— Taka, że Qaiser i Cornelius uprawiali seks, zanim ona została zgwałcona przez kogoś innego. Nie byłby to pierwszy przypadek romansu w pracy.
— Skąd niby mam to wiedzieć?
— Uwierz mi. Tutaj ciągle się to zdarza. Czy wtedy jego zapach zostałby na… no wiesz, na jej figach i w ogóle?
Pisk.
— Na figach — powtórzyła Mary. — Na części bielizny, którą nosi się pod wierzchnimi ubraniami. Na tym, co widziałeś w tamtej plastikowej torebce.
— Aha. Tak, to możliwe.
— Dlatego najpierw musimy zyskać pewność. Absolutną pewność.
— Mogłabyś zapytać Qaiser.
— Ona mi nic nie powie.
— Dlaczego? Sądziłem, że jesteście przyjaciółkami.
— To prawda. Ale Qaiser jest mężatką… jest związana z innym mężczyzną. I możesz mi wierzyć: związki pozamałżeń — skie też nie są rzadkością.
— Hm. No tak…
— Nie sądzę, byśmy mogli zrobić coś więcej — westchnęła Mary.
— Możemy zrobić bardzo wiele, ale kazałaś mi obiecać, że się od tego powstrzymam.
— Tak, tylko…
— Powinniśmy chociaż dać mu do zrozumienia, że jego czyny wyszły na jaw — powiedział Ponter. — Uświadomić mu, że jest obserwowany.
— Nie mogłabym stanąć z nim twarzą w twarz.
— Nie, to zrozumiałe. Ale moglibyśmy zostawić mu wiadomość.
— Nie jestem pewna, czy to by coś dało.
Ponter podniósł lewą rękę.
— Cała idea Kompanów opiera się właśnie na takim sposobie rozumowania. Jeśli wiesz, że jesteś obserwowany lub że twoje działania są rejestrowane, postępujesz lepiej. Na moim świecie sprawdziło się to doskonale.
Mary znowu odetchnęła głęboko i powoli.
— No może… to na pewno nie zaszkodzi. Myślisz, że wystarczy anonimowa wiadomość?
— Tak.
— Mamy dać mu do zrozumienia, że od tej pory jest stale pod lupą? Że nie ma mowy, aby kolejna zbrodnia uszła mu na sucho? — spytała, rozważając taką możliwość. — Musiałby być idiotą, aby w takiej sytuacji zgwałcić jeszcze raz, wiedząc, że ktoś depcze mu po piętach.
— Właśnie — zgodził się Ponter.
— Taką wiadomość można by wsunąć do jego skrytki na uczelni.
— Nie. Nie możemy tego zrobić na uniwersytecie. Przecież już raz zniszczył zostawione tam dowody. Pewnie sądził, że nie wrócisz do laboratorium przez cały rok. Myślał, że zdoła bez trudu pozbyć się próbek i nikt nigdy nie dojdzie, co się z nimi stało. Nie, tę wiadomość trzeba zostawić w jego siedzibie.
— W siedzibie? Masz na myśli jego dom?
— Tak — potwierdził Ponter.
— Rozumiem. Nie ma nic bardziej przerażającego niż świadomość, że ktoś wie, gdzie mieszkasz.
Ponter spojrzał na nią pytająco.
— Wiesz, gdzie to jest? — spytał.
— Niedaleko stąd. Ruskin nie ma samochodu, mieszka sam i nie stać go na auto. Wiele razy odwoziłam go do domu, kiedy padał śnieg. Ma mieszkanie niedaleko Jane Street… ale nie, zaraz… Wiem, który to budynek, ale nie znam numeru.
— To dom dla wielu rodzin, tak jak twój?
— Tak. Tylko nie tak ładny jak mój.
— Może przy wej ściu będzie lista mieszkańców i dowiemy się z niej, który lokal zajmuje?
— Tego zwyczaju już się nie praktykuje. Mamy numery kodów i domofony. Chodzi właśnie o to, żeby ludzie nie mogli się dowiedzieć dokładnie, gdzie ktoś mieszka.
Ponter ze zdumieniem pokręcił głową.
— Wy, Gliksini, zrobicie wszystko, aby uniknąć wprowadzenia Kompanów…
— Ruszajmy. Po drodze do mnie przejedziemy obok jego budynku — zaproponowała Mary. — Będę wiedziała, który to, kiedy go zobaczę, i przynajmniej dowiemy się, jaki jest numer bloku.
— Dobrze.
Kiedy z Finch Street skręcili w ulicę, przy której stał blok Ruskina, Mary poczuła, jak sztywnieje z napięcia. Wiedziała, że nie chodzi o strach przed spotkaniem z nim — choć na pewno wytrąciłoby ją to z równowagi. Po prostu oczyma wyobraźni zobaczyła scenę z ewentualnego procesu o gwałt. Pani Vaughan, zna pani miejsce zamieszkania mężczyzny, którego pani oskarża? Była pani kiedyś u niego w domu? Naprawdę? A mimo to twierdzi pani, że kontakt seksualny nie odbył się za pani przyzwoleniem?
Okolice Jane Street i Finch Avenue West nie należały do tych, gdzie osoba przy zdrowych zmysłach chciałaby zamieszkać na dłużej. Przestępczość w tej dzielnicy była największa w całym Toronto — a nawet w całej Ameryce Północnej. Fakt, że znajdowała się tak blisko Yorku, stanowił dla uczelni źródło kłopotów i powód do wstydu. Prawdopodobnie właśnie przez to sąsiedztwo linia metra UniwersytetSpadina nie została doprowadzona aż do samego campusu.
Ale ta strefa miała jedną zaletę: niski czynsz. Ktoś, kto nie mógł sobie pozwolić na samochód i z trudem wiązał koniec z końcem, zarabiając grosze na uczelni, tylko tutaj mógł znaleźć tanie lokum blisko uniwersytetu.
Blok Ruskina przypominał wieżę z białej cegły, z rdzewiejącymi, zaśmieconymi balkonami. Co najmniej jedną trzecią okien zasłaniały gazety lub arkusze folii aluminiowej, przyklejone do szyb taśmą. Budynek miał piętnaście lub szesnaście pięter i…
— Chwila! — odezwała się Mary, przypominając coś sobie.
— Co takiego?
— On mieszka na ostatnim piętrze! Teraz pamiętam: kiedyś nazywał swoje mieszkanie „apartamentem w slumsach”. — Umilkła na moment. — Oczywiście nadal nie znamy numeru, ale Ruskin mieszka tu co najmniej od dwóch lat, listonosz na pewno go zna. Pracownicy uniwersytetu dostają pocztą sporo czasopism i innych publikacji.
— Tak? — Ponter najwyraźniej nie rozumiał, o co jej chodzi.
— Możemy wysłać list do „doktora Corneliusa Ruskina” na ten adres i po prostu napisać „najwyższe piętro”. Jestem pewna, że do niego dojdzie.
— Aha. To dobrze. W takim razie nie mamy tu nic więcej do roboty.
Rozdział Trzydziesty Ósmy
Rzeźbiarz osobowości przez jakiś czas przyglądał się Ponterowi.
— Widzę, że masz dar do ironii.
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— „Nie mamy tu nic więcej do roboty”. Wcześniej powiedziałeś mi, że w świecie Gliksinów popełniłeś zbrodnię. Nietrudno zgadnąć, o co chodzi.